Sonic Frontiers jest grą, która ogromnie mnie zaskoczyła. Jako osoba mająca małą styczność z poprzednimi produkcjami o niebieskim jeżu, nie do końca wiedziałem czego się spodziewać. Chociaż gameplay pokazany na zwiastunach wyglądał średnio, nie mogłem się doczekać, aż w końcu zagram w Sonic Frontiers. Od razu przyznam, że pozytywnie się zdziwiłem.
Gameplay (cy)loop
Jak wiadomo, na pierwszy ogień idzie gameplay i Sonic tutaj nie zawodzi. Gra w większości bazuje na eksploracji wysp i przechodzeniu tak zwanych poziomów „cyberspace”. Polegają one na ukończeniu typowej dla serii planszy 3D oraz 2D w celu otrzymania klucza umożliwiającego zdobycie Chaos Emeraldów. Uzyskanie sześciu pozwala na walkę z bossem danej wyspy, który trzyma ostatni siódmy Emerald. Aby go dosięgnąć, najpierw trzeba wspiąć się na przeciwnika. Dopiero wtedy rozpoczynamy prawdziwą walkę. Po pokonaniu bossa przechodzimy do następnej wyspy i cykl się powtarza. Może nie brzmi to zbyt interesująco, jednak jest tu wystarczająco dużo urozmaiceń rozgrywki, że ja się nie nudziłem.
Szybki jak błyskawica
Dużym plusem tytułu jest to, jak przyjemne jest sterowanie główną postacią. Oprócz swojego namierzanego skoku i boosta powracającego z poprzednich gier, tyle że w mocno osłabionej formie, nasz jeż otrzymuje wiele nowych ruchów. Główną nową mechaniką dla Frontiers jest cyloop. Trzymając odpowiedni przycisk, Sonic zostawia za sobą ślad, w którym jeśli zrobimy jakikolwiek zamknięty kształt, zachodzi jakaś akcja. Akcja ta zależy od tego, co otoczymy. W przypadku przeciwników zadaje obrażenia i podrzuca ich w powietrze. Służy też do rozwiązywania wielu zagadek.
Podczas rozgrywki odblokowujemy również wiele ruchów do walki. Od kopniaków strzelających pociskami, po możliwość zrobienia z siebie tornada. Łączenie tych ruchów jest przyjemne i wygląda świetnie. Sonic ma również dostęp do parowania ataków, jednak nie wymaga to żadnego wyczekiwania. Wystarczy przytrzymać dwa przyciski, co średnio przypadło mi do gustu.
Otwarty świat, ale nie do końca
Świat w Sonic Frontiers podzielony jest na pięć wysp. Wiele osób odnosi się do tego w kontekście otwartego świata. Jest to jednak bliższe instancjom znanym z serii Monster Hunter. Nawet sami twórcy nazywają to „open zone”. Polega to na tym, że każda wyspa podzielona jest na kilka mniejszych otwartych terenów. Podczas przenoszenia się między nimi zawsze dostajemy ekran ładowania i nie wchodzą one ze sobą w interakcję. Biorąć pod uwagę liniowość gry, uważam, że coś takiego pasuje lepiej do Sonic Frontiers niż zwyczajny otwarty świat.
Co jest do roboty w Sonic Frontiers?
Oprócz poziomów „cyberspace” i emeraldów, o których już wspominałem, na każdej wyspie znajdują się memory tokeny mające na celu pomoc w ratowaniu przyjaciół Sonica. Na pierwszych trzech uwalniamy po jednej osobie, jednocześnie pchając fabułę do przodu. Wszędzie porozsiewane są także znaczniki z zagadkami. Zazwyczaj są one bardzo łatwe, a ich ukończenie odkrywa część mapy. Po całej wyspie chodzą również wrogie roboty oraz strażnicy, którzy pełnią funkcję mini-bossów. Walka z nimi jest różnorodna i sprawdza różne umiejętności jeża. Pokonywanie ich daje „portal geary”, które umożliwiają odblokowywanie poziomów „cyberspace”.
To jednak nie wszystko. Poprzez pokonywanie przeciwników, wykonywanie zagadek, niszczenie przedmiotów w otoczeniu i nie tylko, można zdobyć nasiona, które ulepszają naszą obronę i atak. Porozstawiane po świecie są również małe stworki zwane Koco, za które można zwiększyć prędkość lub liczbę trzymanych przy sobie pierścieni. Wszystko to kłębi się na wyspach pełnych odbijaczy, ścian, po których można biegać, torów do ślizgania się i wielu innych konstrukcji, co powoduje, że zdobywanie każdej znajdźki jest wyjątkowo przyjemne.
Za szybki dla własnego dobra?
Oczywiście gra nie jest idealna. Największym problemem, jaki miałem z Sonic Frontiers, jest pop-in. Gdy biegłem w linii prostej, budowle i przedmioty z otoczenia ładowały się na moich oczach. W większości przypadków nie wpływa to na gameplay, ale były momenty, w których wbiegałem w ścianę, której po prostu wcześniej nie widziałem, bo nie załadowała się na czas. Drugą rzeczą jest to, że Sonic lubi blokować się lub wyskakiwać w powietrze przez jakiś mały kamień wystający z ziemi, lub lekkie podwyższenie w terenie. Przeszkadza to w płynnym poruszaniu się w grze, której dużą częścią jest bieganie. Tak właściwie to jedyne poważne problemy. Pojawiło się też kilka pomniejszych gliczy, ale zazwyczaj były one wizualne. Raz udało mi się wypaść przez podłogę. Myślę, jednak, że są to rzeczy, które można spokojnie naprawić niewielką aktualizacją.
Muzyka w Sonic Frontiers
Na koniec muszę wspomnieć o soundtracku. Jak zawsze Sonic nie zawodzi w tej sprawie. Mimo tego, że nie grałem w większość poprzednich odsłon, to słuchałem wielu kawałków i Frontiers utrzymuje wysoki poziom. Od spokojnych melodii podczas eksploracji, do świetnych wokalnych tracków przegrywających w czasie walk z bossami. Najbardziej do gustu przypadł mi utwór ze starcia pod koniec drugiej wyspy. Zasadniczo nie było momentu, w którym narzekałbym na muzykę.
Podsumowanie
Sonic Frontiers jest, według mnie, świetne. Było zdecydowanie lepsze, niż się spodziewałem. Mam nadzieję, że Sonic Team będzie rozwijał nową formułę w następnych odsłonach. Pomimo kilku problemów jest to produkcja, którą zdecydowanie polecam każdemu, kto lubi takiego typu gry. Rozumiem, że to, co widać na zwiastunach, może wydawać się nieciekawe i pozbawione radości, ale gdy samemu trzyma się kontroler, odczucie jest zupełnie inne. Gdy piszę ten tekst, deweloper zapowiedział darmowe DLC. Oprócz trybu Photo Mode zawierać będzie także nową historię oraz dodatkowe grywalne postacie, więc mój czas z tą grą jeszcze się nie skończył, co niezmiernie mnie cieszy.
Gra należy do mojej prywatnej kolekcji dzięki uprzejmości rodziców.
Gameplay
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!