Jakiś czas temu miałem przyjemność napisać kilka słów na temat nowej akcji GOGu. Polegająca na dodaniu taga “Good Old Games” do około 500 gier inicjatywa, ma na celu przedstawić produkcje starsze niż 10 lat nowemu pokoleniu graczy. Do tej listy zostały wybrane tytuły, które na przestrzeni lat wyróżniły się czymś szczególnym. Jednym z najświeższych dodatków do katalogu Good Old Games jest Wheel of Time. Stworzony przez Legend Entertainment first person shooter z 1999 dzięki pracy drużyny z Night Dive Studios dostał lekki upgrade i trafił w moje ciekawskie ręce.
Jak to ugryźć?
Ten akapit piszę po ukończeniu samouczka. Podczas tych kilkunastu minut rozgrywki zacząłem się zastanawiać w jaki sposób podejść do recenzji Wheel of Time bo tak naprawdę nie powinienem odnosić się do obecnych gier tego typu. Szybkie przejrzenie Googla pokazało co też takiego ukazało się w tym segmencie w okolicach roku 1999. Powiem szczerze, że konkurencja była spora: Half-Life, Aliens Versus Predator czy choćby Duke Nukem 3D. Doszedłem do wniosku, że zapomnę na chwilę o tym, że jest rok 2022 i podejdę do Wheel of Time jak do całkowitej nowości.
Wheel of Time to nie tylko gra
Recenzowana produkcja zapewne nie powstałaby, gdyby nie książki Roberta Jordana pod tym samym tytułem. Ostatnio powstał również serial, który przeniósł opowieści z kartek na srebrny ekran. Już po początkowej cutscence można się domyślić, że za stworzonym światem stoi już jakieś inne medium. Właśnie dlatego nie będę się zagłębiał w opisywanie całości, tylko skupię się na wydarzeniach, w których bierze udział główna bohaterka. Jeżeli macie ochotę poznać lepiej świat Koła Czasu, zapraszam do zapoznania się z twórczością Pana Jordana.
W mieście Tar Valon stoi Biała Wieża, która jest domem Aes Sedai — czarodziejek chroniących świat przed powrotem straszliwego zła. Kiedy wieża zostaje zaatakowana i ginie bardzo ważny artefakt Eleyna musi wyruszyć w pogoni za złodziejem. Tak zaczyna się nasza przygoda w Wheel of Time.
Bardzo podoba mi się świat wymyślony przez Roberta Jordana i myślę, że po zakończeniu przygody Eleyny sięgnę po książki. Sama gra natomiast nie urzekła mnie niczym nadzwyczajnym. Fabułę można rozgryźć naprawdę szybko i nawet plot twisty niezbyt specjalnie mnie zaskoczyły.
Arsenał czarodziejki
Jak na shooter z krwi i kości przystało, rozgrywka sprowadza się głównie do celowania w przeciwników. Jednak do naszej dyspozycji nie dostajemy standardowej broni a specjalne arefakty zwane ter’angreal. Dzięki nim możemy rzucać zaklęcia ofensywne i defensywne. Obok magicznych strzał i ognistych kul do naszego repertuaru dołączają różnego rodzaju tarcze oraz leczenie. Raz na jakiś czas trafi się również czar, który jest niezbędny do ukończenia poziomu. Teleportacja czy oddychanie pod wodą to tylko kilka przykładów takich mocy.
Samo strzelanie jest w porządku. Pociski lecą, tam gdzie trzeba. Pioruny rozświetlają otoczenie. Kule ognia wybuchają, raniąc pobliskie istoty. Największym zaskoczeniem było jednak dla mnie SI przeciwników. Nie jest może na jakimś niesamowicie wysokim poziomie, ale bardzo często uskakują przed lecącymi w ich stronę czarami. Część z nich potrafiło nawet taki czar odbić. Wprowadzało to przyjemną dynamikę podczas wymiany ognia. Nasi antagoniści oczywiście nie pozostają dłużni i też potrafią posłać w naszą stronę jakieś zaklęcie. Nie wszyscy jednak posługują się magią, więc niektórzy atakują bronią dystansową. Toporki czy bełty kilka razy świszczały blisko mojej głowy.
Droga do celu
Wheel of Time składa się z kilkunastu poziomów, połączonych ze sobą krótkimi filmikami. Przejście całości zajęło mi około 9 godzin. Odwiedziłem ruiny starego miasta nawiedzonego przez duchy i czające się w ciemnościach stwory. Broniłem Białej Wieży przed najazdem paskudnych ogropodobnych stworów. Przedzierałem się przez pełne pułapek piwnice. Praktycznie każda plansza w jakiś sposób różniła się od poprzedniej mechanicznie i zawierała co najmniej jedną zagadkę. Nie były one zbyt trudne, ale chwilę zajęło, zanim doszedłem jak przejść kilka fragmentów. Warto też było zwiedzić każdy zakamarek, ponieważ ukryte artefakty pojawiały się nonstop.
Zgrzyty w Wheel of Time
Tytuł pod względem technicznym działał bardzo dobrze. Oczywiście grafika jest przedpotopowa, ale jak na produkcję z 1999 roku nie wygląda źle. W każdym razie po oczach nic mnie nie kłuło. Niestety po ustawieniu najwyższej możliwej rozdzielczości (1600 x 1200) czcionka opisująca czary oraz zadania stała się bardzo mała. Dlatego za każdym razem, gdy podnosiłem nowy artefakt lub zaczynałem kolejny rozdział, musiałem przesunąć się do ekranu. Na szczęście takich momentów nie jest wiele i da się przymknąć na to oko.
Kilka razy zdarzyło się, że wróg zablokował się na jakimś przedmiocie, ale można go było spokojnie pokonać, więc to też w samej rozgrywce nie przeszkadzało. Najgorsze jednak były błędy, które powodowały, że gra się po prostu wieszała i bez dobrego starego Ctr+Alt+Delete nie można było nic zrobić. Z tego powodu musiałem powtórzyć jedną planszę. Potem nauczyłem się używać przycisku quick save, jak najczęściej się dało. Nie licząc tych kilku przykrych niespodzianek, całe doświadczenie mogę podsumować na plus. Do gustu przypadła mi również muzyka, która momentami kojarzyła mi się z pierwszym Diablo.
Czy warto zagrać w Wheel of Time?
Lubię czasem sięgnąć do klasyki. Po raz „enty” usłyszeć „Shake it baby” czy „Stay awhile and listen”. Wheel of Time nie zostawiło po sobie, aż takiego znaku w mojej pamięci natomiast na pewno zainteresowało przedstawionym światem. Podobało mi się również lekko RPGowe podejście do misji i to, że czasem trzeba było przystanąć i chwilę się zastanowić. Oprawa nie stanowi dla mnie problemu, ponieważ nigdy nie byłem zwolennikiem oceniania książki po okładce. No, chyba że ta okładka cieknie niską rozdzielczością i obrzydliwie rozmazanymi teksturami. Wheel of TIme zdecydowanie nie ma takiego problemu. Zaznaczam też, że gra nawet na średnim poziomie trudności, potrafi nieźle dokopać. Podsumowując, mogę produkcję studiów Legend Entertainment i Night Dive Studios polecić każdemu entuzjaście starego typu strzelanek. Reszcie mogę zasugerować wstrzymanie się z zakupem i polowanie na jakąś promocję. Z drugiej strony 36 złotych to nie tak znowu dużo za kilka godzin zabawy, prawda?