Mimo iż listopad zdecydowanie należy do God of War: Ragnarök, o którym możecie przeczytać tutaj, to dziś chciałbym Wam przedstawić Evil West. Za grę odpowiada studio Flying Wild Hog, znane przede wszystkim z rebootu kultowej serii Shadow Warrior. Zatem, czym jest wspomniana produkcja? Jest to zgrabne połączenie kilku gatunków: slashera, shootera i gry akcji przyprawionej klimatem dzikiego zachodu. Czy twórcom udało się osiągnąć sukces? Na te i inne pytania postaram się odpowiedzieć w dalszej części recenzji. Jednak już teraz zdradzę, że jest to swego rodzaju rollercoaster.
Kilka słów o fabule Evil West
W czasach, kiedy rządzą otwarte światy, to właśnie liniowa rozgrywka jest powiewem świeżości. Niestety nie wszyscy potrafią, wykorzystać ogromny potencjał, jaki drzemie właśnie w liniowej fabule. Tak też mam wrażenie, stało się z Evil Westem, który to sam nie wie, co chce nam ukazać. Już spieszę z wyjaśnieniem, otóż wątek fabularny po prostu jest. Nie ma w nim jakiejś wielkiej głębi, a służy on jedynie do tego, aby być pretekstem do przejścia z jednego „kill roomu” do drugiego.
W grze wcielamy się w Jessema Rentiera, czołowego łowcę wampirów z instytutu Rentiera. Naszym głównym celem jest dopaść przywódczynię sił zła Felicity D’abano. Jedną z jej ofiar był William Rentier — ojciec głównego bohatera. Dzięki temu już nie chodzi tylko o ratowanie świata śmiertelników, lecz staje się to sprawą osobistą. Pcha nas to w ten sposób do kolejnych lokacji. Jak sami widzicie, wątek fabularny nie jest najwyższych lotów, ale na szczęście jest jeszcze rozgrywka.
Pif Paf i Boom…
Skoro już o niej mowa, to tutaj tak naprawdę zadziała się magia. Jeśli jakiemuś elementowi gry miałbym dać najwyższą notę, to byłaby to właśnie rozgrywka. Ponieważ to właśnie ona ciągnie Evil West do góry. Wyobraźcie sobie Kratosa w skórze Van Helsinga z brutalnością Dooma. Tak w skrócie mógłbym opisać rozgrywkę, jaka wręcz wylewa się z ekranu w każdej sekundzie.
Było ogólnikowo, to teraz czas na nieco więcej szczegółów. Zapewne w głowie pojawiło się u Was pytanie: dlaczego Kratos, Van Helsing oraz Doom. Już spieszę z tłumaczeniem. Otóż jeśli chodzi o porównanie do naszego popularnego boga Wojny, to tutaj przede wszystkim miałem na myśli walkę wręcz. Jest ona efektowna, dynamiczna i krwawa, podobnie jak w serii God of War. Zresztą w jednym z wywiadów dla TvGry opowiadał o tym jeden z twórców Tomasz Gop.
Był omówiony Kratos, to czas na Van Helsinga. Oczywistym jest, że tutaj głównie chodzi o odzienie naszego głównego bohatera. Mimo iż rzecz dzieje się w alternatywnej rzeczywistości osadzonej na dzikim zachodzie to zarówno rzeczona stylówa, jak i walka z wampirami nasuwa jedyne słuszne skojarzenie. No i oczywiście wszelkie „giwery” będące w naszym rynsztunku, również mogą nawiązywać do filmu Van Helsing (2004) z Hugh Jackmanem.
Skoro już wspomniane były giwery to oczywistym przejściem okazuje się Doom. Według mnie jest on królem rozwałki i masakrowania przeciwników. Mam wrażenie, że twórcy podobnie jak w przypadku swojej innej gry Shadow Warrior również czerpali garściami z tytułu od studia id Software. Każda broń palna ma tutaj solidnego kopa i czuć to za każdym razem. Dzięki temu feeling z rozgrywki zawsze był przyjemny i zróżnicowany.
Na koniec omawiania rozgrywki, należy wspomnieć o rozwoju postaci. Jest tu takowy zaimplementowany i muszę przyznać, że jest on zrobiony z głową. Otóż, aby zwiększyć nasze możliwości w walce, musimy zbierać kasę. Ta posłuży nam, do ulepszania naszych nazwijmy to gadżetów, które to stanowią nasz główny oręż. Do tego dochodzą umiejętności aktywne oraz pasywne, które rozwijamy w drzewku umiejętności wraz z rozwojem postaci. To wszystko możemy dowolnie dostosować w hubie pomiędzy misjami.
Oprawa wizualna i udźwiękowienie
Nie jest tajemnicą, że najnowsza gra od studia Flying Wild Hog nie jest tytułem segmentu AAA. Zatem nie należy oczekiwać od niego oprawy takiej samej jak w przypadku God of War Ragnarök czy innego Spider-Mana. Oczywiście zdarzają się perełki jak chociażby ostatnio wydane A Plague Tale: Requiem, ale nie oszukujmy się, to jest zdecydowana mniejszość. Niemniej Evil West, jeśli chodzi o warstwę wizualną w większości przypadków, prezentuje się dobrze.
Mam tak naprawdę jeden zarzut, który wydaje mi się, można naprawić za pomocą patcha. Otóż w początkowych etapach gry, gdy poruszamy się po mrocznych i ciemnych lokacjach tak naprawdę niewiele widać. Oczywiście, można by było to ‘naprawić’ ustawieniami gamma, gdyby nie fakt, że w tej samej lokalizacji pojawia się również intensywne oświetlenie. To z kolei prowadzi do mało przyjemnego kontrastu, który psuje przyjemność z rozgrywki. Powodem tego jest, wydaje mi się błędnie zaimplementowany HDR w samej grze. Po jego wyłączeniu problem przestał istnieć.
Natomiast jeśli chodzi o warstwę audio, to tutaj jestem przyjemnie zaskoczony. Ten element jest moim zdaniem bardzo dobry. Muzyka jest idealnym dopełnieniem tego, co widzimy na ekranie. Natomiast mam jedno wielkie „ale…”. Otóż za każdym razem, gdy pokonałem jednego konkretnego przeciwnika, odgłos animacji jego ataku zapętlał się w nieskończoność. Jedynym ratunkiem z tej sytuacji, było uruchomienie gry ponownie. Tutaj pojawia się problem, otóż rozłożenie checkpointów w grze jest, powiedziałbym niefortunne. Pojawiają się tuż przed walką z tymi maszkarami. Zatem, jak się pewnie domyślacie, czasem ten zbugowany dźwięk towarzyszył mi przez całkiem spory element danego poziomu, co będziecie mogli usłyszeć na załączonym na końcu gameplayu.
Podsumowując: Evil West Yay or Nay?
Ogólnie rzecz biorąc, nie będzie to zaskoczeniem, jeśli powiem, że najnowsza gra od studia Flying Wild Hogs znajduje się gdzieś pośrodku. Ma ona w sobie zarówno świetne elementy jak czysty gameplay i rozwałka oraz te nieco gorsze,: generyczna fabuła i bugi. Tak naprawdę, wszystko zależy od tego, czego oczekujemy od gry. Jeśli przyjemnej rozgrywki, z dość przeciętną fabułą to tytuł ten może okazać się jednym z lepszych na rynku. Jednak jeśli oczekujemy świetnej fabuły, to możemy się rozczarować, a szkoda, bo jak już wspominałem, liniowa rozgrywka sprzyja świetnie poprowadzonej fabule. Natomiast ja bawiłem się przy tej grze świetnie i na pewno do niej za jakiś czas zajrzę ponownie na NG+, chociażby dlatego, żeby pozabijać kilka wampirów.
Gameplay
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.