Są gry, które oferują porywającą historię. Inne zachęcają do siebie urzekającą grafiką. W niektórych przypadkach to rewolucyjne mechaniki i sprytne zagrania skłonią graczy do sięgnięcia po nie. Warhammer 40,000: Shootas, Blood and Teef nie zalicza się do żadnej z tych kategorii. Tutaj nie ma wyszukanej fabuły, powalających efektów ani odkrywczych rozwiązań, jest tylko rozwałka. Czysta, nieskażona głębszą myślą i na wskroś staroszkolna rozwałka. I to jest w tej grze niesamowite.
ŁAAAAAAAAAAAAAA!
Pretekstem do tej rozwałki jest Herszt Gutrekka, który uznał, iż blond kucyk naszej postaci jest tak bardzo galanty, że będzie lepiej wyglądał na jego głowie. Więc w ramach odwetu urządzimy na Luteus Prime największą rzeźnię, jaką galaktyka widziała! Nieważne, kto stanie na naszej drodze: Gwardia Imperialna, inne plemiona orków, genokradzi czy sami Space Marines. Odzyskamy swojego kucyka!
Jeżeli kiedykolwiek graliście w Contrę, Metal Slugi lub cokolwiek do nich podobnego, to wiecie już, czego się po tym tytule spodziewać. Idziemy od lewej do prawej, strzelając do wszystkiego, co się rusza, korzystając przy tym z imponującego arsenału broni. Nie ma tu miejsca na taktykę, przemyślane decyzje czy zaawansowane AI przeciwników. Strzelamy, skaczemy, ciskamy granatami. Do wyboru mamy cztery klasy, które możemy zmieniać w dowolnym momencie gry, a które nieco różnią się rozgrywką. Do tego dwadzieścia rodzajów broni: pistolety, strzelby, karabiny, miotacze ognia i wyrzutnie rakiet, a wszystko to w kilku wariantach. Nie można też pominąć dwudziestu czapek do udekorowania naszej łysej glacy, skoro nie zdobi jej już galanty kucyk.
Strzelanie urozmaicają nam również różnorodne poziomy gry, każdy z nich zakończony walką z bossem. Bossowie ci są coraz więksi i trudniejsi, testując nasz refleks i umiejętności. Jednak, niezależnie od ich rozmiaru, prędzej czy później wszyscy ulegną determinacji naszego dzielnego orka! To też w trakcie tych walk pojawiają się zabawne przerywniki pełne humoru charakterystycznego dla orków z W40K. Tu muszę także pochwalić polskie tłumaczenie, bo było bardzo łatwo się wyłożyć na specyficznym sposobie mówienia orków, ale doskonale oddaje ono klimat i ducha oryginalnych dialogów!
Wincyj dakka, wincyj!
Sama rozgrywka jest fantastyczna. Ze wszystkiego strzela się dobrze, nieskomplikowana niczym budowa kija fabuła jest zabawna, a rysowany styl graficzny może się podobać. Ciężko się do czegoś tutaj przyczepić, gdy w samym założeniu gra jest do bólu prosta. Na przykład w kwestii AI przeciwników, na dobrą sprawę nie wiem, czy gdy pojedynczy przeciwnik odwrócił się do mnie plecami i przestał strzelać, było to wynikiem błędu w kodzie czy też zamierzonym działaniem, a samo to, że to dostrzegłem w ogólnym chaosie to był zupełny przypadek.
Warto też pochwalić projekt poziomów, bo mapy są mocno zróżnicowane. Dodatkowo znalazło się na nich dość sporo ukrytych korytarzy czy zakamarków, w których pochowano znajdźki w postaci granatów czy waluty, przedstawionej tutaj za pomocą… zębów. Nie chcę wiedzieć, do kogo one należały, ale nasz ork znajduje ich tysiące. To nimi płaci za broń i czapki.
Całość idealnie dopełnia muzyka. Heavy metal pasuje doskonale do orka, który bez opamiętania strzela do wszystkiego i wszystkich, a jego szał bojowy nie zatrzymuje się nigdy na dłużej, niż kilka sekund. Chylę czoła Deonowi van Heerdenowi, którego ścieżka dźwiękowa świetnie nadaje się na tło nieustannej bitwy. Co więcej, ta muzyka tak wpada w ucho, że bez wątpienia zagości w moich słuchawkach na dłużej. Jeżeli jakaś część tej gry jest idealna, to właśnie soundtrack!
Jezdem renkom Gorka i Morka
Gra nie jest jednak pozbawiona wad, choć wszystkie one są tak niewielkie, że przy całej aferze związanej ze strzelaniem, wybuchami i latającymi wszędzie kawałkami przeciwników, można ich nawet nie dostrzec. Najbardziej w oczy kłuło mnie to, że polskie znaki w napisach są inną czcionką, niż reszta liter. Na szczęście to nie Disco Elysium, czytania tutaj jest tyle, co kot napłakał. Jestem także pewny, że nikt nie będzie w ten tytuł grał dla fabuły. Niemniej, z kronikarskiego obowiązku wypada o tym wspomnieć.
Tak samo wspomniane wcześniej “AI” przeciwników potrafi się zagubić. Jak pisałem powyżej, nie jestem pewny, czy to faktyczny błąd, ale zdarzyło mi się, że szczury, które wpadły w dół z cieczą, grzecznie tam czekały. Innym razem jednostka z tarczą (chyba Ogryn) po przebiegnięciu szerokości planszy zatrzymała się i pozwoliła sobie strzelać w plecy. Natomiast tytuł działał bardzo stabilnie, nie doświadczyłem żadnych wykrzaczeń do pulpitu czy zawieszeń. Ani razu nie wpadłem nawet pod tekstury, co było bardzo miłym zaskoczeniem po moich doświadczeniach z podobnymi grami.
Chopaki, szczelcy i rembacze
Nawet, jeżeli nie jesteście fanami uniwersum W40K, warto zainteresować się Shootas, Blood and Teef. Gra jest krótka (zajęła mi niecałe 3,5 godziny), ale intensywna, a mało który tytuł dostarcza tyle radości z rozróby. Dodatkowo można rozegrać kampanię w kooperacji do czterech graczy lub w trybie versus zmierzyć się ze znajomymi zarówno na jednym komputerze, jak i online. Może to nieco wydłużyć żywotność produkcji. W pełnej cenie 75 zł to nadal może być trochę mało, ale przy pierwszej lepszej promocji myślę, że to bardzo dobry interes. Weźcie jednak pod uwagę, że każda chwila spędzona w grze jest spędzona na doskonałej i zaskakująco relaksującej zabawie, a to w grach wideo przecież powinno być najważniejsze!