My Time at Portia widziałem już wiele razy w sklepie PlayStation. Bardzo często na całkiem niezłej promocji. Ostatnio zawitało nawet do usługi PS+. Zawsze jednak coś mnie przed zagraniem w tę grę powstrzymywało. Gdy dostałem informację, że jej sequel ma niedługo pojawić się na mojej ulubionej niebieskiej platformie, zgłosiłem swoją chęć do jego sprawdzenia. Bardzo byłem ciekaw, czy produkcja studia Pathea Games zaoferuje coś wyjątkowego. Niestety po 40 godzinach gry nie zakończyłem jeszcze wątku fabularnego ani nie odblokowałem wszystkich możliwych mechanik. W związku z tym pełną recenzję napiszę w późniejszym terminie. Na razie mogę jedynie przekazać swoje pierwsze wrażenia z My Time at Sandrock.
Niespodziewana historia
My Time at Sandrock to symulator życia w małym miasteczku, z podstawowymi elementami action RPG oraz otwartym światem. Jako świeżo upieczony Budowniczy docieramy do tytułowej mieściny, gdzie rozpoczyna się nasza przygoda. Każdego dnia wykonujemy zlecenia, rozmawiamy z mieszkańcami, walczymy z potworami i zbieramy niezbędne materiały. Wieczorem przychodzi czas na sen. Trzeba porządnie wypocząć, aby rano ponownie ruszyć do pracy. Fabuła postępuje wraz z przemijaniem dni. Czasami naprawiamy zniszczone domostwa. Innym razem musimy zbadać dawno nieodwiedzane ruiny. Tak właśnie biegnie życie w Piaskowej Skałce.
Świat z początku wygląda na wyjątkowo sztampowy. Zwykły dziki zachód i tyle. Nic bardziej mylnego. Szybko okazuje się, że mamy tu do czynienia z postapokaliptyczną rzeczywistością. Nasz nowy dom stoi na zgliszczach ogromnej metropolii pogrążonej w piaskach pustyni. Paskudna wojna doprowadziła do upadku cywilizacji. Ludność, której udało się ujść z życiem, powoli próbuje odbudować to, co zostało stracone. Wcześniej wspomniane ruiny zawierają zapiski z tego strasznego wydarzenia. Niektóre z nich potrafią być wyjątkowo przygnębiające. Byłem naprawdę mile zaskoczony tym odkryciem, ponieważ zupełnie nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy.
Strach przed nudą
Z początku wydawało mi się, że szybko wpadnę w rutynę. Tak niestety często kończy się moje obcowanie z rozgrywką takiego typu. Na szczęście sąsiedzi na to nie pozwalają. Co chwila przychodzą z kolejnymi zadaniami. Jeżeli akurat nie skupiamy się na głównym wątku, zawsze możemy zwiedzić pobliskie pozostałości po poprzednich mieszkańcach. Do gustu przypadł mi sposób zwiedzania zapomnianych przestrzeni wypełnionych stwardniałym minerałami. Za pomocą kilofomłotka przebijamy się przez kolejne poziomy, torując sobie drogę przez skałę. Gdy tylko to ujrzałem, od razu przypomniał mi się stary dobry Red Faction, gdzie rozwałka otoczenia towarzyszyła nam cały czas. Żałuję tylko, że taka destrukcja możliwa jest tylko w podziemiach.
Wrażenia z My Time at Sandrock — elementy RPG
Nie samymi zadaniami człowiek żyje. Protagonista posiada kilka podstawowych statystyk takich jak zdrowie, wytrzymałość czy atak. Nie jest to bardzo skomplikowany system, ale tytuł takiego typu niczego więcej według mnie nie potrzebuje. Doświadczenie zdobywamy praktycznie za wszystko. Walka, wydobywanie minerałów, tworzenie przedmiotów, odkrywanie technologii. Każda z tych rzeczy podnosi punkty doświadczenia. Z każdym poziomem nasze umiejętności rosną. Oprócz tego dostajemy również punkty, które rozdzielamy na różnego rodzaju perki wspomagające nas w codziennych zmaganiach.
Zbieractwo do potęgi
Za plus należy też przyjąć ogromną liczbę materiałów zbieranych podczas codziennych wędrówek. To właśnie z nich wykonujemy wszystkie niezbędne narzędzia potrzebne do ukończenia zadań. Czasami napotkane osoby poproszą tylko o półprodukty, takie jak szyby lub sztabki. Najbardziej skomplikowane misje wymagają natomiast przygotowania całkiem sporej kolekcji przedmiotów. Jest tego naprawdę od groma i nawet po kilkudziesięciu godzinach odkrywałem nowe rzeczy.
Ciemna strona Piaskowej Skałki
Niestety nie wszystko jest takie kolorowe. Największym problem My Time at Sandrock jest optymalizacja. Gry potrafi bardzo zwalniać. Po odpaleniu działa w pełnych sześćdziesięciu klatkach na sekundę. Po kilkunastu lub kilkudziesięciu minutach liczba FPS’ów potrafi widocznie spaść. Sporo budynków i drzew pojawia się znikąd. Miałem nawet sytuacje, gdzie przez takie zdarzenia główna postać się blokowała. Nie było to jednak bardzo frustrujące, ponieważ szybkie wczytanie auto zapisu rozwiązywało ten problem. Nadal jednak fakt niedopracowania pozostaje. Mógłbym nawet przymknąć oko na spadające klatki, bo taki tytuł spokojnie mógłby działać w trzydziestu, ale niesmak pozostaje.
Wrażenia z My Time at Sandrock — podsumowanie
Muszę powiedzieć, że ogromnie zaskoczyły mnie możliwości, które My Time at Sandrock oferuje. Jednak najbardziej zadziwia świat stworzony przez zespół z Pathea Games. Pomimo tego, że całość wygląda jak większość projektów takiego typu, ma w sobie pewien urok. Nie wiem, czy jest to kwestia osadzenia wydarzeń w postapokaliptycznej rzeczywistości. Być może przyciąga mnie klimat dzikiego zachodu. Nie potrafię wskazać jednej konkretnej rzeczy, ale ich połączenie odebrałem bardzo pozytywnie. Dlatego pierwsze wrażenia z My Time at Sandrock są bardzo pozytywne i mam nadzieję, że tak już pozostanie. Zastanawiam się, jak potoczą się dalsze perypetie mieszkańców Piaskowej Skałki.
Jeżeli lubicie taki typ rozgrywki to warto się My Time at Sandrock zainteresować. Poczekałbym jednak, aż pojawią się recenzje wersji na PlayStation 5, żeby sprawdzić, czy problemy techniczne zostały rozwiązane. Ja planuję kontynuować pustynną przygodę i na pewno prędzej czy później podzielę się z Wami swoimi spostrzeżeniami.
Gameplay
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższego materiału.