Na początku sierpnia miałem ogromną przyjemność zagrać we wstępną wersję produkcji stworzonej przez Sama Enrighta. Nie będę ukrywał, że to prawie czterogodzinne wprowadzenie bardzo przypadło mi do gustu. W związku z tym ucieszyłem się, kiedy zaproponowano, abym zrecenzował także finałowy produkt. Demo pozostawiło mnie z wieloma pytaniami, więc szybko ogarnąłem co miałem do zrobienia i zabrałem się za kontynuowanie przygody w Beyond Galaxyland. Moja radość była jeszcze większa, ponieważ bez problemu mogłem kontynuować zapisany stan gry. Niewiele myśląc, odpaliłem save, złapałem za pada i odpłynąłem w międzyplanetarną podróż.
Kosmiczne zoo
Tytułowy Galaxyland to miejsce pełne przedstawicieli różnych ras, których planety zostały zniszczone przez grasujący w kosmosie wirus. Oczywiście jednym z tych ciał niebieskich musiała być Ziemia, na której spokojnie żył sobie Doug. W wyniku niespodziewanego wydarzenia również i on dołączył do mieszkańców kolorowego zakątka galaktyki. Młody chłopak postawił jednak odnaleźć swój domu, aby na własne oczy przekonać się, że nie ma już gdzie wracać. Podczas swojej przygody poznaje mnóstwo ciekawych postaci, które pomogą mu w osiągnięciu upragnionego celu.
Tak właśnie przestawia się zarys fabularny Beyond Galaxyland, ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Szybko dowiadujemy się o wplątanej w całą sytuację korporacji, spotykamy innych ludzi oraz wskakujemy za stery wątpliwej jakości statku. Muszę powiedzieć, że historia naprawdę mnie wciągnęła. Z wypiekami na twarzy śledziłem każdy kolejny rozdział opowieści oraz pojawiające się kilkukrotnie zwroty akcji. Chociaż domyślałem się, co czeka moją drużynę w ostatnim akcie kosmicznej eskapady, te prawie dziesięć godzin spędzone w butach głównego bohatera uważam za niezwykle udane.
W drużynie siła
W związku z tym, że tytuł przygotowany przez Sama Enrighta to po części gra RPG, duży nacisk położony jest na naszych kompanów. Każdy z nich ma swój charakter i uczestniczy w wędrówce z własnych powodów. Trochę żałuje, że jedna z postaci pojawia się prawie pod koniec głównego wątku, ale na szczęście jest możliwość poznania go trochę lepiej dzięki misji pobocznej. Zresztą tych jest całkiem sporo i z przyjemnością oraz zaciekawieniem śledziłem wszelkiego rodzaju dodatkowe zadania.
Duża część czaru Beyond Galaxyland leży przede wszystkim w interakcjach z resztą wesołej gromadki. Nie ma tutaj rozkmin w stylu Baldura, ale ich rozmowy mają tak osobisty wydźwięk, że poczułem ogromną więź z większością z nich. Podoba mi się również opcja wyboru obecnie prowadzonej grupy w dowolnym momencie. Jedyne ograniczenia związane są z fabułą, więc czasami ktoś może nie być dostępny.
Trochę irytowała mnie natomiast potrzeba uzbrajania osób, które na chwilę wypadały z obiegu. Z jednej strony fajnie, że cały ich ekwipunek wracał do ogólnej puli, bo w ten sposób mogłem używać przedmiotów, które teoretycznie byłyby zablokowane. Jednak wiele razy łapałem się na tym, że rozpoczynałem walkę bez odpowiedniego sprzętu, ponieważ najnormalniej w świecie o tym zapomniałem. Moim zdaniem zwykły popup informujący o potrzebie uzbrojenia postaci by wystarczył.
Mała rzecz, a cieszy
Nie licząc wspomnianej przed chwilą niedogodności, pozycja ma mnóstwo niewielkich systemów zdecydowanie uprzyjemniających rozgrywkę, które często są pomijane nawet w produkcjach AAA. Na przykład statek możemy wezwać z dowolnego punktu zapisu, o ile ten nie znajduje się w jakimś pomieszczeniu. Po ukończeniu dłuższej sekwencji fabularnej lub któregoś wątku pobocznego mamy możliwość powrotu do punktu startu. Jeśli sknocimy ważną walkę, której wygrana spowoduje pchnięcie wątku do przodu, od razu możemy ją powtórzyć. Twórca pomyślał nawet o powiadomieniach o zapisie stanu gry przed kluczowymi wydarzeniami. Dzięki tym wszystkim małym opcjom obcowanie z przygodami Douga jest zdecydowanie łatwiejsze i nie wymusza backtrackingu.
Beyond Galaxyland Fantasy
Zwiedzana większości świata odbywa się jak w platformówce. Biegamy, skaczemy, ślizgamy się po pochyłych powierzchniach i przemieszamy różnego rodzaju windami. Sama walka natomiast to już czysty RPG w japońskiej postaci. Już podczas pierwszego starcia do głowy od razu wskoczył mi obraz starszych pozycji tego gatunku.
Bitwy obywają się w trybie turowym, gdzie kolejność ruchów zależy od prędkości uczestników. Ta, jak również inne statystyki, podwyższają się z każdym zdobytym poziomem. Wpływ na numerki mają także akcesoria, które przypisujemy do poszczególnych bohaterów. Co ciekawe niektóre z nich pozwalają całkowicie niwelować specjalne efekty takie jak oślepienie czy trucizna. Interesujący jest również zaimplementowany system punktów akcji. Każdy zwyczajny atak posiada kilka ładunków, z których część z nich możemy zachować, aby naładować pasek używany do unikalnych zdolności. Do całego miksu dołączają jeszcze summony pod postacią schwytanych niczym w Pokemonach przeciwników.
Jak w masło
Wszytko to, być może brzmi skomplikowanie, ale w praktyce jest bardzo łatwe do rozgryzienia. Plusem jest też fakt, że do walk można podejść na kilka sposobów i każdy z nich jest dobry. Ja skupiłem się głównie na atakach podstawowych i dopakowaniu głównego bohatera. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, aby uzbierać odpowiednią zgraję chowańców, które załatwią robotę za nas.
Szkoda tylko, że pomimo takiego ogromu alternatyw potyczki są dość proste. Podniesienie poziomu ciutkę wyżej dodałoby większe poczucie zagrożenia, dzięki czemu zwycięstwa byłyby bardziej satysfakcjonujące. Z drugiej strony nie każdy lubi takie wyzwania, więc rozumiem podejście. Poza tym na spragnionych wrażeń czeka tryb New Game +, w którym można sobie starcia nieco utrudnić.
Podsumowując, walka naprawdę przypadła mi do gustu. Pomimo znanej z jRPG formuły posiada tyle niuansów, że z przyjemnością kopałem tyłki kolejnych przeciwników. Mechanika łapania, wykradania przedmiotów oraz fotografowania oponentów sprawiła, że kombinowałem jak koń po górę, aby dorwać każdego z niemilców. Szczególnie że wielu z nich ma bardzo przydatne zdolności.
Pikselowa doskonałość
Nie będę ukrywał, że pierwszą rzeczą, która zachęciła mnie do sięgnięcia po Beyond Galaxyland była grafika. Gdy tylko zapoznałem się z pierwszym zwiastunem, od razu przypomniały mi się te wszystkie klasyczne przygodówki z dawnych lat. Nie oznacza to jednak, że pozycja wygląda jak wyjęta z lat dziewięćdziesiątych. Wręcz przeciwnie. Połączenie dwuwymiarowych postaci z przepięknymi tłami oraz odpowiednim oświetleniem po prostu zwala z nóg. Każdy kadr wygląda jak starannie narysowany obraz i żadne zrzuty ekranu nie są w stanie tego piękna oddać. Według mnie trzeba to zobaczyć samemu. Na równi z wyglądem stoi muzyka, która idealnie pasuje do całości. Każda lokacja ma swój własny idealnie dobrany motyw, a utwór towarzyszący bitwom na długo pozostanie w mojej pamięci.
Gorąco polecam Beyond Galaxyland
Czas już kończyć ten przydługi tekst, ale na koniec muszę zaznaczyć jedną rzecz. Żaden wspomniany przeze mnie element rozgrywki nie ma jakiejś ogromnej głębi. Wszytko, tu funkcjonuje na bardzo podstawowym poziomie. Być może w produkcji za wiele milionów dolarów od kilkudziesięcioosobowego studia bym się tego czepiał. Jednak za całym tym projektem stoi praktycznie jedna osoba, dlatego przymykam na to oko.
W zasadzie chciałbym polecić tę niewielką produkcję każdemu. Zdaję sobie jednak sprawę, że nie wszyscy lubią takiego typu gry. Fani szybkich akcyjniaków albo symulatorów farmy mogą się zwyczajnie od tej pozycji odbić. W związku z tym mam nadzieję, że po premierze na Steamie pojawi się także wersja demo. Jeśli nie, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby towar zakupić i jeżeli przed upływem dwóch godzin rozgrywka Wam nie podejdzie poprosić o zwrot kosztów. Mam jednak ogromną nadzieję, że ta fantastyczna kosmiczna przygoda przekona do siebie wielu graczy, a Pan Sam Enright doczeka się zasłużonego sukcesu.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.