Swoją przygodę z Max Payne zacząłem przez starszego kuzyna. Zachwycony pierwszym Matrixem, oglądanym jeszcze na VHS, wzdychałem, że nie ma takiej gry. Z tajemniczym uśmiechem kuzyn uruchomił komputer, włączył Max Payne’a i oddał mi klawiaturę i myszkę. To było spełnienie moich marzeń. Oczywiście, jako dwunastoletni szczyl nie przejmowałem się fabułą, którą doceniłem dopiero kilka lat później. Drugą część przechodziłem krótko po premierze, a trzecią, cóż… Kupiłem, dodałem do biblioteki, a gra przeleżała na kupce wstydu niemalże dekadę. Uznałem, że nareszcie czas to zmienić.
Czas na zmiany
Max Payne 3 miała swoją premierę dziewięć lat po poprzedniej części i to widać, nie tylko pod względem graficznym. Oczywiście, wizualnie gry dzieli przepaść, ale to naturalne biorąc pod uwagę również i zmianę silnika graficznego. Ostatnia część serii korzysta z Rockstar Advanced Game Engine, tego samego, na którym opiera się GTA V. Zmiany dotyczą także miejsca, w którym dzieje się główna oś fabularna gry, jako że tym razem Max trafia do Ameryki Południowej po tym, jak wkurzył na oko przynajmniej jedną trzecią mieszkańców Nowego Jorku.
Zmieniono trochę mechanikę walki, gdyż Max nauczył się wreszcie korzystać z osłon. Dodatkowo, w obliczu śmierci, jeżeli uda mu się zabić przeciwnika, który zadał mu śmiertelną ranę, ma szansę wrócić do walki. Zmienia się też image głównego bohatera – to znaczy czarny płaszcz zamienia na krzykliwą koszulę, a włosy z czubka głowy wędrują na dół twarzy. Zmienia się nawet uzależnienie Maxa! W pierwszych dwóch grach był on silnie uzależniony od leków przeciwbólowych, i choć wciąż łyka je jakby nie odróżniał ich od cukierków, tak jest tu wyraźnie alkoholikiem i niemal pół gry spędza na rauszu.
Na dobrą sprawę, gdyby delikatnie zmodyfikować kilka aspektów, twórcy mogliby sprzedać to jako grę zupełnie nie związaną z poprzednimi częściami. Natomiast jedna rzecz pozostaje wciąż niezmienna. Max Payne 3 sprawia niesłychanie wiele przyjemności podczas grania.
Ten sam stary Max Payne
Mimo licznych zmian czuć, że to ta sama seria gier. Max nadal nie pozbył się swojej maniery opowiadania o wszystkim beznamiętnym głosem jako narrator gry. I choć nie ma już komiksowych przerywników, a sam tytuł jest bardziej stylizowany na film, to klimat pozostał ten sam. Może to właśnie ten cyniczny i wyprany z emocji komentarz głównego bohatera nadaje odpowiedni ton produkcji. Etapy gry, które dzieją się jeszcze w Nowym Jorku, to nostalgiczny powrót do korzeni serii. I choć kolorowe São Paulo wizualnie mocno odstaje od tego, do czego nas przyzwyczaił Max Payne, to jakoś to mimo wszystko razem odpowiednio współgra i pasuje do siebie nawzajem.
Mocnym punktem gry, jak zwykle w przypadku tej serii, jest sama fabuła. Max nadal nie ma szczęścia i tym razem wplątuje się w niesamowite bagno. Niczym klątwa ciążąca nad nim, tak i ta historia zaczyna się od śmierci kobiety. Intryga goni intrygę, pełno jest zwrotów akcji i zdrad, a główna postać historii, choć stara się jak może, ciągle dostaje po tyłku. Tutaj objawia się z kolei ta cecha Maxa, która mnie w nim tak mocno urzeka. Nieważne, co stoi mu na drodze, nigdy się nie podda. Choćby miał z szabelką rzucić się na czołg, gdy Max Payne uważa coś za słuszne, zrobi to.
Maksymalna dbałość o szczegóły
Biorąc pod uwagę, że ta gra ma już na karku dziesięć lat, to bardzo wiele aspektów rozgrywki pozytywnie mnie zaskoczyło. Strzelanie, skakanie i bullet time bawią naprawdę niesamowicie, choć można by się spodziewać, że po latach każdej możliwej wariacji na ten temat mechaniki te trochę się znudzą. System osłon, choć może nie rewolucyjny, mocno urozmaica zabawę. Ciekawym utrudnieniem też jest ograniczenie arsenału, jaki Max nosi przy sobie. Pod ręką można mieć tylko dwie sztuki broni krótkiej (czyli np. Pistolet, uzi czy obrzyn) i jedną długą (karabin szturmowy, strzelba czy granatnik). Co więcej, jeżeli chcemy w klasycznym stylu ostrzeliwać się z dwóch pistoletów naraz, Max porzuca broń długą, bo nie ma jej gdzie chować. Po walce trzeba albo ją znaleźć i podnieść ponownie, albo się z nią pożegnać.
Nawet przerywniki filmowe biorą pod uwagę, co przy sobie miał w chwili odpalenia filmu. Więc jeżeli animacja wymaga od niego podniesienia czegoś, Max odłoży strzelbę w jakieś miejsce, aby mieć dwie wolne ręce. Niby mała rzecz, a doskonale wpływała na wczucie się w świat gry.
Twórcy postarali się też, dobierając akcent jednej z postaci. Max, jako że nie zna portugalskiego, tego nie zauważa. Natomiast dla osób ze znajomością języka jest to wyraźna wskazówka dotycząca przeszłości postaci, której przez wzgląd na spoilery tu nie wyjawię.
Maksymalnie idealn… no, jednak nie
Na świecie nie ma jednak rzeczy idealnych. Max Payne 3 ma pewne błędy bądź niedociągnięcia, które choć zauważalne, nie psują dobrego wrażenia gry. Przede wszystkim nie mam zielonego pojęcia, dlaczego Max nie może korzystać z granatów, skoro jego przeciwnicy ciskają nimi na potęgę? Szkoda też, że ci sami przeciwnicy nie reagują na postrzały. Niezależnie od tego, czy mają podziurawione nogi lub ręce, dopóki nie otrzymają śmiertelnego postrzału, zachowują się, jakby byli w doskonałym zdrowiu. A przecież Red Dead Redemption, w którym przeciwnicy już takie zachowania wykazywali, wyszło dwa lata wcześniej.
Szkoda też, że twórcy nie postanowili zintegrować fabularnego alkoholizmu Maxa z rozgrywką. Owszem, raz czy dwa zdarzy się, że ekran mignie. Jednak niezależnie od tego, jak bardzo napruty jest nasz antybohater, nie ma to żadnego wpływu na sam gameplay.
Ostatecznie też flashbacki, które pozwalają nam siać zamęt w Nowym Jorku, uważam za zbędne. Owszem, zdradzają trochę tła fabuły, ale odnoszę wrażenie, że twórcy bali się za bardzo oddalić od tego, co gracze pokochali w poprzednich częściach. Przez to wielokrotnie zatrzymujemy fabułę, aby przeżyć trochę więcej nostalgii.
No i kurde, Max, ja rozumiem konwencję, ale mógłbyś trochę mniej gadać! Lubię styl, w jakim prowadzisz tę swoją narrację, ale w niektórych momentach jest tego zwyczajnie za dużo. Mniej gadania, więcej strzelania, Max!
Maksymalny Ból
Zakończenie gry powitałem ze smutkiem. Bawiłem się naprawdę dobrze i szkoda mi było, że już muszę odstawić tytuł na półkę. Świetna historia, bardzo dobra muzyka, odpowiednia liczba nowości, aby tytuł zachował świeżość i bronił się pomimo długiej przerwy od pierwszych dwóch części… Bardzo warto było poznać ten tytuł. Szkoda tylko, że tryb sieciowy jest już kompletnie martwy, bo może to by trochę ukoiło smutek po ukończonej przygodzie.
Minęło dziesięć lat od premiery… więc najwyższy czas na Max Payne 4! A skoro czeka nas remake części 1 i 2 w bliżej nieokreślonej przyszłości, to może nadzieje nie są takie płonne?