W roku 2020 niewielkie studio Chibig wydało na świat swoje pierwsze dzieło zatytułowane Summer in Mara. Mało kto przypuszczał, iż debiut ten nada początek nowemu uniwersum pełnym morskich przygód. Ledwie kilka lat po wypuszczeniu powieści wizualnej Stories of Mara (2021) deweloperzy połączyli siły ze studiami Talpa Games oraz Undercoders. Efektem tej współpracy jest tegoroczna gra platformowa Koa and the Five Pirates of Mara.
Nie mogę odmówić Chibig sporych ambicji, albowiem każda odsłona serii oferuje inny rodzaj zabawy. Taka wszechstronność oznacza spore wyzwanie, gdyż niełatwo opanować do perfekcji kilka gatunków gier jednocześnie. Koa and the Five Pirates of Mara czerpie garściami z przedstawicieli trójwymiarowych platformówek, ale czy to wystarczy, by osiągnąć sukces? O tym przekonałem się na własnej skórze.
Ach, ci niecni piraci…
Główną bohaterką gry jest mała dziewczynka Koa oraz podróżująca z nią sympatyczna istota o imieniu Napopo. Ich spokojny rejs nad morzem zakłóca telegram informujący o zagrożeniu w postaci czyhających na kosztowności piratów. Wiadomość z pozoru okazuje się niewinnym dowcipem przyjaciół protagonistki, lecz sytuacja ulega zmianie po przypłynięciu na wyspę Qälis. To właśnie tam dowiadujemy się, iż wioskę splądrowano, a jedynym sposobem na przywrócenie porządku jest… dołączenie do paczki rzezimieszków!
W tym celu stawimy czoła tak zwanym „próbom”, rozsianym po całym archipelagu. Każda z nich zabierze nas do innego miejsca, pozwalając tym samym na zwiedzenie rozmaitych zakamarków Mary. Po drodze napotkamy wiele charyzmatycznych postaci, łącznie z tymi, które zagościły w poprzednich produkcjach studia Chibig. Całość dopełnia przyjazna atmosfera z delikatną szczyptą humoru, nadająca sympatycznego klimatu wywołującego uśmiech na twarzy.
Ahoj, przygodo!
Głównym elementem rozgrywki są rozłożone na licznych wyspach krótkie poziomy zręcznościowe. Ich celem jest dotarcie do wyznaczonego celu, zdobywając skrawki mapy, prowadzące do kolejnych miejsc. Każdą wyspę cechuje unikalna sceneria: raz wskoczymy do wnętrza wulkanu, innym razem ujrzymy zaśnieżoną dolinę skutą lodem. Nie zabraknie też zbierania muszelek, pełniących funkcję tutejszej waluty, a na zuchwałych czekają poukrywane w wielu zakamarkach znajdźki. Zachęcającą one do eksploracji odwiedzonych wcześniej plansz.
Na plus wypada całkiem przyzwoity projekt lokacji. Etapy stworzono ze sporą pomysłowością, a wraz z dalszymi postępami odkryjemy nowe platformy, przeszkody oraz pułapki. Choć gra się przyjemnie, tak nie sposób dostrzec, iż zabrakło tu pewnej innowacyjności, która mogłaby wyróżnić dzieło spośród innych tytułów. Wszystko, co widzieliśmy dotychczas w innych platformówkach, najprawdopodobniej zobaczymy i tutaj. Szkoda!
Dla każdego coś miłego
Autorzy Koa and the Five Pirates of Mara zadbali o wszelkie urozmaicenia, dzięki którym nie sposób ubolewać na nudę. Do niektórych poziomów możemy powrócić raz jeszcze, by stawić czoła naszym kompanom w wyścigu o pierwsze miejsce. Skoro mowa o wyścigach, to graczy rywalizacyjnych oraz speedrunnerów ucieszy obecność rankingów. Umożliwiają one zestawienie swoich osiągnięć z innymi graczami na całym świecie.
Swoje zastosowanie znajdą również wspomniane znajdźki! W zależności od ich rodzaju odblokujemy przedmioty kosmetyczne dla postaci lub konstrukcje nadające drugie życie złupionej wyspie Qälis. To nie wszystko, gdyż odnalezionymi częściami usprawnimy łódź bohaterki. Tym samym otwieramy furtkę do nowych etapów oraz pobocznych aktywności stanowiących odskocznię od szaleńczej gonitwy za kolejnymi fragmentami mapy.
Koa za burtą, czyli sterowanie
Oczywiste jest, iż nie samymi poziomami gra stoi, a równie istotną częścią rozgrywki jest sterowanie. Koa jest zwinna i bez najmniejszych problemów biega, skacze, pokonuje przeszkody oraz ciska podnoszonymi przedmiotami. Najczęściej jednak przyjdzie nam wykonywać przewroty pomagające przemierzać wyspy w mgnieniu oka. Chwilę po zetknięciu z lądem bohaterka potrafi przeturlać się, a wciśnięcie skoku wystrzeli ją w określonym kierunku, pozwalając pokonać niemałą odległość.
Samą akcję wywołujemy przyciskiem sprintu zaraz po wykonaniu skoku, co jest w moim mniemaniu dziwną decyzją. W wyniku tego nieprzyzwyczajony zacząłem notorycznie spadać w przepaści, niezręcznie przeskakując między jedną a drugą platformą. Co gorsza, wypadnięcie z planszy przywraca nas do punktu kontrolnego, a nie tam, skąd wyskoczyliśmy. Taki zabieg potrafił czasem wyprowadzić mnie z równowagi, szczególnie pod koniec wędrówki, gdy poziom trudności zaczyna wzrastać.
Wygląda ładnie, a działa jeszcze lepiej!
Oprawa wizualna sprawia dobre wrażenie już od samego początku. Choć modele oraz tekstury są dość proste, to pierwsze skrzypce gra przede wszystkim design. Niejako nawiązuje on do klasyków rodem z epoki PlayStation 2 i jest to według mnie strzał w dziesiątkę. Lokacje są żywe, pełne kolorów, natomiast każdą wyspę wyróżnia swój własny, niepowtarzalny klimat. Jest na czym zawiesić oko, podobnie w przypadku niezwykle uroczych porterów postaci oglądanych podczas dialogów.
Co do warstwy technicznej, to przyznać muszę, iż… naprawdę nie ma do czego się przyczepić! Od początku zabawy aż po sam jej koniec znalazłem tylko jeden błąd związany z zapętlającym się odgłosem skoku. Nie doświadczyłem żadnych przycinek, spadków wydajności, ani jakichkolwiek problemów z poprawnym działaniem gry. Jest to zasługa niskich wymagań sprzętowych, pozwalających uruchomić tytuł nawet na słabszym komputerze, zachowując stałe 60 klatek na sekundę.
Nie wszystko złoto, co się świeci
Podobnie jak Koa, ja również natrafiłem na kilka niedogodności w trakcie ekspedycji. Choć niedawno chwaliłem poziomy za ich jakość wykonania, tak najgorzej wypadają starcia z bossami na końcu większości rozdziałów. Jako jedyne zawierają elementy walki, niestety nudnej oraz stworzonej według jednego określonego schematu. Na szczęście same potyczki do najdłuższych nie należą, a wprawny gracz z łatwością ukończy je w kilka chwil.
Najbardziej kłopotliwy dla poszczególnych osób może okazać się brak polskiej lokalizacji. Bariera językowa być może nie powstrzyma niektórych graczy przed zabawą, jednak uniemożliwi zrozumienie historii pięciu piratów Mary. Należy wziąć to pod uwagę przed sięgnięciem po tytuł razem z pociechami lub młodszą częścią rodziny.
Koa and the Five Pirates of Mara – podsumowanie
Koa and the Five Pirates of Mara to świetny, choć daleki od perfekcji tytuł. Barwne postacie nadają uroku opowiedzianej historii, a błękitne wody oceanu skrywają mnóstwo kreatywnych, acz niezbyt innowacyjnych etapów. Polecam grę każdemu, kto szuka niedługiego, prostego, ale i przyjemnego doświadczenia stworzonego z sercem oraz ambicjami. Jestem niezwykle ciekaw, jaką produkcją następnym razem uraczy nas ekipa niezależnych twórców gier wideo. Pomyślnych wiatrów, kamraci!
Gameplay
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższego materiału.