Pamiętam chwilę, gdy dowiedziałem się, że powstaje nowy Batman. Przypomniałem sobie jak wielkim rozczarowaniem i rozgoryczeniem był fakt, iż w tę rolę nie wcieli się już Ben Affleck. Zapowiedziano bowiem reset. Kolejny, w tak krótkim odstępie czasu. Jak wiele innych osób zadawałem sobie więc pytanie: czy znów potrzebna jest zmiana? Odpowiedź na to pytanie zaskoczyła nawet mnie samego
Zadam Ci zagadkę…
Batman od dwóch lat patroluje ulice Gotham City. Wiedząc, że nie może być wszędzie, sieje wśród przestępców strach i zamęt. Robi to w sposób brutalny, dobitny i niezbyt subtelny. Jest on jednak na tyle skuteczny, by męty uciekały w popłochu na sam widok kultowego reflektora. Tym razem, bohater stanie oko w oko z przeciwnikiem, którego nie da rady zastraszyć. Zamaskowany Riddler zaczyna z Batmanem szaloną grę w kotka i myszkę, kładąc na szali życie wielu mieszkańców miasta. Czy Batman i jego sprzymierzeńcy powstrzymają złoczyńcę? Jedno jest pewne: ten pojedynek wstrząśnie nie tylko samym Gotham.
Najmocniejszą stroną przedstawionej pokrótce warstwy fabularnej jest to, jak bardzo wydaje się ona świeża względem tego, co otrzymaliśmy w poprzednich odsłonach historii o Mrocznym Rycerzu. Siłą napędową jest postawienie na dużo młodszego, mniej doświadczonego bohatera, który wciąż popełnia błędy. Batmana, któremu zdarzy się nie docenić przeciwnika, czy pomylić metodę działania. Podkreśla to wiele sytuacji, w których problem Batmana rozwiąże się zupełnym przypadkiem lub przybierze nieoczekiwany obrót, zmuszając go do szybkiej improwizacji. Już samo to sprawia, że postać stworzona przez Boba Kane’a nabiera nowych, bardziej ludzkich rysów. W tej historii Batman dopiero staje się legendą. A może inaczej: uczy się, jak nią być.
Wątek przewodni działa tutaj również zaskakująco dobrze. Gra Riddlera, w której udział wezmą Mroczny Rycerz i Gordon, to swoista sieć intryg i spisków przywodzących na myśl doskonale thrillery Davida Finchera. W działaniu złoczyńcy widać ogromną inspirację filmem Siedem, a bezczelność i jego przerośnięte Ego to coś, co przywodzi na myśl przerażającego i nieustępliwego Zodiaka. Osobiście uważam, że postawienie na takiego przeciwnika było też szansą, by Batman wreszcie mógł wykazać się umiejętnością dedukcji. Matt Reeves popełnił to ryzyko zdecydowanie bardziej stawiając na detektywistyczny charakter opowieści.
Pod maską
W rolę tytułowego Batmana wciela się Robert Pattinson. Aktor niesłusznie zaszufladkowany, któremu przyklejono niegdyś łatkę wymoczka za rolę wampira Edwarda w serii filmów „Zmierzch”. Dlaczego o tym wspominam? Bowiem Robert jest fenomenalnym aktorem i doskonale rozumie to, kim lub czym dla Bruce’a Wayne’a jest Batman. Zakapturzony mściciel w jego wykonaniu jest przerażająco ludzki, pełen głęboko skrywanego gniewu. To pierwszy Batman, któremu patrząc w oczy dostrzeżesz zwątpienie, smutek i pewność jednocześnie.
Gdy inni aktorzy przywdziewali kostium Batmana, widać było, że nie jest im w tych strojach komfortowo. W jakiś nieopisany sposób czuło się, że za maską skryty jest aktor, starający się jak najlepiej odegrać powierzoną mu rolę. Tutaj Robert gra oczami. Rzuca spod maski spojrzenia, mówiące tak wiele i tak niewiele zarazem. Są to spojrzenia na wskroś ludzkie, będące jedynym świadectwem tego, jak wielkie emocje targają bohaterem, który nie może sobie na nie pozwolić. Co więcej, ogromnie podoba mi się też to, jakiego Bruce’a Wayne’a pokazuje nam Pattinson: wycofanego i zagubionego. Jakże świeże to podejście względem tego, co serwowali nam jego poprzednicy.
Kiedy nie walczy, Batman porusza się w filmie powoli, niemalże ospale. Jest to świadoma wizja reżysera mająca podkreślić, jak bohater analizuje otoczenie, wyciąga wnioski i podejmuje na ich podstawie decyzje. Niczym Sherlock Holmes, Batman lekceważy osoby mogące zakłócić jego tok rozumowania, wchodząc w interakcję tylko z tymi których darzy szacunkiem, lub okażą mu się pomocni. Na takiego Batmana czekałem. Takiego chcę oglądać. Lecz kimże jest bohater bez reszty postaci, które mu towarzyszą?
Rodzina
Jeffrey Wright jako Gordon sprawdza się perfekcyjnie, a jego relacja z Batmanem oparta jest na wzajemnym szacunku i zaufaniu. Dynamika obojga postaci zakrawa bardziej o braterstwo niż wymuszone koniecznością partnerstwo. Do tego jest na tyle sprawnie prowadzona, że widz nie domaga się wyjaśnienia jak obaj nawiązali ze sobą współpracę.
Zoë Kravitz wypada genialnie w roli Seliny Kyle. Zadziorna i niepokorna, kierująca się własnym kompasem moralnym, Catwoman wydaje się być idealnie skrojoną postacią pod tę aktorkę. Przez przekonanie w dialogach oraz zmysłowe ruchy ma się nieodparte wrażenie, że Zoë nie odgrywa kociej złodziejki – ona nią po prostu jest. Jej współpraca z Batmanem, zupełnie jak w komiksowym odpowiedniku, pełna jest pasji, ociekającej specyficznym napięciem
Na wspomnienie zasługuje również Alfred, tutaj grany przez Andy’ego Serkisa. Choć ma on ledwie epizodyczną rolę, wywiązuje się z niej nad wyrost. Szkoda, że opiekun Bruce’a nie pojawia się w filmie na dłużej, lecz wymiar jego obecności jest w produkcji dokładnie uzasadniony.
Przestępczość
Na tle innych bohaterów dość przyzwoicie wypadają także czarne charaktery. Riddler w wykonaniu Paula Dano działa na dwóch frontach: sprawdza się jako szalony, sadystyczny gracz, ale to nie wszystko. Jest także doskonałym przykładem na to, że każdy, nawet zupełnie niepozorny z wyglądu osobnik może stać się skrytym za maską złoczyńcą. Wystarczy, że przekroczy linię, z której nie ma już odwrotu. Oglądanie go na ekranie budzi dość ambiwalentne uczucia, podobne do tych, jakie serwował nam niegdyś antagonista serii „Piła”: z jednej strony odczuwa się dyskomfort i strach, z drugiej fascynację tym, co przygotuje dla nas w następnej zagadce.
Niezwykle wiarygodnie wypadają także wrogowie drugoplanowi: Pingwin i Falcone. W tych rolach, niemal nie dający się rozpoznać, Colin Farrell i John Turturro. Obaj są świetni, choć John Turturro wypada lepiej. Głównie dlatego, że nie jest tak przerysowaną postacią jak Pingwin i nie musi chować twarzy za niezliczoną ilością protetyki.
Ponura wizja
Chylę czoła temu, jak Matt Reeves pokazuje widzom Gotham City. To ponure i złe miejsce, gdzie odarci z marzeń mieszkańcy wegetują, starając się przeżyć kolejny dzień. Miastem rządzą narkotyki i przemoc, a gangi dla zabawy napadają na Bogu ducha winne ofiary. Ciągły deszcz zmywa krew, a ciemności rozpraszają rozstawione gdzieniegdzie latarnie. Nastrój podkręcany jest przez dojmującą ścieżkę dźwiękową, która idealnie scala się z przyjętą konwencją.
W swojej wizji Batmana, reżyser stawia na do bólu idący realizm, w którym każdy z nas odnajdzie z łatwością wiele cech wspólnych. Mroczny Rycerz używa popularnych gadżetów czy pojazdów, które nie rzucają się postronnym w oczy. Nawet rozgrywana w filmie intryga jest tak diabelnie realistyczna, że nie zdziwiłbym się, gdyby wydarzyła się naprawdę. Może w innym kraju, może innym mieście. Nie ma tu zjawisk paranormalnych – wszystko da się logicznie wytłumaczyć i uzasadnić.
Każda scena z filmu wygląda niczym ożywiony kadr komiksu, a przesadna zabawa oświetleniem, w szczególności czerwienią, nadaje wielu fragmentom poczucia obcowania z nocną marą. Zdecydowanie jest to najbardziej stylowy i najlepiej zrealizowany Batman, jakiego dane mi było oglądać.
Odstraszać potencjalnych widzów może jednak długość projekcji: nie każdy jest w stanie wysiedzieć w kinie niemal bite trzy godziny (2h 55min). I choć moim skromnym zdaniem tempo filmu jest nadwyraz przyzwoite, to nie zabrakło chwil kiedy brak akcji dawał się we znaki. Mimo to, każdy, nawet najmniejszy element filmu, nie znalazł się tu przez przypadek. Skłonny jestem sądzić, że wycięcie z filmu czegokolwiek, bardziej by mu zaszkodziło, niż pomogło.
Wnioski
Mało jest filmów komiksowych, które nie idą na kompromisy wobec oczekiwań zwykłego pożeracza popcornu. The Batman jest właśnie jedną z takich produkcji. To fenomenalnie zagrany, mistrzowsko nakręcony film, w którym ekipa realizuje wspólną wizję tego, dlaczego Mrocznego Rycerza pokochały miliony osób na całym świecie.