Sam Fisher nie ma łatwego życia. Zarówno w grach, gdzie ciągle musi samodzielnie ratować świat i nikt mu nawet za to nie podziękuje (o osobistych tragediach już nie wspominając przez wzgląd na spoilery), ale także i w naszym świecie. Już ponad dekadę nie było żadnej nowej gry z serii. Sam Fisher pojawia się już tylko gościnnie w innych produkcjach Ubisoftu. Splinter Cell: Conviction było zaś próbą odświeżenia marki przez Ubisoft po nieco rozczarowującym Double Agent; próbą, która mocno podzieliła fanów. W końcu do gry, której główną oś rozgrywki stanowiło czekanie i unikanie przeciwników, dodano masę akcji i znany z serii Rainbow Six: Vegas system Mark & Execute. Czy taki eksperyment miał prawo się udać?
Stary Sam, ale jakby nowy
Wszystko zależy od oczekiwań. Jeżeli ktoś chciał otrzymać to samo, co wcześniej, cóż, na pewno będzie zawiedziony. Sam, choć starszy niż w poprzednich odsłonach, porusza się dużo dynamiczniej. Ma także przeciwko sobie znacznie większe liczby przeciwników. Ba, nawet jego gadżety są bardziej efekciarskie. Dodatkowo wspomniane wcześniej Mark & Execute sprawia, że eliminacja przeciwników jest na tyle łatwa, że przesadne skradanie się jest tylko marnowaniem czasu. Na szczęście nie oznacza to, że Splinter Cell: Conviction to klon Gears of War. Sam Fisher w bezpośrednim starciu nadal jest na przegranej pozycji. To wymusza na nim krycie się, manewrowanie i korzystanie z cieni, aby przeżyć.
Samo skradanie jest zupełnie inne, niż poprzednio. Więcej znaczenia ma chowanie się za przeszkodami niż w ciemnościach, bo wiele obszarów jest dość mocno oświetlonych. Nieuzasadnione zgaszenie światła wyłącznikiem, pociskiem, czy impulsem elektromagnetycznym powoduje agresywną reakcję strażników. Dlatego warto pozostawać w ruchu i być równie agresywnym. Nasz agent szczęśliwie nie stracił swojej zwinności z wiekiem. Nadal potrafi doskonale się wspinać, co pomaga znaleźć unikalny kąt ataku. W tej grze nie ma miejsca na litość, a nacisk na walkę widać chociażby po wyposażeniu, które Sam ma do swojej dyspozycji. Kilka rodzajów pistoletów, pistolety maszynowe, karabiny, strzelby… Na szczęście nadal może korzystać z kultowego Five-seveN oraz SC3000, które zastąpiło SC-20K M.A.W.S. z poprzednich części.
Conviction: mroczne, brudne i drastyczne
W przeciwieństwie do poprzednich części Conviction jest tytułem, który mocno stawia na fabułę. Ta, oczywiście, była równie mocną stroną poprzedniczek. Tutaj jest ona natomiast o wiele bardziej filmowa, co samo w sobie nie jest złym pomysłem. Podczas, gdy Sam Fisher (uwaga, spoilery do kilkunastoletnich gier) bada okoliczności śmierci swojej córki Sarah, daje się wplątać w grubszą intrygę. Celem wielkiego spisku jest zabójstwo Patricii Caldwell, amerykańskiej prezydent. W całe zamieszanie zaangażowane są także niegdyś bliskie Samowi osoby. Dlatego obok „wyższego celu” jest tutaj także i miejsce na osobiste dramaty. Całość wciąga, a niektóre sceny napisane są tak doskonale, że empatyzowanie z Samem Fisherem jest banalnie proste. Nawet wtedy, gdy podejmuje moralnie wątpliwe decyzje.
Jedną z nowości, wprowadzonych w tej grze, jest mechanika przesłuchiwania przeciwników – ale tylko kilkorga w konkretnych, wskazanych przez grę miejscach. Sam robi to w celu uzyskania informacji, które popchną fabułę do przodu. Sam będzie więc ich bił, ciskał nimi o ściany czy niszczył nimi wyposażenie pomieszczeń, aby ich zmusić do współpracy. To ciężkie sceny, słusznie uznane za kontrowersyjne. Protagonista tej historii nie posuwa się nigdy aż tak daleko, jak The Punisher w swojej grze z 2004 roku, choć i tak jest brutalny. I jakkolwiek ciężko oglądać te sceny bez grymasu na twarzy, tak pasują do stanu psychicznego, w jakim znajduje się Sam podczas wydarzeń Conviction. Niemniej sam uważam, że gra obyłaby się bez tej mechaniki, niewiele na tym tracąc.
Wiek nie spowalnia Conviction
Wizualnie gra broni się całkiem nieźle, jak na tytuł sprzed ponad tuzina lat. Zapewne pomagają w tym ulepszenia dla Xboxów nowszych generacji, bo przecież ta część wyszła jeszcze za czasów Xboxa 360. Uroku dodaje jej też zabieg z wypraniem kolorów, kiedy Sam jest skryty w cieniu. Wszystko, z wyjątkiem przeciwników, staje się wtedy czarno-białe. Oczywiście, jak przystało na grę z tamtego okresu, ogólnie kolorystyka jest mocno wyprana, choć zamiast szarości i brązu jest tu więcej zimnych kolorów. Niemniej gra wygląda ładnie, zwłaszcza w ruchu. I choć o muzyce nie można pisać poematów, ta doskonale spełnia swoje zadanie podkreślając klimat scen i budując napięcie podczas akcji.
Największą bolączką podczas zabawy w Splinter Cell Conviction jest archaiczne wręcz sterowanie. Osoby przyzwyczajone do, zdawałoby się, logicznego sterowania we współczesnych grach mogą się srodze zdziwić. Kto, powiedzcie mi, wpadł na pomysł, aby celować wciskając prawego analoga?! Co to za szaleństwo, aby walkę wręcz przypiąć pod B, a rzut granatem pod X?! Do tego jeszcze kucamy pod LB, przyklejamy się do osłony pod LT, a przeładowujemy wciskając lewego analoga. Przesiadając się z nowszego tytułu do Conviction szykujcie się na całą masę pomyłek. Ciężko mi uwierzyć, że trzynaście lat temu ktoś spojrzał na to sterowanie i powiedział “tak, to ma całkowity sens, to rozwiązanie jest wygodne i instynktowne”. Siódma generacja konsol musiała być czasem szaleństwa i bezprawia.
Tym, co mnie zauroczyło podczas pierwszego podejścia do rozgrywki ten tuzin lat temu, jest świetny tryb kooperacji dla dwóch graczy, służący jako fabularny prolog do głównej historii Sama Fishera. Rozgrywka tutaj wymaga ścisłej współpracy między graczami i przy odpowiednim towarzystwie potrafi dostarczyć większej frajdy, niż podstawowa kampania. Przez wzgląd na upływ czasu trzeba nieco pokombinować, aby udało nam się połączyć z drugim graczem, ale na szczęście nadal jest to możliwe. Uwierzcie mi, że naprawdę warto.
Cicho czy głośno, ważne, że skutecznie
Splinter Cell: Conviction zerwało z tradycyjną rozgrywką znaną z poprzednich części. Mimo tego to nadal świetny kawał skradanki, choć nieco bardziej dynamicznej. W niektórych momentach rozgrywka mogłaby nawet zostać uznana za egranizację Johna Wicka, zwłaszcza że Sam używa nawet tutaj podobnej postawy strzeleckiej, Center Axis Relock, charakterystycznej dla filmów z Keanu Reevesem. Jednak u podstaw to nadal gra polegająca na cichej eliminacji przeciwników. Zwolennicy siania ołowiem na lewo i prawo mogą nie być zadowoleni z tej gry. Większość elementów jednak – poza tym nieszczęsnym sterowaniem – zestarzała się godnie. Dzięki temu te kilka do kilkunastu godzin zabawy nadal może być naprawdę satysfakcjonującym doświadczeniem zarówno dla fanów skradania, zwolenników akcji, jak i miłośników thrillerów politycznych.
Zakup abonamentu Game Pass (PC + XBOX)