Rainbow Six Extraction wzbudziło mieszane uczucia wśród społeczności. Jedni od razu stwierdzili, że to skok na kasę i dodanie kilku assetów do R6: Siege. Są też tacy, którzy grą są zachwyceni, ponieważ kochają uniwersum stworzone przez Ubisoft i każda dodatkowa produkcja w tych realiach to dla nich powód do radości. Nie zmienia to faktu, że oceny prasowe na Metacritic wahają się w okolicach 70%, co nie jest złym wynikiem. Podkreślam też, że poniższy tekst nie jest recenzją, tylko moim luźnym spojrzeniem na temat.
Moja przygoda z R6
W Rainbow Six grałem dawno temu i to tylko w trzy pierwsze części. Format Siege nie przypadł mi do gustu, więc ominąłem ten tytuł. Zagrałem może z raz czy dwa, podczas jakichś targów i to tyle. Nie przepadam też za Ubisoftem z wielu względów, których nie będę teraz wyliczał, bo zabrakłoby papieru. Nie stronię natomiast od strzelanek różnego typu. Zresztą Counter Strike, Battlefield 3 czy Destiny 2 to gry, w których spędziłem najwięcej czasu podczas swojej wieloletniej kariery gracza. W związku z tym postanowiłem podejść do Rainbow Six Extraction na świeżo i z otwartym umysłem.
Rainbow Six Extraction w pigułce
Co to takiego, to Extraction? Jest to luźne podejście to tematu taktycznego shootera autorstwa francuskiego dewelopera, gdzie zamiast przeciwko drużynie żywych przeciwników stajemy do walki z Pasożytami sterowanymi przez SI. Za pomocą naszego wiernego karabinu i garści sprzętu wykonujemy kolejne zadania na kilkunastu dostępnych mapach. Czasem musimy zabić konkretnego Pasożyta, czasem kogoś uratować, jednym słowem nic nadzwyczajnego. Do misji możemy podejść solo lub w towarzystwie dwóch przyjaciół.
Miłe zaskoczenia
Podczas pierwszego spotkania z jakąkolwiek produkcją najważniejsze według mnie, są dwie rzeczy. Po pierwsze wszystko musi działać na tyle dobrze, żeby nie przeszkadzało w odbiorze produktu. Po drugie podczas odbioru, gracz powinien się dobrze bawić. Wielkie było moje zdziwienie, kiedy i jedno i drugie zostało spełnione podczas pierwszej godziny rozgrywki. Zaznaczam, że do początkowych misji podchodziłem sam, więc przyjemność grania ze znajomymi nie miała tutaj wpływu. Siedząc po ciemku w słuchawkach, poczułem naprawdę fajny klimat. Odrobina horroru jeszcze nigdy mi nie zaszkodziła, a da się go tutaj odczuć. Co prawda w większej grupie takie uczucie zanika, ale nadal jest mnóstwo zabawy. Nawet moje dwie rundy z “randomami” nie były takie złe.
Rainbow Six Extraction i Game Pass
Szczerze przyznam się, że gdyby nie usługa Microsoftu nie zdecydowałbym się na zakup Rainbow Six Extraction. Po około sześciu godzinach gry, wymaksowaniu pierwszej lokacji i spróbowaniu dwóch z czterech poziomów trudności stwierdzam, że być może nie była to dobra decyzja. Bawię się dobrze, przedzierając się przez kolejne poziomy i po cichu załatwiając zastępy Pasożytów.
Jeżeli jesteście posiadaczami Game Passa i lubicie postrzelać do bliżej niezidentyfikowanych form życia, to polecam wypróbować Rainbow Six Extraction. Natomiast tych, co wzbraniają się przed wykupieniem GP, serdecznie do tego zachęcam. Powód jest prosty. R6:E to tylko jeden z wielu tytułów, które ostatnio dzięki tej usłudze odkryłem.