Gdybym miał oceniać Skull and Bones (S&B) na podstawie długości cyklu deweloperskiego, ewidentnej próby zarobku na sukcesie Assassin’s Creed IV: Black Flag (2013) lub stwierdzeniu, że jest to pierwsza gra AAAA, nie zostawiłbym na niej suchej nitki. Jednak tak samo, jak w przypadku Suicide Squad Kill the Justice League uważam, że produkt należy oceniać za to, czym jest, a nie czy mógłby być. Dlatego podszedłem do Czaszek i Kości z otwartym umysłem. Postanowiłem zapomnieć o jakichkolwiek uprzedzeniach i dać tytułowi szansę, na którą zasługuje każdy. Zdecydowałem nie porównywać go do prekursora ani do Sea of Thieves (2018). Czy moje nastawienie wpłynęło jakkolwiek na odbiór kolejnej przygody osadzonej w otwartym świecie ze stajni Ubisoftu? Wydaje mi się, że tak, co wcale nie oznacza, że mam do powiedzenia tylko dobre rzeczy.
Skull and Bones po raz pierwszy
S&B dość trudno sklasyfikować. Jest to niby open world z elementami RPG oraz domieszką ekonomiczną, ale tak naprawdę dla mnie najbliżej jej do takich tytułów, jak SnowRunner (2020) czy serii Euro Truck Simulator. Różnica jest taka, że zamiast siedzieć za kierownicą ogromnej maszyny, sterujemy drewnianym statkiem. No i oczywiście prowadzimy bitwy morskie, ale o nich za chwilę. Najpierw muszę wspomnieć o podłożu fabularnym.
Monotonne pirackie wojaże
Swoją podróż rozpoczynamy jako rozbitek. Po szybkim stworzeniu postaci oraz kilkunastu minutowym wprowadzeniu trafiamy na wyspę Sainte Anne, którą zarządza kingpin John Scurlock. Niesławny pirat szybko przyjmuje nas pod swoje skrzydła i wysyła na misję. Po jej ukończeniu dostajemy kolejne zlecenie. Zarówno z upływem czasu, jak i wzrostem popularności przykuwamy uwagę innych osobistości.
Tak właśnie wygląda fabuła Skull and Bones. Wyobraźcie sobie książkę, w której są jedynie dialogi oraz opisy czynności wykonywanych przez głównego bohatera. Po krótkiej gadce wsiadamy na łajbę, płyniemy do celu, załatwiamy kogo trzeba, ewentualnie zbieramy potrzebne zapasy, po czym wracamy do NPCa zlecającego zadanie. Oczywiście jest tu sporo celów pobocznych, ale w dużej większości sprowadzają się do dokładnie tego samego. Byłoby to naprawdę nie do zniesienia, gdyby sunięcie po wzburzonej tafli oceanu nie było takie przyjemne.
Z punktu A do puntu B
Nie da się ukryć, że przemieszczanie z miejsca na miejsce to największa zaleta produkcji Ubisoftu. Wiatr dmie w żagle, załogo śpiewa szanty, co chwilę mijamy jakiś statek, który może zbombardować, albo przed nim uciekać. Ciekła autostrada jest pełna pozostawionych szczątków i resztek. Co chwila napotykamy jakieś zwierzęta zamieszkujące nabrzeża oraz podwodne rafy. W każdej chwili możemy obrócić dziób w stronę pobliskiej osady, aby naprawić uszkodzenia lub pohandlować towarami.
Momentami zapominałem o wszystkim, co mnie otacza i po prostu płynąłem w stronę wschodzącego słońca, zastanawiając się, gdzie poniesie mnie kolejny mocniejszy podmuch. Do gustu przypadł mi wpływ wiatru na prędkość statku. Kiedy poruszamy się fordewindem, nabieramy rozpędu. Z kolei, gdy ustawimy się pod wiatr, zauważalnie tracimy rozpęd. Trochę szkoda, że deweloperzy nie pokusili się na trochę więcej w tej kwestii. Fajnie by było, gdy wprowadzili inne efekty. Niestety nie uświadczymy tutaj halsu, bajdewindu czy baksztagu, chociaż sam żagiel w pewnym stopniu to odwzorowuje.
Jedyne co niesamowicie mnie w tym wszystkim irytowało to pasek staminy. Rozumiem, że został on zaimplementowany, żeby urozmaicić bitwy morskie, ale za Chiny nie potrafię zrozumieć, po co aktywuje się, nawet jeżeli w pobliżu nie ma żadnych przecinków. Według mnie był to chybiony pomysł, ale po kilku godzinach nie przeszkadzał tak bardzo, jak na początku. Pomimo tego, że całe to sterowanie zrobione jest wyjątkowo arkadowo, nadal potrafi dostarczyć sporo frajdy.
Pod gradobiciem kul armatnich
Zresztą opisany powyżej element to nie jedyny składnik potraktowany po macoszemu. Wodne batalie również zostały sprowadzone do najprostszej możliwej postaci. Nie musimy tu powoli manewrować, aby znaleźć odpowiedni kąt. Dokładne mierzenie też odpada, ponieważ kolor celownika pokazuje czy pociski trafią, czy nie. Armaty strzelają pod takim nachyleniem, że jest to aż niedorzeczne. Z jednej strony psuje to immersję dla szukających bardziej symulacyjnego podejścia. Z drugiej pozwala na naprawdę widowiskowe pojedynki.
Wyobraźcie sobie taką sytuację. Wpływacie pomiędzy dwa trzymasztowce, strzelając salwami z lewej i prawej burty. Szybki zwrot o dziewięćdziesiąt stopni. Kule z przednich i tylnych dział przebijają kadłub wrogich okrętów. Kolejny obrót. Słychać ostatnie wystrzały. Strzaskane wraki oponentów powoli zanurzają się pośród ciszy zakłócanej tylko lekkim szumem fal. Podczas całej akcji załogo wykrzykuje komendy. Jest pełno dymu i wybuchów. Naprawdę zdarzają się takie sytuacje tylko szkoda, że trzeba je samemu wywoływać, bo studio nie spróbowało stworzyć takich niezapomnianych przeżyć.
Do gustu przypadły mi także grabieże przybrzeżnych lokacji. Gdy odpalamy takie zdarzenia, nagle zaczynają do nas strzelać wieże obronne, a na pobliskie wody wpływają kolejne łodzie mające na celu powstrzymać nas przed zdobyciem kolejnych nagród. W tym samym czasie my dwoimy się i troimy, aby omijać bombardowania oraz salwy z dział przeciwników, aby po pokonaniu wszystkiego dostać upragniony łup.
Suchy ląd kapitanie
Czas napisać kilka zdań na temat przechadzek po plaży. Niestety tutaj również deweloper się nie popisał. Nie mam co prawda na to żadnych konkretnych dowodów, ale ta część rozgrywki wygląda tak, jakby została dodana na siłę. Większość lokacji świeci pustkami. Niby są tam postacie, z którymi możemy pohandlować lub wziąć od nich zadania poboczne, ewentualnie znaleźć kilka przedmiotów bądź skarb, tylko brakuje im autentyczności. Wyglądają jak skrawki czegoś, co zostało zablokowane sztucznie wygenerowanymi ścianami w postaci płotów, skrzyń czy zwyczajnych śmieci.
Ponadto nasza persona nie potrafi przepłynąć nawet kilku metrów, więc nawet niewielkie jeziorko stanowi przeszkodę nie do pokonania. Wiem, że podobno marynarze w dawnych czasach nie potrafili pływać, ale nie wydaje mi się, że twórcy na tym bazowali.
Aby zachęcić graczy do zejścia z pokładu, deweloper umieścił na nich specjalne konstrukcje pozwalające na wolniejsze spalanie i szybszą regenerację staminy. Według mnie jest to cios poniżej pasa i poważnie zakłóca przyjemność z żeglugi. Po kilku takich kursach postanowiłem darować sobie niepotrzebne wizyty na lądzie.
Piracki raj
Jedyne miejsce, do którego warto często wpadać to Sainte Anne, gdzie mamy dostęp do wszystkiego, czego wodny rozbójnik potrzebuje. To tutaj wybudujemy nowe statki, przerobimy surowce na materiały potrzebne do skonstruowania lepszych dział oraz elementów pancerza czy podejmiemy kilka dodatkowych zadań. Nie będę ukrywał, że to właśnie tutaj udzielił mi się klimat rodem z Piratów z Karaibów. Może i postacie niezależne stoję zazwyczaj w miejscu, ale można tu spotkać innych graczy, aby wymienić dobra, powygłupiać się przy użyciu emotek lub ugotować pyszny posiłek dla załogi wspomagający regenerację tej nieszczęsnej staminy.
To jednak nie wszystko. Sainte Anne skrywa także kilka sekretów. Jednym z nich jest ukryty Czarny Rynek, gdzie możemy zanurzyć stopę w przemycie rumu. Aby go uzyskać, musimy najpierw zdobyć cukrowe laski, aby potem przerobić je na ulubiony alkohol Jacka Sparrowa. Wydawać by się mogło, że to ciekawy temat. Niestety po raz kolejny zostałem szybko sprowadzony na ziemię. Cała ta operacja ponownie wymaga dokładnie tego samego, co misje główne i poboczne.
Prawdziwy bohater Skull and Bones
Zapomnijmy jednak na chwilę o dzielnym kapitanie i skupmy się na prawdziwym herosie morskich perypetii. Czymże byłby marynarz bez swojego statku? Muszę powiedzieć, że w tej kwestii Ubi naprawdę pokazało, co potrafi. Przede wszystkim do naszej dyspozycji zostało oddane kilka typów okrętów. Jeden z nich to pływająca forteca, inny skupia się na szybkości kosztem opancerzenia. Jest nawet taki, który pozwala leczyć przyjacielskie jednostki.
Prawdziwy bohater powinien dysponować także odpowiednim ekwipunkiem. Do dyspozycji mamy działa, moździerze, wyrzutnie torped, beczki z prochem oraz miotacze harpunów. Każda broń strzela inaczej i ma różne zastosowanie. Do tego wszystkiego dochodzą również części wzmacniające kadłub oraz różnorakie akcesoria pozwalające wpływać na statystyki łodzi. Jest tego naprawdę sporo, więc pogoń za coraz to lepszym uzbrojeniem to jeden z głównych mechanizmów napędzających całą rozgrywkę.
Nie za blisko
Skull and Bones na PlayStation 5 prezentuje się bardzo ładnie, szczególnie gdy w oddali widać jakąś wyspę, a słońce jest w szczytowym położeniu. Zachody i wschody wyglądają niesamowicie. Nocne rejsy ani trochę nie ustępują tym dziennym. Czasem napotkamy gęstą mgłę, w której widoczność jest praktycznie zerowa albo przepłyniemy obok burzy z piorunami. Podsumowując, wodna część doświadczenia potrafi wyjątkowo pozytywnie zaskoczyć. Dlatego żałuję, że gdy tylko zbliżymy się do brzegu, czar pryska. Ląd jest po prostu nijaki, a czasem wygląda jak z epoki PS3.
Postacie i lokacje naziemne nie wyglądają strasznie, ale do Cyberpunka czy Suicide Squad im daleko. Nie zmienia to jednak faktu, że gra działa bardzo dobrze. Nie napotkałem też żadnych bugów czy glitchy. Warstwa muzyczna jest w porządku. Gdy spokojnie przemierzamy wodne pustkowia, załoga umila czas wesołymi szantami. Podczas starć odpala się doniosła muzyka, jednak nie jest to nic, co zapadnie w mojej pamięci na długo.
Skull and Bones to mobilk(AAAA)
W grze spędziłem około 20 godzin i przyznam się bez bicia, że nie skończyłem jeszcze fabuły. Trochę mi szkoda marnować czas. Wolę go poświęcić na rozbijanie oceanicznych fal i zwiedzanie świata w poszukiwaniu ukrytych skarbów, bo właśnie te elementy najbardziej mnie przyciągnęły. Jednak już po jakichś pięciu godzinach nie mogłem pozbyć się wrażenia, że już w coś takiego grałem. Nagle mnie olśniło.
S&A to najzwyklejsza w świecie gra mobilna, z wyjątkowo zaawansowaną grafiką oraz możliwością sterowania statkiem. Na pewno graliście albo chociaż widzieliście, jak działają takie tytuły. Kliknij tutaj, żeby zebrać surowce. Poczekaj, aż specjalista przerobi je na materiały. Zbuduj budowlę. Ponownie zbieraj surowce i odczekaj swoje. Ulepsz, co zbudowałeś i tak w kółko. Jedyna różnica polega na tym, że zamiast patrzeć na mijające sekundy, podczas których bohater czy pojazd przetransportuje wymagane przedmiot, robimy to sami, przy okazji zatapiając kilka okrętów. Być może spłycam gameplay, ale autentycznie takie właśnie były moje odczucia podczas zabawy.
W konwoju raźniej
Na koniec wspomnę jeszcze, że rozbój można uskuteczniać z dwoma znajomymi lub z losowymi graczami, którzy akurat trafią na ten sam serwer. W związku z tym, że Ci pierwsi niespecjalnie mieli ochotę wydawać pieniądze, a Ci drudzy dołączać do jakichkolwiek grupowych zadań większość przygód przeżywałem samemu. Udało mi się jednak zagrać kilka razy z kimś innym i powiem szczerze, że było to miłe przeżycie. Mam, więc nadzieję, że gdy produkcja stanieje, przekonam kilku kolegów do wspólnej zabawy.
Polecam Skull and Bones tylko zainteresowanym
Uważam, że to, co przygotował dla nas Ubisoft, jest po prostu nudne. Pomimo tego, że w żeglowaniu po pustym oceanie znalazłem spokój i chwilę wytchnienia, przy dłuższych sesjach najzwyczajniej traciłem zainteresowanie. Budowanie nowych statków i uzbrojenia potrafi trochę tę monotonię rozwiać, ale niestety na wyjątkowo krótkie chwile. Z drugiej strony symulatory jeżdżenia ciężarówkami oraz latania samolotami czy wirtualne potyczki sportowe również uważam za nieciekawe, a wiem, że mają sporo fanów.
Według mnie Skull and Bones wcale nie jest takie złe. Wszystko działa, jak należy, ale zostało zaimplementowane w najprostszy możliwy sposób. Rzeczy do zrobienia jest od groma, tylko wszytko sprowadza się do tego samego. Nie zmienia to jednak faktu, że pływanie wiernym okrętem potrafi sprawić przyjemność. Szczególnie gdy w żagle dmie porywisty wiatr, a my podążamy w stronę zachodzącego słońca. Zatapianie innych okrętów potrafi dostarczyć sporo satysfakcji. Ja nie znalazłem w tym pakiecie nic dla siebie, co nie znaczy, że nie będę szukał dalej. Jestem też pewny, że znajdzie się grono zwolenników pirackich perypetii, dla których ten tytuł został stworzony.
Dla niezdecydowanych twórcy przygotowali darmowy trial, w którym mogą spędzić osiem godzin i bawić się bez żadnych ograniczeń. Według mnie warto do niego sięgnąć, szczególnie że próg wejścia jest żaden, a kto wie? Może pomimo tych wszystkich niedociągnięć piracka przygoda przypadnie Wam do gustu.
Kilka dni temu rozpoczął się pierwszy z czterech zaplanowanych sezonów pod nazwą Raging Tides. Jak tylko ukończę fabułę, bo przecież kiedyś trzeba, spróbuję sprawdzić, co takiego specjaliści z Ubi dla nas przygotowali i postaram się o tym napisać kilka słów.
Gameplay (PS5)
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.