Jestem fanką Gwinta jeszcze od czasów otwartej bety. Liczby mówią same za siebie – bawiłam się przy tej karciance ponad osiemset godzin. Chociaż nie jestem wybitnym graczem, to świetnie spędza mi się czas w tym uniwersum i bardzo odpowiada mi mechanika gry. Thronebreaker był więc dla mnie naturalnym, kolejnym krokiem w tej przygodzie. Wcielając się w rolę królowej Meve wyruszyłam w emocjonującą podróż po świecie znanym z Wiedźmina, podczas której musiałam podjąć decyzje wpływające zarówno na losy bohaterów, jak i na przyszłość królestwa Lyrii i Rivii.
Thronebreaker – rysowana historia
Thronebreaker to połączenie RPG i karcianki, które okraszone jest wyjątkową, ręcznie rysowaną grafiką. Świat przedstawiany nam jest w rzucie izometrycznym, a przemierzamy go za pomocą kliknięć myszką. To proste, jednak bardzo efektowne w przypadku tego tytułu rozwiązanie z pewnością docenią fani uniwersum. Mamy okazję zwiedzić nie tylko królestwo Meve, ale także Mahakam czy Aedirn. Poznawanie w ten sposób terenów znanych nam z książek o Białym Wilku było niezwykle ciekawym i nowym doświadczeniem.
Mocna postać kobieca
Królowa Meve jest postacią wyjątkową – niezwykle charakterną, odważną i choć surową, to dbającą o dobro swoich ludzi. Nie dziwi więc, że to właśnie ona stała się główną bohaterką historii opowiadanej w karczmie przez jednego z biesiadników, który będzie towarzyszył nam podczas podróży. Fabuła Thronebreakera to zdecydowanie bardzo mocny punkt gry i warto ją poznać. Narrator wciąga nas w świat dobrze znany z powieści Andrzeja Sapkowskiego w niespieszny sposób, nadając odpowiedniego tempa opowieści. Bardzo cieszy doskonały, polski dubbing, który wzbogaca grę i sprawia, że całe doświadczenie zyskuje niepowtarzalny klimat oraz warstwę dźwiękową.
Stań do walki
Kiedy natrafimy na przeciwnika przemierzając narysowany świat, na ekranie ukaże się znana z Gwinta plansza, na której rozgrywamy bitwy lub pokonujemy wrogów podstępem. Nieraz będziemy musieli rozwiązać przygotowane przez twórców łamigłówki, które niewiele mają wspólnego z tradycyjną grą w Gwinta, ale są odświeżającym elementem rozgrywki. Muszę przyznać, że niektóre partie stanowiły dla mnie spore wyzwanie i niejednokrotnie musiałam podejmować się walki od nowa. Warto też dodać, że część potyczek na potrzeby fabuły jest skrócona, posiada predefiniowane talie lub wymaga od nas spełnienia pewnych warunków. To nadaje grze zupełnie nowych walorów, których nie doświadczymy zasiadając do karcianki w trybie online.
Wojna to także wszechobecne wylęgarnie potworów ciągnących do pobojowisk i opuszczonych terenów, które niejednokrotnie zagrożą nam na drodze. W bitwach zmierzymy się zatem nie tylko z żołnierzami czy bandytami, ale również ze wszelkiej maści kreaturami. Po każdej wygranej partii w karty przeciwnicy pozostawią po sobie zasoby niezbędne do rozbudowywania rozbitego przez nas obozu oraz do ulepszania talii, która jest naszą armią. Należy więc dbać o zapasy monet i drewna, aby być dobrze przygotowanym do odparcia siły nadciągającej z południa.
Uważaj komu ufasz
Losy Meve i jej armii w dużej mierze zależą od naszych działań. Często musimy wybierać między jednym, a drugim złem, a decyzje bywają niezwykle trudne. W końcu trwa konflikt zbrojny – na północ najechał Nilfgaard słynący ze swojej inwigilacyjnej taktyki, a to oznacza, że każdy może okazać się zdrajcą. Naszą bohaterkę czeka więc wiele moralnie wątpliwych i niełatwych wyborów, z którymi musi mierzyć się niemal na każdym kroku. Warto dodać, że na swojej drodze spotkamy również dobrze nam znane z wiedźmińskiej sagi postacie, które będą miały niemały udział w wydarzeniach.
Thronebreaker – to może partyjka w Gwinta?
Thronebreaker będzie dobrym wyborem zarówno dla zapalonych graczy w Gwinta, jak również dla osób, które nie miały wcześniej styczności z ową karcianką. Mamy tu wiele nowych, nie występujących w samodzielnej odsłonie gry kart, oraz takich, którym całkowicie zmieniono umiejętności. Nie ma więc konieczności znajomości jakichkolwiek mechanik czy zasad. W ostateczności, kiedy naprawdę nie chcemy stawać do walki, możemy je po prostu pomijać i cieszyć się historią. Jednak z pełnym przekonaniem zachęcam do spróbowania swoich sił w tej produkcji choćby dla warstwy wizualnej, dźwiękowej oraz fabularnej. A może przy okazji pokochacie Gwinta, tak jak ja.