Gunfire Games, deweloper znany dziś głównie z serii Remnant (której recenzje znajdziecie tutaj, może pochwalić się burzliwą przeszłością, ale też ogromnym bagażem doświadczenia w branży. Dla wielu graczy pierwszym kontaktem z unikatową wizją post-apo, zrodzoną w głowach Davida Adamsa i ekipy, był Remnant From The Ashes – gra wydana w sierpniu 2019 roku na Windows, Xbox One i PS4 (oraz w 2023 roku na Nintendo Switch). Niewiele jednak osób wie, że jakkolwiek była to pierwsza odsłona serii pod nową nazwą – Remnant – na rynku był już od lat dostępny bezpośredni prequel, zatytułowany Chronos. Owa niewiedza wynikała z jednego, drobnego szczegółu – był to tytuł VR, dostępny jedynie na platformie Oculus Rift. I zapewne tytuł ten przepadłby w mrokach historii, gdyby nie pozytywne przyjęcie pierwszej części Remnant, co poskutkowało wydaniem odświeżonej i przede wszystkim nie-VR-owej wersji gry. Aby odróżnić ją od VR-owego pierwowzoru, dodano podtytuł, który jednocześnie wskazuje na bezpośrednie powiązanie z Remnant From The Ashes. W ten sposób, w 2020 roku, na półkach sklepowych pojawił się Chronos Before the Ashes.
Chronos Before the Ashes czy jednak Dungeons & Dragon(s)?
Apokalipsa przyszła nagle, a jej czterej jeźdźcy (nawiązanie nieprzypadkowe – David Adams to człowiek odpowiedzialny za serię Darksiders!) przetoczyli się przez Ziemię błyskawicznie. Znany nam świat żyje już tylko w legendach, przekazywanych ustnie przy słabym blasku ogniska, w nielicznych enklawach ludzkości. Wspólnym mianownikiem tych historii, jest on – Smok, źródło zniszczenia i nasz arcywróg. Nadzieja jednak umiera ostatnia i choć nasz bohater/ka dopiero wchodzi w dorosłość, ma przed sobą cel równie ambitny, co przerażający. Przyjdzie nam poświęcić resztę swojego życia walce – a jeżeli zdarzy się nam polec, wstaniemy, wyliżemy rany i wrócimy, starsi, silniejsi i mądrzejsi.
Z tą wiedzą wyruszamy na poszukiwanie magicznego kamienia, który wedle legendy tkwi uśpiony w ruinach starego świata. Wyposażeni w prosty plecak, kiepską tarczę i miecz, wsiadamy do łodzi i rozpoczynamy samotną podróż do Ward 16, starej placówki badawczej. Niedługo potem przekonujemy się, że Smok nie jest jedynym dziwnym elementem tej historii.
Kto by nie pomacał lewitującego, czerwonego kryształu w środku opuszczonego laboratorium?
Na długo zanim złapaliśmy w dłoń karabin i po raz pierwszy stanęliśmy oko w oko z Root w podziemiach Ward 13 – no dobra, konkretnie to miesiąc przed tymi wydarzeniami – samotny bohater dokonał wielkich czynów, które bezpowrotnie zmieniły oblicze świata. Chronos, mimo iż jest bezpośrednim prequelem serii Remnant, różni się od niej zasadniczo – do dyspozycji mamy jedynie broń białą. Automatycznie u niektórych pojawia się skojarzenie z grami souls-podobnymi, więc już w tym miejscu wyjaśniam – jest to skojarzenie całkowicie bezpodstawne. Rozgrywka w Chronos Before The Ashes skupia się na 2 aspektach – eksploracji lokacji (czasami wymagającej rozwiązania prostej zagadki), oraz walce (z bardzo unikatowym twistem).
Mam wrażenie, że nie jesteśmy już w Kansas
W Gunfire Games mają talent do tworzenia nowych, fantastycznych światów. Chronos stanowi początek rozwiniętej później koncepcji podróży przez różnorodne krainy, powiązane ze sobą w ten czy inny sposób. Poza światem protagonisty przyjdzie nam poznać królestwo Krell – rasy natychmiastowo wywołującej skojarzenia z krasnoludami, oraz Yaesha – domu kozło-podobnych Pan (skojarzenia z filmem “Labirynt fauna” jak najbardziej wskazane, szczególnie biorąc pod uwagę oryginalny tytuł filmu – “Pan’s Labyrinth”), po drodze zaliczając krótki przystanek w szalonym Labiryncie.
Gra pozbawiona jest jakichkolwiek elementów losowych, z których znana jest seria Remnant, więc układ pomieszczeń, rozmieszczenie przeciwników, rozwiązania zagadek, czy elementy ekwipunku, które przyjdzie nam znaleźć, zawsze będą takie same. Jedyna różnica, jaką udało mi się dostrzec, związana jest z wyborem startowej broni, co wpływa na rodzaj oręża, jaki znajdziemy w dwóch lokacjach w grze (będzie to zawsze przeciwieństwo wybranej przez nas broni w pierwszym punkcie, oraz jej odpowiednik w drugim). Brak losowości może niektórych ucieszyć, szczególnie, że gra nie oddaje w nasze ręce żadnej formy mapy. Lokacje są do liniowe, choć posiadają odnogi, w których albo znajdziemy zagadkę, odblokowującą przejście gdzieś indziej, albo drzwi, do których aktywator dopiero przyjdzie nam znaleźć.
Same lokacje, wizualnie, stoją na wysokim poziomie. Muszę nawet powiedzieć, że jest to poziom, którego się nie spodziewałem. Zapewne sam styl graficzny ma tu duże znaczenie, ale ludzie w Gunfire Games mogą się pochwalić niezwykłą konsekwencją w kreacji świata (nie tylko wizualnej). Każdy biom ma swoją charakterystyczną architekturę i klimat. Gra dba o różnorodność, nie jesteśmy więc cały czas zamknięci w klaustrofobicznych korytarzach – nawet w świecie Krell, gdzie moglibyśmy się tego spodziewać – dostajemy do tego sporo widoczków na otwartą przestrzeń. Oczywiście trzeba tu wziąć pod uwagę rodowód tego tytułu – widoki nie są nad wyraz bogate w szczegóły, ale w żadnym przypadku nie gryzą się z resztą oprawy.
Dźwiękowo również nie ma na co narzekać. Nie jest to oczywiście poziom znany nam z późniejszej serii Remnant, warstwa audio zarówno w formie muzyki, jak i SFX jest uboższa, ale w żadnym wypadku nie jest zła. Ciężki atak młotem niesie ze sobą równie masywny dźwięk, podczas gdy szybkie cięcie ostrza, dostarcza satysfakcjonujący świst przecinanego powietrza. Dźwięki tła również nie zawodzą, a znawcy serii Remnant znajdą tu całą masę znajomych odgłosów.
Osoby, które grały w którykolwiek tytuł serii, wiedzą czego się spodziewać pod względem zagadek. Oczywiście nie mamy tu do czynienia z tak rozbudowanymi motywami, chociażby ze względu na brak losowości w kreacji świata, ale nie raz przyjdzie nam znaleźć klucz (w bardzo różnych formach), pokręcić korbą, czy ułożyć puzzle. Chronos jednak zawiera w sobie rodzaj zagadek, który nie powrócił już w późniejszych odsłonach – mianowicie wymagających łączenia kilku przedmiotów w nową całość. Nie są to żadne skomplikowane koncepty, ale nie ukrywam, że urozmaicają rozgrywkę i pasują do świata, który przemierzamy.
Padłeś – powstań
Walka w Chronos Before the Ashes, w związku z ograniczeniem nas do korzystania z broni białej, oznacza ciągły bliski kontakt z maszkarami. Do naszej dyspozycji oddano osiem rodzajów broni (z podziałem na cztery oparte o zwinność i cztery o siłę), oraz trzy tarcze. Pozwala to na prowadzenie walki w formie odpowiedniej dla każdego gracza – możemy biegać z ciężkim młotem, miażdżąc przeciwników, a okazjonalnie chowając się za równie ciężką tarczą, a możemy postawić na szybkie ataki włócznią, przerywane unikami i parowaniem ataków wroga. Można też być mną i nie móc się zdecydować na nic, łącząc ciężkie ataki młotem, z unikami.
Podział broni na dwa rodzaje prowadzi nas do kolejnego, niepowracającego (w takiej formie), elementu Chronos – rozwoju postaci. Nasz bohater pochwalić się może czterema statystykami, w które przyjdzie nam inwestować punkty – siłę, zręczność, magię i witalność. Każdy zainwestowany punkt zwiększa przypisane do niego statystyki, co gra komunikuje w prosty i przejrzysty sposób. Na nasze osiągi wpływ mają też tzw. cechy – czyli specjalne benefity, przyznawane naszej postaci w określonych interwałach czasowych, zawsze w formie wyboru jednej z proponowanych (i predefiniowanych) trzech.
Czas – właśnie w ten sposób dochodzimy do największego twistu produkcji Gunfire Games. Protagonista, podczas naszej przygody, starzeje się. Nie jest to jednak zabieg czysto kosmetyczny, a związany bezpośrednio z mechaniką (i lore) gry. Dokonując pierwszej podróży przez Kamień Świata w Ward 16, na początku przygody, przypieczętowuje swój los w dość nieoczekiwanej formie – jeżeli podczas naszej podróży przyjdzie nam zginąć, nasz bohater jest dosłownie wypluwany z ostatniego Kamienia Świata, z jakim mieliśmy styczność. Haczyk polega na tym, że jednocześnie traci rok życia.
Mechanika starzenia się ma wpływ na rozwój postaci. Każda z wymienionych wcześniej statystyk ma swoją cenę w punktach. Zaczynając grę jako osiemnastolatek, siła, zręczność i witalność są łatwe do rozwinięcia (kosztują po 1 punkt każda), ale magia jest dla nas trudna do opanowania (kosztuje 3 punkty). Z wiekiem ten balans się zmienia, aż do momentu odwrócenia ww. trendu – w myśl zasady “mądrość przychodzi z wiekiem”. Na osłodę, gra przyznaje nam tzw. cechy na każde dziesiąte urodziny, a te potrafią zrobić różnice – dodać 10 punktów do wybranej statystyki, zapewnić więcej doświadczenia z pokonywanych przeciwników, czy poprawić możliwości ofensywne lub defensywne. Zaniepokojonych z miejsca uspokajam – nasz bohater nie może, tak po prostu, umrzeć ze starości. Maksymalny wiek, jaki możemy osiągnąć, to 80 lat – na tym etapie odblokowujemy swego rodzaju “nieśmiertelność”, co oznacza, że po śmierci znowu wracamy do ostatniego Kamienia, ale nasz wiek nie zmienia się, nie otrzymujemy też kolejnych cech. Motyw starzenia się oraz nieśmiertelności przeplata się przez serię Remnant po dziś dzień, włącznie z cudownym nawiązaniem do czasów Chronosa w najnowszym dodatku do Remnant 2 – The Forgotten Kingdom.
Ostatnim elementem walki jest magia. Rozczaruje się jednak ten, kto oczekuje możliwości miotania kulami ognia w przeciwników. Gra oddaje nam do dyspozycji 4 tzw. Smocze Kamienie. Aby z nich skorzystać, najpierw należy naładować odpowiedni pasek – czy to przez pokonywanie wrogów, parowanie, czy idealne uniki. Pomiędzy kamieniami można się swobodnie przełączać, a powiązane z nimi magiczne umiejętności mają charakter dość sytuacyjny – czasowa nietykalność, absorpcja życia przeciwnika, ogłuszenie wroga, czy nadanie naszym atakom większej mocy. Jak widać, jest to element uzupełniający walkę wręcz i nie może stanowić głównego sposobu eliminacji wrogów.
Czy Chronos Before The Ashes to ukryta perła gamingu?
Znamy już poszczególne składniki dania, jakim jest Chronos, pytanie co kuchnia z nich przygotowała. Do tytułu podszedłem ze względu na swoją miłość do serii Remnant i chęć dowiedzenia się, jak do tego wszystkiego doszło. Oczywiście, zupełnie jak przy grze w Red Dead Redemption 2, mamy już ogólna świadomość “jak to się skończy”, jeżeli znamy historię z części pierwszej (dla tych którzy nie poznali serii RDR – część druga jest prequelem części pierwszej, a teraz marsz nadrobić zaległości), znając serię Remnant, miałem ogólne pojęcie gdzie zmierzamy w Chronosie. Mimo wszystko, pod względem historii dostałem bardzo ciekawą produkcję, uzupełniającą znany mi już lore świata – standardowo dla tej serii, głównie przez opisy przedmiotów, odnajdywane notatki (fizyczne i te elektroniczne w terminalach) i tłumaczący wydarzenia prowadzące do tych, czy innych sytuacji w kolejnych grach. Nie jest to absolutnie wiedza niezbędna, aby czerpać przyjemność z gry w serię Remnant, ale któż nie był ciekawy o kim mówi się w późniejszych tytułach per The Destroyer? Światy, które przyszło nam przemierzać, ze szczególnym naciskiem na Yaesha, pełne są drobnych smaczków, które u znawców kolejnych części wywołają uśmiech na ustach.
To z czym niestety miałem problem, to system walki. Jeżeli odłożymy na bok zasadniczą różnicę między Chronos a Remnant, czyli brak broni palnej, podstawa mechaniki walki jest od lat niezmienna. Wprawne oko szybko zauważy, że wszystkie trzy tytuły łączą te same animacje ataków i uników, a w ślad za nimi – tzw. klatek nieśmiertelności. Chronos jednak jest tytułem chronologicznie najstarszym, do tego z rodowodem VR – a to przekłada się na jakość walki. Przeciwnicy potrafią wyprowadzić zupełnie nieoczekiwany dla gracza cios, kamera potrafi ustawić się pod tak dziwnym kątem, że nie można prawidłowo ocenić odległości dzielącej protagonistę od przeciwnika, ci ostatni mają wiele ataków, których nie da się przerwać, zadając im obrażenia (oczywiście gracz nie może liczyć na to samo). Największy jednak problem walki leży w szybkości poruszania się protagonisty – każdy nasz ruch jest po prostu za wolny, włącznie z animacją leczenia. Nawet walka bronią opartą na zręczności jest nienaturalnie ociężała. Przeciwników ten problem nie dotyczy, nieważne ich gabaryty.
Mamy więc beczkę miodu i mamy łyżkę dziegciu. Właściwie, mamy beczułkę miodu, bo sama gra jest zwyczajnie krótka. Pierwsze przejście na najwyższym poziomie trudności, bez żadnej uprzedniej wiedzy, przy czterdziestu sześciu zgonach na liczniku i, klasycznym u mnie, lizaniu ścian – zamknęło się w szesnastu godzinach. Ponowne przejście, tym razem na najniższym poziomie trudności i dwóch zgonach, to była już kwestia trzech godzin. Jestem pewien, że gdyby protagonista nie poruszał się jak mucha w smole, ten czas mógłby zejść spokojnie poniżej dwóch godzin.
Wracając więc do pytania postawionego na początku rozdziału – czy Chronos jest ukrytą perełką? Z mojego punktu widzenia – nie. Jest to tytuł na jedno posiedzenie, niemający praktycznie żadnych walorów, zachęcających do późniejszego powrotu. Ma interesujący świat, ale spora w tym zasługa wiedzy wyniesionej z późniejszych odsłon serii Remnant, aniżeli stricte tego co znajdujemy podczas swojej przygody w Chronos.
Jest to tytuł, który warto sprawdzić, jeżeli lore serii Remnant jest dla nas interesujący i jeżeli jesteśmy w stanie przymknąć oko na pewne niedociągnięcia. Wybór na pewno będzie łatwiejszy, jeżeli akurat trafimy na promocję (wersję cyfrową można czasami dostać za niecałe 40 zł), lub kochacie pudełka i nie wyobrażacie sobie, że Remnant From The Ashes i Remnant 2 mogą stać na półce bez swojego młodszego brata.
Nie każda historia, kończy się happy endem
Niezależnie od tego, czy powyższy tekst zachęcił Cię do gry, czy też ostudził zapał – nie sposób nie zauważyć rozwoju w produkcjach Gunfire Games, którzy sukcesywnie budują kolejne przygody na solidnych fundamentach, poprawiając to, co poprawy wymaga, a jednocześnie pozwalając sobie na eksperymenty. W czasach powtarzalnych tytułów, bezpiecznych rozwiązań, czy agresywnej monetyzacji, jest to bardzo miła odmiana. Chronos Before The Ashes nie jest najwybitniejszym dziełem ekipy z Gunfire Games, ale niewątpliwie bez tego tytułu nie moglibyśmy dzisiaj cieszyć się serią Remnant. Dostaliśmy tytuł mechanicznie dość szorstki, oferujący za to ciekawy świat, niespotykany mechanizm starzenia się i twist fabularny, do którego zrozumienia potrzebujemy dwóch kolejnych gier z serii Remnant.
Jeżeli więc jesteś w stanie przymknąć oko na pewne niedociągnięcia, a promocyjna cena Cię nie odstrasza – daj grze szansę. Nie będzie to tytuł rywalizujący o Twoją grę roku, ale być może spędzisz z nim luźne 2-3 wieczory.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!