Od razu przyznam się bez bicia – w oryginalnego System Shock, ani tym bardziej jego kontynuację, nigdy nie grałem. W okolicach premiery byłem za młody na te gry, smak na cyberpunk i science-fiction wyrobiłem sobie też w o wiele późniejszym okresie życia. Jednak ciężko już o wymówkę, kiedy w 2023 pojawił się remake, który na papierze idealnie wpisuje się w mój współczesny gust. Jak mogłem odmówić sobie spotkania z legendarną SHODAN?
Zacznij od trzęsienia ziemi…
Historię zaczynamy jako haker żyjący w cyberpunkowej dystopii, w której to korporacje rządzą państwami, a de facto i światem. Do naszego mieszkania wpada oddział uzbrojonych po zęby najemników i pod przymusem zatrudnia nas do bardzo konkretnego zadania. Mamy zdjąć zabezpieczenia etyczne z SHODAN, sztucznej inteligencji, aby wysoko postawiony korpoludek mógł ze stacji kosmicznej wykraść groźnego wirusa i sprzedać go na czarnym rynku. W zamian obiecuje nam wyczyszczenie naszej obszernej kartoteki oraz wojskowej jakości implant nerwowy. Po wykonaniu zadania i przejściu skomplikowanej operacji nasz bohater zapada w półroczną śpiączkę w celu wyzdrowienia.
Po przebudzeniu jednak coś bardzo wyraźnie jest nie tak. Okazuje się, że zdjęcie zabezpieczeń z potężnego AI może mieć srogie konsekwencje. Stacja kosmiczna, na której się znajdujemy, zdaje się być opuszczona. Gdzie się nie udamy, tam czyhają na nas mutanci, cyborgi i wrogo nastawione maszyny. Szybko okazuje się, że SHODAN wykorzystała wirusa do własnych celów i zamierza wkrótce wypuścić go na ziemię. Niemoralny haker czy nie, na naszych barkach spoczywa teraz pokrzyżowanie jej planów i uratowanie świata.
Retro gameplay we współczesnym sosie
Rozgrywka, w dużym uproszczeniu, polega na zwiedzaniu rozległej stacji kosmicznej, rozwiązywaniu zagadek, zdobywaniu ekwipunku i walce o przetrwanie. Tak jest, do cyberpunkowej dystopii dodano sporą dozę survival horroru, a to zmieszano jeszcze z klimatyczną strzelanką. Rezultat jest dość imponujący. Od samego początku jasnym jest, że to nie współczesna gra, a retro-klasyk, choć w wielu miejscach mocno usprawniony. Nasz haker nie jest więc przesadnie zwinny, a nasi przeciwnicy nie grzeszą sprytem, choć potrafią zaskoczyć przebłyskiem inteligencji. Grając w System Shock czuć w każdej chwili, że to gra z połowy lat 90. Na szczęście remake został zrobiony z głową, więc nie odczujemy tutaj bolączek w stylu topornego sterowania czy nieintuicyjnego interfejsu.
Mimo wszystko to gra w mocnym klimacie retro. Będziemy podążać labiryntem korytarzy, odkrywając po drodze mapę. Napotkamy po drodze zamknięte drzwi, do których należy znaleźć kartę dostępu, albo rozwiązać jakąś zagadkę, czy to polegającą na rozwiązaniu prostej minigierki, czy też znalezieniu odpowiednich przedmiotów. Rzecz jasna po drodze napotkamy całe mnóstwo niemilców, którzy będą stali nam na przeszkodzie, gotowi poświęcić życie – zwłaszcza nasze – w służbie SHODAN. Czoła stawimy im, wykorzystując liczne przedmioty, od zwykłego klucza hydraulicznego, przez karabiny szturmowe, na laserowych rapierach kończąc. A przy okazji znajdziemy naprawdę mnóstwo, mnóstwo śmieci, które w trymiga zawalą nam całą dostępną w ekwipunku przestrzeń.
System Shock stanowi wyzwanie… i to dobrze!
Przede wszystkim jednak gra jest dość trudna, jeśli mówimy o domyślnym poziomie trudności – drugim z trzech. Może nie chodzi tutaj koniecznie o samą walkę, bo z odrobiną ostrożności tę łatwo ogarnąć. Jednak domyślnie System Shock nie prowadzi nas… nigdzie, w zasadzie. Od momentu, gdy budzimy się ze śpiączki, jesteśmy zdani na siebie. Nie ma dziennika misji, nie ma wytycznych, nic nas nie kieruje w konkretne miejsce. Radź sobie sam, hakerze. I to dosłownie. Poruszając się po stacji, znajdziemy różne nagrania i fragmenty historii, ale trzeba ich uważnie słuchać, żeby wiedzieć, co należy zrobić dalej. Inaczej będziemy zdani na chaotyczne błąkanie się i nadzieję, że przypadkiem wpadniemy na odpowiednie rozwiązanie czy przedmiot.
Swoją drogą, kocham, w jaki sposób Nightdive Studios podeszło do poziomu trudności w tej grze. Jak wspomniałem powyżej, mamy ich trzy, łatwy, normalny i trudny. Jednak rozgrywka jest podzielona na kilka elementów: walkę, misje, Cyber oraz zagadki. Możemy sobie ręcznie dostosować każdy z elementów z osobna, więc nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy mieli walkę na najwyższym poziomie, misję na średnim, a Cyber i zagadki na niskim. Genialne rozwiązanie, a zmiany poziomów trudności naprawdę mają znaczenie. Uważam, że decydowanie się na “trudny” to duże ryzyko i najlepiej zostawić to na kolejne przejście. O ile walka czy zagadki nie stają się przez to niemożliwe, to wybierając misje na trudnym mamy tylko 5 godzin na ukończenie całej gry – dla porównania, moje przejście zajęło blisko 20. Co więcej, jeśli nie zdążymy odnaleźć Regeneration Bay, czyli swoistego respawn pointu, śmierć postaci oznacza koniec gry.
Jest świetnie, ale mam na co marudzić
Mając nieustannie w świadomości, że gra celowo uderza w retro klimat, nadal jednak znalazłem tutaj kilka rzeczy, które niekoniecznie przypadły mi do gustu. Chociażby wspomniane wcześniej Cyberspace. W trakcie gry spotkamy sekcje, podczas których przenosimy się do cyberprzestrzeni i musimy pokonać tam wszystkich przeciwników, a także dotrzeć do odpowiedniego miejsca, by odblokować coś w rzeczywistym świecie. Jednak etapy te potrafią być długie i upierdliwe. Przypominają one gry “symulatorowe”, w których sterujemy statkiem kosmicznym, mogąc poruszać się nie tylko w czterech kierunkach (lewo-prawo, przód-tył), ale także w górę i w dół. Problem w tym, że sterowanie niewiele tutaj pomaga. Zgon wymaga rozpoczęcia całej sesji od początku (chyba że ustawimy poziom trudności na hard, wtedy nasza postać także umiera). Możliwe, że fani tego typu gier spojrzą na te sekcje przychylniej, dla mnie natomiast były one przykrą koniecznością.
Podobnie też irytował mnie mocno ograniczony ekwipunek. Rozumiem, że taka już natura survival horrorów i choć nie jest tak źle, jak w Resident Evil, bo mamy do dyspozycji o wiele więcej miejsca, tak jednak jest go wiecznie za mało. A rzeczy do podniesienia jest mnóstwo. Broń, amunicja, apteczki, różne inne przydasie… W grze zaimplementowano także system “recyklingu”, który zachęca do podnoszenia śmieci i wymieniania ich na walutę, za którą możemy później kupować amunicję, apteczki czy ulepszenia. Dlatego wiecznie brakuje miejsca, i choć gra próbuje to rekompensować schowkiem, zmieści się w nim absolutne minimum. Choć wierzę, że innym graczom może to się podobać jako element podkręcenia elementów “przetrwania” w survival horrorze.
Artystyczne arcydzieło
Pisałem już wcześniej, że remake System Shock bardzo mocno stara się nadać nam odczucie, że obcujemy z prawdziwym retro tytułem. Nigdzie indziej nie czyni on tego lepiej, niż za pomocą oprawy audiowizualnej. Udźwiękowienie gry jest fantastyczne. Nie mam zupełnie do czego się przyczepić, jeśli idzie o nagrane kwestie dialogowe, odgłosy z gry czy muzykę. Wszystko nagrane jest w wysokiej jakości, ale jednocześnie czuć, jakby to była gra sprzed trzech dekad. Muzyka jest klimatyczna i chętnie przygarnąłbym ją także jako osobna ścieżka dźwiękowa – na szczęście można ją kupić za pośrednictwem Steama, GOG-a czy też Bandcampa. Duży plus należy się także studiu Nightdive, że głosu SHODAN użyczyła Terri Brosius, czyli ta sama aktorka, co w oryginalnych dwóch grach! Fani na pewno to docenią, a jej gra aktorska jest wisienką na torcie, jakim jest ten tytuł.
Dodatkowo jestem zwyczajnie zachwycony oprawą graficzną System Shocka. Widzicie, na pierwszy rzut oka w grze mamy współczesną szatę graficzną, może nieco stylizowaną na retro, ale śliczną i szczegółową mimo wszystko. Jednak wystarczy chwila, by zauważyć, że wszystko składa się z dużych, wyraźnych pikseli. Nic nie jest idealnie gładkie, wszystkie tekstury składają się z kwadracików, które widać dopiero po zbliżeniu się. Tworzy to, moim zdaniem, niesamowite wrażenie, jakby gra istniała zawieszona jednocześnie między współczesnością a latami dziewięćdziesiątymi. Przyznam się, że choć wiele gier potrafiło mnie urzec stylem graficznym, jest to pierwsza gra, która wywołała we mnie autentyczny zachwyt, wykorzystując coś, czego nigdy wcześniej nie widziałem. Możliwe, że nie jest to pierwszy przypadek tego typu w branży. To jednak było moje pierwsze spotkanie z tym stylem i powiem wprost: kocham to rozwiązanie.
To retro, ale współcześnie
System Shock zaskoczył mnie na wiele sposobów. Tym, jak wciąga. Tym jak wygląda, Również samą historią i rozgrywką. Boli mnie trochę, że nie mam porównania do oryginałów, uważam bowiem, że to remake idealny. Wiem, że gram w we współczesną produkcję, ale jednocześnie czuję każdym zmysłem, że to gra wyciągnięta żywcem sprzed trzech dziesięcioleci. Dlatego jeśli chcecie w mniej bolesny sposób poczuć klimat gier tamtego czasu, nie mogę nie polecić System Shocka. Szlag, polecam go nawet jeśli nie chcecie poczuć tego klimatu. Powinniście spróbować mimo tego, bo gra jest tego warta.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!