Warto w tym miejscu zaznaczyć, że przed odpalaniem A Plague Tale: Requiem wypada poznać oryginał. Słowo „kontynuacja”, choć technicznie odpowiednie, nie jest w przypadku tej produkcji zbyt trafne, bo w erze sequeli jego znacznie mocno się rozmyło. Bardziej skłaniałbym się zatem ku określeniu Requiem jako drugiego rozdziału tej samej historii. To w końcu nie nowa przygoda, która wprawdzie dotyczy tych samych bohaterów i opowiada ich dalsze losy, ale bez problemu można usiąść do niej bez znajomości oryginału (jak choćby The Last of Us: Part II), a kolejna część tej samej historii. Zacząć przygodę z A Plague Tale od Requiem, to jak zacząć czytać sagę wiedźmińską od „Pani Jeziora”. Poznacie historię, ale zabraknie kontekstu, nadającego sens działaniu bohaterów, co uczyni fabułę mniej zrozumiałą.
Więcej, lepiej, bardziej komfortowo
Pod względem rozgrywki może się wydawać, że Requiem to dokładnie to samo, co Innocence. Faktycznie, baza pozostała ta sama. Wciąż wcielamy się tu w Amicię, która na przestrzeni około piętnastogodzinnej przygody będzie się przekradać między przeciwnikami (swoją drogą, w nieco bardziej otwartych miejscówkach), a od czasu do czasu potraktuje ich wystrzelonym z procy kamieniem. Wciąż sporo tu zabawy z otoczeniem w postaci prostych zagadek środowiskowych, których rozgryzienie pozwoli nam przedrzeć się przez pełne szczurów lokacji. Z pomocą po raz kolejny przychodzi nam też Lucas, czeladnik alchemii, którego mikstury i mieszaniny pozwolą nam na chociażby rozpalanie ognisk lub gaszenie ich z dystansu. Jeżeli byłoby tego mało, to nawet Hugo, który już w oryginale nie zawadzał, teraz dodatkowo okazuje się pomocny, dzięki odkrytym w jego finale umiejętnościom.
Asobo Studio podeszło jednak do tematu dużo ambitniej i znacznie zróżnicowało rozgrywkę. Amicia nie tylko nadal potrafi ulepszać swój ekwipunek, ale także organicznie uczy się teraz nowych umiejętności w zależności od naszego stylu gry. Może też rzucać dzbanami ze smołą i wywoływać tym samym pożary. Zyskała także nad wytrzymałości, dzięki czemu potknięcie w trakcie ucieczki przed przeciwnikiem nie kończy się od razu śmiercią. Dziewczyna potrafi bowiem przysolić skubańcom procą i na chwilę ich otumanić, a jeżeli znalazła po drodze nóż lub bełty do kuszy, pozbyć się delikwentów raz na zawsze. Nie czyni to z niej jednak Terminatora. Zginąć wciąż jest tu bardzo łatwo, ale dodatkowy margines błędu zdecydowanie poprawia komfort rozgrywki i zapobiega niepotrzebnej frustracji.
Nie tylko skradanie
Sekwencje skradankowe i zagadkowe przepleciono tym razem nieco bardziej wyreżyserowanymi fragmentami. Świetne wrażenie robią pełne adrenaliny sceny pościgów, w których trakcie kamera niejednokrotnie ustawiona zostaje przed bohaterką, dzięki czemu możemy obserwować pełnię szalejącego za naszymi plecami zniszczenia. Pojawiają się także krótkie sekwencje, w których zasiadamy za sterami „wieżyczki”, której rolę odgrywa zamontowana na statku kusza lub miotacz ognia greckiego. Wszystko to robi świetne wrażenie, a przy okazji przyśpiesza tempo akcji, dzięki czemu przygoda staje się zdecydowanie bardziej dynamiczna.
Piękno XIV-wiecznej Francji
Wszystko w absolutnie doskonałej oprawie graficznej, przynajmniej jak na standardy gier o niższym niż topowe hity budżecie. Można tu się doczepić nieco mniej wyraźnych teksturw niektórych miejscach, ale byłoby to już czepianie się dla samego czepiania. A Plague Tale: Requiem to bowiem wizualny cukierek, który z miejsca ujmuje przepięknymi krajobrazami, genialną architekturą miast i szczegółowymi modelami postaci głównych bohaterów. Kapitalne wrażenie robią przede wszystkim twarze, którym może brak ekspresji bohaterów gier Naughty Dog, ale zbliżenia za każdym razem sprawiały, że haniebnie łamałem drugie przykazanie, przywołując w zachwycie wszystkie imiona boskie. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że to najprawdopodobniej przez cudowne i kapitalnie budujące klimat łacińskie chóry, które co rusz pojawiały się w tle, potęgując audiowizualne doznania.
Odkupienie win
Miało to jednak swoją cenę i w momencie premiery A Plague Tale: Requiem oferowało na konsolach rozgrywkę wyłącznie w 30 klatkach na sekundę, co – nie muszę chyba dodawać – nie spodobało się graczom. Słusznie, bo nie po to wykosztowywaliśmy się na potężne sprzęty, by grać jak jakieś zwierzęta. Na szczęście, teraz gdy minął niecały rok, twórcy udostępnili darmową łatkę, która przywraca nam człowieczeństwo i pozwala cieszyć się rozgrywką w upragnionych 60 FPS-ach. Niby nie jest to w tego typu produkcji koniecznie potrzebne, bo tempu rozgrywki daleko do doomowskiego, ale wciąż piękne krajobrazy i dynamiczne sceny akcji prezentują się teraz zdecydowanie lepiej. Zwłaszcza że większość z nas po latach zrozumiała odwieczne mękolenie posiadaczy PC-ów o klatkaż.
Należy nadmienić, że przez zdecydowaną większość czasu jest to niezachwiane 60 FPS, ale sporadycznie zdarzają się chwilowe spadki klatek. Ma to głównie miejsce w momentach, kiedy goni nas pochłaniający wszystko na swojej drodze fala szczurów, ale też nie jest tak za każdym razem. Przykładowo, ja podobnych chrupnięć doświadczyłem dopiero, zbierając materiały do gameplayu, choć w trakcie właściwego przejścia nie miało to miejsca. Ot, prawo Murphy’ego. Zdecydowanie bardziej irytowało mnie zatem, że twórcy wyraźnie zapomnieli zwiększyć liczbę klatek animacji NPC-ów, więc przedstawiciele mieszczaństwa wyraźnie notorycznie wyglądali, jakby poruszali się poklatkowo. Jest to jednak pierdoła, która w kontekście całej gry nie ma żadnego znaczenia.
Piękno pośród chaosu
Pluję sobie zatem w brodę, że tak długo zwlekałem z sięgnięciem po A Plague Tale: Requiem, a jednocześnie niezmiernie się z tego powodu cieszę, bo mogłem doświadczyć jego piękna w pełnej krasie. To kapitalne i pełne wszelakich emocji zwieńczenie kapitalnej historii. Co jednak najważniejsze, to niezwykle dobra i dopracowana gra, która poprawia niedociągnięcia oryginału i dodaje sporo od siebie. Jestem zatem rozdarty, bo z chęcią wróciłbym do XIV-wiecznej Francji po raz kolejny, ale oba rozdziały A Plague Tale stanowią na tyle zamkniętą opowieść, że z szacunku dla historii Amicii i Hugona nie chciałbym, by dziedzictwo to zostało skażone przez kolejne sequele. Wy natomiast, jeżeli jeszcze tego nie zrobiliście, koniecznie udajcie się w podróż do tego cudownego i okrutnego zarazem świata.
Za dostarczenie gry dziękujemy firmie Cenega.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.
Gdzie kupić?