Iris and the Giant – recenzja (PS5). Bajeczna karcianka z pomysłem.

Iris and the Giant Banner

W gry karciane gram odkąd pamiętam. Najpierw był Piotruś i Wojna. Kiedy trochę podrosłem, zakochałem się w Tysiącu. W podstawówce poznałem Doomtroopera oraz Kult. Ciekaw jestem, czy ktoś jeszcze te systemy pamięta? Potem poszło już górki. Magic: the Gathering, Pokemon i Yu-Gi-Oh często gościły na stole w jadalni. W 2014 roku zaczęłam nałogowo grać w Hearthstone, ale szybko tytuł porzuciłem ze względu na inne obowiązki. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o karcianych rogalikach, byłem niezwykle ciekawy, co z tego wyjdzie. Od tego czasu wyszło mnóstwo tego typu produkcji ze Slay The Spire na czele. Rozumiem zachwyt projektem Mega Crit Games, ale ja zdecydowanie wolę Inscription. Niedawno miałem przyjemność poinformować Was o innej mieszance karcianki i roguelite. Iris and the Giant zachwyciło mnie swoją prezentacją, więc niezmiernie się ucieszyłem, kiedy otrzymałem kod, dzięki któremu mogłem przygotować poniższą recenzję.

Podróż w głąb siebie

Iris to dziewczyna, która ewidentnie ma poważny problem z głęboką depresją. Odcięła się od świata i nie chce rozmawiać nawet z rodzicami. W szkole jest obiektem kpin i wyzwisk. Gdy pewnego dnia podczas zajęć z pływania zostaje wyśmiana przez wszystkich uczestników, coś w niej pęka i postanawia stawić czoła swoim demonom. To właśnie w tym momencie wkraczamy my. Musimy pomóc nieszczęśliwej bohaterce przezwyciężyć gnieżdżący się w jej głowie strach.

Iris and the Giant Screen 01
Iris zdecydowanie nie ma lekko. Dzieci, zamiast wspomóc dobrym słowem, wyśmiewają jej strach przed skokiem.

Fabuła jest prostolinijna i zamyka się w kilku krótkich filmikach. Oprócz głównego wątku poznajemy też przeszłość protagonistki, odnajdując rozsiane po piętrach wspomnienia. Nie ma tutaj żadnych ukrytych zakończeń, co zaliczam na plus. Widać, że twórca miał jasno postawiony cel, który według mnie wykonał. Bardzo podoba mi się, w jaki sposób Iris przeniosła obrazy ze swojej świadomości do prawdziwego świata.

Wspinaczka w Iris and the Giant

Aby stanąć przed obliczem tytułowego olbrzyma musimy pokonać ponad 20 pięter. Z początku wydaje się, że droga do ostatecznego pojedynku jest tylko jedna. Jednak im dłużej gramy, tym więcej ciekawostek odkrywamy. Alternatywne ścieżki oraz ukryte wyzwania znajdujemy na każdym kroku. Wystarczy tylko dobrze przeanalizować mapę, która wyskakuje pomiędzy etapami. Ten sprytny sposób na podpowiedzi niezwykle przypadł mi do gustu. Po ukończeniu głównej przygody możemy rozegrać kolejną, wybierając inną trasę lub spróbować swoich sił na wyższym stopniu trudności. Dostępne są również Wyzwania Kronosa, które dodają licznik czasu do każdej planszy.

Od momentu premiery tytuł otrzymał sporą aktualizację. Dzięki temu oprócz Ścieżki Olbrzyma do naszej dyspozycji jest także Ścieżka Przewoźnika. Ta całkowicie nowa lokacja to kolejne 24 poziomy oraz dodatkowi przeciwnicy i karty. Trochę szkoda, że te nowości nie zostały zaimplementowane w pierwszym scenariuszu. Nie zmienia to jednak faktu, że zawartości jest sporo i na kilkadziesiąt godzin zabawy powinno wystarczyć. Jeśli natomiast nie jesteście zwolennikami powtarzania tego samego wiele razy i odblokowywania wszystkiego, co gry mają do zaoferowania, myślę, że po około ośmiu godzinach skończycie przygodę z Iris and the Giant.

Iris and the Giant Screen 02
Dla spostrzegawczych odkrycie tajemnych tras to kaszka z mleczkiem.

Czas na pojedynek

Nie ważne, jaki tryb lub poziom trudności wybierzemy, stajemy do turowej walki z zastępami potworów obrazujących złe myśli Iris. Do ich pokonania służą karty, które zdobywamy podczas wspinaczki. Odzwierciedlają one ofensywne oraz defensywne zdolności. Jest ich prawie sześćdziesiąt i każda ma swoją własną mechanikę. Topór uderza wszystkich przeciwników stojących na pierwszej linii. Łuk pozwala dosięgnąć wrogów znajdujących się na dowolnym polu. Jak długo mamy miecze na ręce, tak długo możemy atakować złoli na froncie. Sztylet pozwoli przebić się przez najtwardszy pancerz. Wybór jest ogromny, ale trzeba bardzo uważać jakie karty dodajemy do swojej talii.

Powód mojej przestrogi jest prosty. Rodzajów adwersarzy jest nawet więcej niż kart. Zastępy demonów zaczynają się od zwykłych mieczników i łuczników, a kończą na całkiem nieźle zaplanowanych bossach. Niektóre odmiany nieprzyjaciół pokonać może tylko atak magiczny. Inni z kolei potrafią odbijać czary, więc jedyny sposób na ich unicestwienie to zastosować broń fizyczną.

To właśnie rozgrywając pojedynki odkryłem największy, według mnie, problem Iris and the Giant. Różnorodność kart i potwór jest tak duża, że czasami po prostu nie mamy odpowiedniego narzędzia, aby zastosować kontrę na pojawiających się rywali. Wielokrotnie przyglądałem się na smutny ekran Game Over z tego właśnie powodu. W związku z tym, że nigdy nie wiadomo jakie maszkary pojawią się podczas próby, trzeba być przygotowanym na wszystko, co często łatwe nie jest.

Iris and the Giant Screen 03

Avatar photo
Gram w gry odkąd pamiętam. Jako mały brzdąc właziłem na stołek, żeby pograć na automatach w salonie dziadka. Teraz rozsiadam się wygodnie w zaciszu własnego domu i z padem w rękach oddaję się swojemu ulubionemu hobby. Zawsze chciałem dzielić się swoimi wrażeniami ze wspaniałego świata wirtualnej rozrywki. Pamiętajcie, że czas spędzony na czytaniu nigdy nie jest czasem zmarnowanym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Scroll to top