Dotychczas unikałem gatunku rogue-like i jemu podobnych. Niemniej coś w zeszłym roku mnie naszło na spróbowanie swoich sił w zachwalanym Hadesie. Otwarły się przede mną wrota doświadczeń, których wcześniej nie znałem. Tak też szukając nowych doznań, mój wzrok padł na ArcRunner od studia TrickJump Games – połączenie cyberpunkowego klimatu, strzelanki i właśnie rogalika. Co z tego wyszło? Cóż…
ArcRunner – rogalikowa strzelanka
Zwolennicy głębokich i wielowątkowych historii pewnie będą zawiedzeni, gdyż fabuła w grze jest dość szczątkowa. Ot, mamy stację kosmiczną, którą przejęło zbuntowane AI i ktoś musi dotrzeć do jej centrum, aby ją zresetować i przywrócić wszystko do porządku. To będzie nasze zadanie w ArcRunner. Problemem mogą być jednak niezliczone roboty i maszyny, które AI ma pod swoją komendą. Szanse na dotarcie do celu za pierwszym razem są jednak nikłe. Na szczęście nasza świadomość może swobodnie być przenoszona do kolejnych awatarów, aby można było spróbować ponownie.
Sama rozgrywka też nie imponuje złożonością, ale gry niejednokrotnie udowodniły, że prostota nie musi być wadą. Z początku mamy do wyboru dwie klasy awatara (później odblokowujemy więcej). Jedna ma do dyspozycji tarczę, która może odbijać pociski wroga, oraz wielki młot bojowy. Druga potrafi zniknąć przeciwnikom z oczu na kilka sekund, a z bliska może eliminować ich mieczem. Otrzymujemy także podstawowy arsenał, najczęściej podnoszony z poległych przeciwników. Pistolet, strzelba, pistolet maszynowy czy karabin, do tego granaty, wieżyczki czy wabiki. No, to hajda do przodu!
Typowy roguelike – jeśli Ci się nie uda, spróbuj ponownie!
Na swojej drodze mamy do przejścia kilka obszarów stacji. Każdy z nich podzielony jest na poziomy, a te z kolei na mniejsze i liczne areny. Tutaj z kolei mierzymy się z paroma falami przeciwników. Wyczyścimy obszar, możemy iść dalej. Czasami odnajdziemy też jakąś boczną alejkę, gdzie otrzymamy proste wyzwanie. Za pomyślne ukończenie możemy otrzymać w nagrodę apteczkę, czy może potężniejszy wariant broni, które pomogą nam zajść odrobinę dalej, niż poprzednim razem.
Między poziomami możemy w pewien sposób ulepszyć naszego awatara, czy to wzmacniając jego tarcze, zadawane obrażenia, siłę skoku i tym podobne. Te usprawnienia pojawiają się losowo na koniec każdego z obszaru, ale jeżeli zginiemy, przepadają. Ot, jak to w typowym roguelike’u. Pomiędzy każdą pętlą możemy też ulepszyć awatara na stałe. Ogólnie liczba i różnorodność dostępnych upgrade’ów potrafią zrobić wrażenie i tutaj należy się twórcom duży plus. Zwłaszcza że faktycznie każda kolejna pętla, każde kolejne podejście prawie zawsze pozwala dotrzeć nieco dalej dzięki właśnie tym usprawnieniom. Tego wielu grom z gatunku brakuje.
Mało frajdy w tym ArcRunnerze
Niestety, najsłabiej prezentuje się główna oś rozgrywki, czyli sama walka. Wydawałoby się, że w strzelance to dość ważny aspekt, we mnie natomiast wzbudził zdecydowanie najmniej entuzjazmu. Dostępny ekwipunek nie dawał mi szczególnej przyjemności z korzystania jego, dodatkowo wszystkie pociski poruszają się skandalicznie wolno. Połowę czasu trzeba strzelać więc z dużym wyprzedzeniem. Najprościej było po prostu podejść blisko i się tym nie przejmować, ale w dalszych etapach, przy dużej liczbie przeciwników było to prostym sposobem na porażkę.
Oponenci z kolei to bardzo nierówny temat. Z jednej strony jest wśród nich dość spora różnorodność, od dronów, które za nami latają, przez strzelców i nieco większe roboty, po support zapewniający towarzyszom tarcze. Z drugiej strony AI przeciwników jest niesamowicie ograniczone. W zasadzie wszyscy po prostu idą wprost na nas, nie kryją się za żadnymi przeszkodami, nikt nie próbuje nas zajść od boku czy od tyłu. Tak naprawdę potrafią być groźni tylko wtedy, gdy jest ich duża liczba. Łatwo wtedy o głupi błąd, zwłaszcza że z racji na powolne pociski późniejsze etapy mogą nieco przypominać gry z gatunku bullet hell, gdzie duża część naszej uwagi musi być poświęcona unikaniem wrogich pocisków. Wcale nie pomaga, że nasza postać ma dość ograniczony wachlarz dostępnych ruchów i poza skokiem, sprintem i prostym unikiem nie umie wiele więcej.
Pusto tutaj… i cicho…
Zapewne rozgrywka byłaby o wiele przyjemniejsza z przyjaciółmi albo choć towarzyszami spotkanymi w Internecie. Problem w tym, że… w żaden sposób nie udało mi się z nikim połączyć. Wyszukiwarka serwerów nie znajduje nikogo, a sam nie mogłem stworzyć lobby z powodu błędu, którego rozwiązania nie udało mi się znaleźć na forach internetowych gry. Możliwe, że gdybym przekonał znajomych do zakupu, moglibyśmy bawić się razem. Niemniej wygląda na to, że serwery gry są całkowicie opustoszałe. Z tego powodu byłem skazany na rozgrywkę solo, która, choć ma parę fajnych pomysłów, szybko zaczęła się nudzić.
Nieco świeżości grze może dodawać oprawa wizualna, która co by o niej nie napisać, potrafi przyciągnąć wzrok. Choć styl zarówno lokacji, jak i modeli postaci jest dość prosty, przez neonową kolorystykę wszystko wydaje się schludne i ładne. Szkoda więc, że poziomy się ciągle powtarzają i to nawet nie w jakichś wariantach, tylko 1:1. Nie pomaga też muzyka, która mimo wszystko przy pierwszym przesłuchaniu wpada w ucho. Niestety, gra ma tak ograniczoną ścieżkę dźwiękową, że w każdej lokacji gra tylko jeden utwór. Po zaledwie piątej pętli miałem jej już serdecznie dość.
Mogło być fajnie, wyszło jak wyszło
ArcRunner to tytuł z ogromnym potencjałem, który został całkowicie pogrzebany. Gra nie ma jeszcze nawet roku, a jest zapomniana przez graczy i zdawałoby się, że także przez twórców. To produkcja z tego rodzaju, gdzie deweloperzy mieli kilka naprawdę fajnych pomysłów, ale ich wykonanie i połączenie jednak nie do końca się sprawdza. Jeżeli miałbym komuś tę grę polecić… nie, nie znalazłbym takiej grupy graczy. Chyba że akurat życzyłbym komuś wywalenia 90 złotych w błoto.
Gameplay
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!