Wiele razy słyszałem, że Destiny 2 to świetna gra. Ba, nawet mój redakcyjny kolega Czesionyo próbował mnie zachęcić do rozpoczęcia przygody w tym rzekomo wspaniałym uniwersum. Dałem się wreszcie namówić. W końcu, skoro wszyscy chwalą, nie może być tak źle. Niestety, jednego nie wziąłem pod uwagę. Pięcioletnia gra, która jest nieustannie rozwijana i rozbudowana skrywa w sobie całe tony treści. Dla żółtodzioba jak ja początek przygody okazuje się być skokiem na bardzo głęboką wodę. Wydaje mi się, że Bungie mogło odrobinkę lepiej zadbać o doświadczenia początkujących graczy w Destiny 2. Przedstawiam Wam jak najbardziej autentyczny, niepodkoloryzowany i nieco chaotyczny pamiętnik początkującego Strażnika.
Ósmy pasażer Kosmodromu
Dobrze było, obudziłem się i nic mnie nie bolało. Chyba wszystko było ze mną w porządku, tylko latało mi coś koło głowy i opowiadało różne rzeczy, które jeszcze nie do końca miały dla mnie sens. Ale spoko, był klimacik. Pobiegliśmy do jakiegoś wielkiego, zawalonego budynku. Znalazłem karabin. Wyglądał solidnie, choć staro.
Chwilę później pojawili się pierwsi przeciwnicy, więc pociągnąłem za spust. Kurde, chyba faktycznie było we mnie coś z wojownika, bo to było całkiem przyjemne! Szybko nauczyłem się podstaw, ale wszystko to wydawało się być instynktowne i łatwe. Pokonywałem przeciwników już na tuziny. Pierwszym przeciwnikiem, który sprawił mi problem, był jakiś czołg. Dlaczego wysłano mnie z karabinem na czołg?!
Niedługo potem spotkałem Shao Khana? Shaw Hana, tak, jasne. Typ wydawał się spoko, tylko chyba coś go trapiło. Wysłał mnie w kilka miejsc, więc biegałem, strzelałem, w sumie było fajnie, ale widać, że to taki jakby trening tylko był. Odbębniłem kilka misji, nawet jakiś rys fabularny mi się z tego zaczął klarować… W sumie wszystko fajnie, ale nie mogłem się doczekać etapu, w którym będę mógł zabrać się na poważnie za trudniejsze zadania.
Samotny to nie to samo, co sam
Wreszcie trafiliśmy na wieżę, do miasta, czy jak to było nazwane. Jasne, Duch coś tam mówił, ale on cały czas coś mówił i ciężko mi się na tym skupić w ogólnym chaosie. Co ciekawe, ja nie byłem za bardzo gadatliwy, powiedziałem coś chyba tylko raz, a ten duszek, co mi latał koło ucha, ciągle podejmował wszystkie decyzje za mnie. Dziwne.
W każdym razie, wow. Duże było to miejsce. I Duch nalegał, żebym wszystkich poznał, więc biegałem to tu, to tam. Normalnie natłok informacji był taki, że byłem pewny, iż nic nie zostało w mojej głowie. Tu miałem coś zrobić, potem się przejść po coś, tam coś kliknij, a jeszcze tam coś naciśnij, wybierz i obejrzyj, odblokuj, przestaw, rozmontuj, załaduj… Zaczynałem tęsknić za strzelaniem.
W końcu poznałem chyba wszystkich i wszystko, co było do poznania. Zavala, przywódca Strażników, jeżeli dobrze zrozumiałem, dał mi misję. Wróciłem więc tam, skąd przybyłem i trochę się tym zawiodłem, bo myślałem, że Kosmodrom to już przeszłość. Ale hej, pierwszy raz dostałem jakichś towarzyszy w bitwie!
Kilka tysięcy pocisków później znowu wróciłem do Ostatniego Miasta i już trochę trudniej było mi znaleźć zadanie. Dziennik świecił pustkami. Kręciłem się to tu, to tam, ale wszyscy mnie jakby ignorowali. W końcu wsiadłem jakoś na statek i poleciałem na pierwszą lepszą lokację, którą odnalazłem. Jakoś w tym wszystkim brakowało mi trochę… ukierunkowania? Ale był loot, co chwilę dostawałem nowy karabin, nowy kawałek zbroi… to co, że na razie każdy był podobny do każdego, to mi nie przeszkadzało. Gorzej, że sprzętu miałem więcej, niż byłem w stanie ogarnąć. Całe szczęście zupełnym przypadkiem zauważyłem, że nieużywany ekwipunek można rozłożyć i chyba jakby sprzedać? Od razu w plecaku zrobiło się luźniej.
Odyseja Komiczna w Destiny 2
Musiałem zrobić sobie przerwę i odpocząć. Ale na szczęście wydawało mi się, że zaczynałem łapać, o co w tym wszystkim chodzi. Byłem gotowy na wszystko, co los mógł rzucić mi naprzeciw, nie było niczego, z czym sobie bym nie poradził! Byłem przecież Strażnikiem, a służyło mi Światło!
Zaraz, chwila. Gdzie ja się znalazłem? To nie była Wieża. Przecież ja tutaj wcześniej nie byłem! Całe szczęście nie byłem sam, miałem ze sobą Ducha, a do tego słyszałem głos jeszcze jakiejś kobiety, Eris? Liczyłem, że na pewno mi wytłumaczą, co tam robiłem i dlaczego byłem…
Na Marsie? Byłem na Marsie?! Ale jak? Byłem wcześniej na Ziemii, potem na stacji kosmicznej, ale tutaj nigdy nie trafiłem! Dlaczego byłem na Marsie?! Czy ja wyglądam jak Mark Watney? Ja nawet nigdy nie byłem botanikiem!
Nic to, przebijałem się przez hordy przeciwników, bo co mi zostało, stać w miejscu? Duch zachowywał się, jakby wszystko było normalnie, coś gadał o jakimś planie. Ja wciąż posłusznie strzelałem do wszystkiego i wszystkich. Duch chciał mnie chyba wystrzelić z gigantycznej armaty. Okej, czyli na Marsie najwidoczniej mają też cyrki.
Wiele nowych informacji, Destiny 2, zbyt wiele
Nagle słuchałem czegoś o Savathun, coś o powrocie i bogini przebiegłości. Czułem, że ta historia ma potencjał, ale zostałem w nią wepchnięty bez żadnej wiedzy. Ja tu jestem świeżakiem, halo! Wiedziałem tylko tyle, że parłem do przodu i palec wręcz drętwiał mi zaciśnięty na spuście. Przeciwnicy zmieniali się co chwilę, a to jacyś Legioniści, tam Akolici, znowu jakieś nietypowe, inne stwory. Robiło się coraz dziwniej, choć zgaduję, że mając kontekst miałbym czym się ekscytować.
Kręcąc się po statku trafiłem na jakiegoś olbrzyma. Dobra, gościu, pomyślałem sobie, może i jesteś wielki, ale ja mam wyrzutnię rakiet, więc kto tak naprawdę powinien się martwić? Dwie rakiety i nie ma co z niego zbierać. Duch nagle zaczął przerażony coś opowiadać o Podróżniku i o Świetle, jakimś wypaczeniu… Olbrzym się odrodził. Spoko, rakiet miałem dużo. Ale on z uporem maniaka nie chciał zginąć. Duch krzyczał, żebym zabił jego ducha, tyle, że jak na złość zostawiłem swój miotacz protonowy w innej zbroi. Wreszcie go zwyczajnie zgniotłem. Duch był wyraźnie wstrząśnięty. Czułem, że ja też powinienem być wstrząśnięty i nawet nie zmieszany, ale… W sumie uznałem, że miałem chwilowo dość. Znowu potrzebowałem odpoczynku.
Destiny 2: Przebudzenie Światła
Wróciłem na służbę, ale nie ma już Marsa, nie było żadnej stacji, na którą się przebijałem… Znalazłem się za to w jakiejś Świątyni Lewiatana…? Ale to nie był Lewiatan, jakiego znałem, próżno w nim szukać stoiska z pieczywem czy lodówek. Lecz nic to, głosy do mnie mówiły, opowiadały, jakbym miał wiedzieć, o co chodzi. Czułem się, jakbym właśnie dopiero co zaczął oglądać jakiś serial, ale gdzieś zaczynając od dwunastego sezonu.
Chwilę później mówił do mnie ktoś, kto złowieszczo zwał się Nightmare of Safiyah. Tylko kim była w takim razie sama Safiyah? Odpowiedzi nie otrzymałem żadnej. Każdy, kto do mnie mówił, był przerażony, czegoś się bał. Wiedziałem, że też powinienem być przejęty, ale jakoś nie umiałem się w to wczuć. Nawet nie miałem do kogo strzelać! Trochę poskakałem dla urozmaicenia, walnąłem jakąś grudę kamieni. Co tutaj się działo?!
Biegałem i biegałem, były tam jakieś duchy, ale nie takie, jak ten mój, co mi koło głowy latał. Potem zaatakowała mnie znienacka horda przeciwników, było ciężko, ale nieźle mi chyba szło, aż tu nagle kazali uciekać, więc uciekłem. Dotarłem do wyznaczonego punktu i znowu jakbym oglądał serial. Savala coś opowiadał, Eris proponowała tajemny i chyba niebezpieczny rytuał, a ktoś wielki, kogo jestem pewny, że widziałem pierwszy raz na oczy bardzo wyraźnie jej nie ufał. Wysłuchałem grzecznie wszystkiego w nadziei, że niedługo wszystko stanie się jasne.
Pa, synek! Tera się zacznie!
Bam. Nagle jestem na statku? H.E.L.M. Co to jest helm?! Nigdy wcześniej go na oczy nie widziałem, nigdy nikt o tym nie wspominał. Zacząłem się zastanawiać, czy to wszystko to nie jest tylko wytwór mojej wyobraźni, a ja tak naprawdę siedziałem sobie w Cytadeli i miałem mocne halucynacje. Co ja wtedy jadłem? Że też nigdy nie sprawdzam daty przydatności do spożycia.
Próbowałem wymyślić, co mógłbym zrobić. W moim logu pojawiły się questy, których nie dodawałem, kazały mi wrócić do Królowej-Wiedźmy. Chodzi o Savathun? Czy może właśnie o tę Safiyah?
Zacząłem się martwić. Po statku mogłem się poruszać w ograniczonym zakresie, były jakieś pomieszczenia, ekrany i przyciski. Gdy już się na coś zdecydowałem, okazało się, że potrzebowałem na to Battle Passa. Do kolejnej czynności wymagana była obecność dodatku. Czegoś innego z kolei nie mogłem zrobić, bo musiałem mieć jakiś odpowiedni poziom… A ja nawet nie wiedziałem, jak sprawdzić swój poziom! Który ja miałem poziom? Z tego wszystkiego nawet nie wiedziałem, który to poziom, a który pion! Chciałem, żeby mnie ktoś przytulił, powiedział, że wszystko będzie dobrze i poprowadził za rękę! Ja po prostu chciałem sobie pobiegać i robić piu-piu w kosmosie! Chyba pozostało mi już tylko prosić kogoś o pomoc. I doczytać w Internecie, o co w tym Destiny 2 chodzi.