Tak się jakoś złożyło w moim życiu, że od małego ciągnęło mnie w grach i filmach do tematyki służb specjalnych. A cóż mogłoby być bardziej godnego podziwu od policyjnych jednostek SWAT, które ruszają do akcji zawsze wtedy, gdy nikt inny nie może sobie poradzić z zagrożeniem? Spędziłem miesiące grając w SWAT 3 (2001), a premiera SWAT 4 w 2005 roku była dla mnie niczym święto ustanowione specjalnie dla mnie. Nigdy wcześniej natomiast nie miałem okazji zagrać w poprzedzające te dwa tytuły gry. Na szczęście dzięki GOG nawet w 2022 roku mogę bawić się przy grach z zestawu Police Quest: SWAT 1+2, które swoją premierę miały kolejno w 1995 i 1998 roku. Uznałem, że warto wreszcie to zmienić i udać się niejako w podróż w czasie.
Police Quest: SWAT – prawdziwie interaktywny film
Choć łączy je tematyka, dwie gry należące do tego zestawu dzieli bardzo wiele. Przede wszystkim Police Quest: SWAT to FMV – Full Motion Video. To wynalazek z początku epoki płyt CD, gdy gry zajmowały kilka megabajtów, a nowe nośniki pozwalały zmieścić na sobie niepojętą ilość danych. Ktoś wtedy pomyślał “A może film, ale trochę jakby gra?” i stąd, w małym uproszczeniu, wziął się ten gatunek.
To interaktywny film w dosłownym znaczeniu tej frazy. Na ekranie oglądamy żywych aktorów, a my, tak naprawdę, mamy względnie niewielki wpływ na to, co dzieje się na ekranie. Jasne, możemy podejmować czasami decyzje, strzelać czy nawet trollować swoich zwierzchników, ale nie da się ukryć, że we współczesnych czasach nie robi to wrażenia. Niemniej byłem w stanie czerpać z tego niejaką satysfakcję. Czułem się trochę jak na wycieczce w skansenie, gdzie mamy możliwość wybicia własnej monety.
Gra jest mocno czuła na punkcie tego, jak postępujemy – zwłaszcza w trakcie szkolenia, które de facto stanowi większość produkcji. Jeżeli próbujemy przeklikać wykład, nasz zwierzchnik nas za to zruga. Jeżeli nie zastosujemy się do polecenia, również dostaniemy za to reprymendę. Za to cały okres szkolenia dla mnie był niesamowicie ciekawy! No ale wiecie, ja lubię tematy związane z bronią i pochodnymi, a gra daje bardzo dobry wgląd w to, jak wyglądało szkolenie funkcjonariuszy SWAT w latach 90-tych.
Police Quest dla wytrwałych
Nie da się ukryć, że gra jednak ma pełno wad, z których główną jest bardzo arbitralny limit czasowy na niemal każde wyznaczone zadanie, kiedy już ruszamy w teren. Zawahaj się dłużej, niż kilka sekund, a całe twoje szkolenie nie uchroni Cię przed starszą panią, która właśnie wyciąga z torebki rewolwer. Dodatkowo twórcy zwykle mieli jeden pomysł na to, jakie jest właściwe rozwiązanie problemu. Wszelkie próby znalezienia innego wyjścia zawsze skończą się fiaskiem. W zasadzie można by powiedzieć, że to przygodówka point’n’click, tylko w nieco innej oprawie. Nie każdy musi lubić takie rozwiązania.
Ostatecznie pierwsza część z tego zestawu powinna być teraz traktowana raczej w formie ciekawostki, niż pełnoprawnej gry. Współczesny gracz niemal na pewno się od niej odbije. Natomiast jest to świetny sposób na sprawdzenie, jak niektóre gry wyglądały niemal 30 lat temu. Cieszę się, że miałem okazję tego doświadczyć, ale jeszcze bardziej się ucieszyłem, gdy mogłem wyłączyć pierwszą część zestawu Police Quest.
SWAT 2: I zaczyna się zabawa
Kontynuacja, poza tematyką, niewiele ma wspólnego z poprzedniczką. To już nie film, tylko gra strategiczno-taktyczna w rzucie izometrycznym. Zdecydowanie bliżej jej do Jagged Alliance (1994) czy nawet trochę do wydanego w tym samym roku Rainbow Six. Tutaj dowodzimy oddziałem antyterrorystów SWAT, ale także możemy poprowadzić terrorystów z fikcyjnego ugrupowania Five Eyes. W obecnych czasach byłoby to nie do pomyślenia.
Najwięcej czasu w trakcie zabawy spędzimy na planowaniu przez duże P. Zaczynamy od wyboru zespołu, a mamy jednak z czego wybierać, bo dostajemy do dyspozycji całą listę oficerów, z których każdy ma swoje statystyki i inne specjalizacje. Dobieramy im odpowiedni do misji sprzęt. Następnie już w ich trakcie decydujemy o rzeczach takich, jak chociażby rozstawienie jednostek i sposób działania. Ciekawym rozwiązaniem jest też to, że zarówno policjantami, jak i terrorystami gra się wyraźnie inaczej.
Dla każdego coś miłego!
Dla przykładu, policja musi – przynajmniej w wirtualnym świecie – stosować się do regulacji. Nie strzelamy, jeżeli nie ma takiej konieczności, aresztujemy jeżeli tylko się da. Nawet, jeżeli użycie broni palnej było uzasadnione, policjant i tak zostaje zawieszony. Musi przesiedzieć kolejną misję, podczas gdy komisja bada okoliczności zaistniałej sytuacji. Inaczej jest, gdy jesteśmy terrorystami. Tutaj strzelanie do przeciwników jest wręcz wskazane. Nie dość, że nie obowiązują nas zasady, to możemy nawet zastawiać pułapki. Jasne, zabicie zakładników jest niewskazane, ale to raczej dlatego, że można ich później zrekrutować.
Dodatkowo za wykonane misje otrzymujemy wynagrodzenie, które wykorzystywane jest do opłacenia sprzętu i personelu. Im gorzej nam pójdzie, tym mniejsze wynagrodzenie. Możliwe jest, aby przez kiepskie i nieprzemyślane działania uniemożliwić sobie ukończenie kampanii! Dlatego trzeba bardzo uważać, a do tego powtarzanie misji raz za razem w celu dopracowania swojej strategii może być koniecznością. Można to postrzegać jako wadę, ale ja mimo to bawiłem się świetnie.
Oprawa, jak na standardy 1998 roku, jest naprawdę niezła. Gra wygląda, cóż, jak gra z rzutem izometrycznym sprzed dwóch i pół dekady, ale jest czytelna i przyjemna w odbiorze. Dodatkowo ścieżka dźwiękowa buduje dobry klimat. Niestety, od gry łatwo jest się odbić. Sterowanie jest skomplikowane, a wszystkimi jednostkami trzeba zarządzać samodzielnie, bo AI często mocno kuleje i podejmuje głupie decyzje.
Podróż w przeszłość za niską cenę
Ostatecznie paczka obu gier jest warta swojej ceny, jeśli nie są nam straszne klimaty retro. Jakby nie było, od 1995 i 1998 roku minęło trochę czasu, a w grach wideo to równowartość wieku lub dwóch. Miłośnicy taktyki i klimatów okołopolicyjnych znajdą tu masę ciekawostek, a fani retro poczują się jak na wycieczce. Trzeba brać jednak pod uwagę to, że nawet w okolicach premiery te gry nie były wielkimi hitami i już wtedy otrzymywały dość średnie oceny. Ja bym jednak sobie nie wybaczył, gdybym nie spróbował, a spróbowawszy nie żałuję.