Kącik Retro: Test Drive: Ferrari Racing Legends (X360). Splamiona czerwień

Gra dostępna na:
PC
PS3
X360
Ferrari Racing Legends - grafika główna

­­Test Drive – nawet pomimo zbliżającej się premiery nowej odsłony – jest obecnie raczej zapomnianą serią. W sumie nie ma się co dziwić, bo choć miała ona swoje wzloty, nie brakowało jej także upadków. Ten ostatni, który doprowadził do odłożenia marki na długie lata na półkę, odbył się w dwóch częściach. Pierwszą stanowiło niezbyt ciepło przyjęte Test Drive Unlimited 2, drugą natomiast przedmiot tego tekstu – wydane w 2012 roku Test Drive: Ferrari Racing Legends. W teorii tytuł ten po prostu nie mógł się nie udać. Posiadał licencję jakże seksownej marki samochodów, jaką jest Ferrari, formuła jego rozgrywki naśladowała uwielbiane Need for Speed: Porsche 2000, a gdyby tego było mało, to odpowiadało za niego Slightly Mad Studios, znane wówczas z dwóch części Shifta, a w przyszłości także z Project CARS. Życie bywa jednak przewrotne…

Historyczne bohactwp

Nie skłamię, Test Drive: Ferrari Racing Legends robi naprawdę dobre pierwsze wrażenie. To produkcja uszyta na miarę dla fanatyków włoskiego producenta supersamochodów, pozwalająca zasiąść za sterami 50 licencjonowanych i naprawdę ślicznie (jak na tamte czasy) wymodelowanych (wliczając w to kokpity) samochodów – zarówno tych nowych, jak i tych starszych, włączając w to nawet model 125 S, czyli debiutancki model Ferrari. To właśnie ten aspekt – możliwość prześledzenia historii marki – jest najbardziej nęcący w tytule Slightly Mad Studios. O ile samochody spod znaku wierzgającego konia dostępne są w wielu grach, o tyle w mało której są one tak liczne i różnorodne, jak tutaj.

Ferrari Racing Legends - fikołek
Klasyczne samochody, choć zdecydowanie wolniejsze, lubią płatać figle nawet oponentom.

Kampanię podzielono na trzy, delikatnie fabularyzowane epoki – złotą (1947-1973), srebrną (1974-1990) i współczesną (1990-2011) – dając przy tym graczom wolną rękę w kwestii tego, od której zacząć (aczkolwiek poszczególne mistrzostwa w ramach każdej z nich trzeba przechodzić po kolei). Nic nie stoi zatem na przeszkodzie, by od razu wskoczyć za kółko najpotężniejszych maszyn, aczkolwiek osobiście zdecydowałem się pobawić w samochodowego historyka i rozpocząć swoją przygodę od samego początku, by wraz z postępami obserwować, jak na przestrzeni lat zmieniało się Ferrari. Był to – jak niedługo później odkryłem – spory błąd i radziłbym pozostawienie sobie zabawy starociami do chwili, kiedy już opanujecie model jazdy.

Motoryzacyjna loteria

Powiedzieć, że Test Drive: Ferrari Racing Legends jest grą trudną, byłoby pewnym niedopowiedzeniem, bo nie jest nią zawsze. Część konkurencji (mamy tu nie tylko wyścigi, ale również eliminacje, czasówki, tory przeszkód i kilka innych, każda ma przypisany konkretny samochód) faktycznie potrafią dać w kość, chociażby wykręconym czasem okrążenia do pobicia, ale bywa też i tak, że trafiamy na tor i do mety dojeżdżamy bez najmniejszego problemu. Poziom trudności (w każdej chwili możemy się przełączyć na łatwiejszy bądź trudniejszy) jest zatem wyjątkowo nierówny i nie ma tu absolutnie żadnego znaczenia, czy znajdujemy się u początków swojej wyścigowej kariery, czy w naszym salonie nie mieszczą się już zdobyte w jej trakcie trofea.

Ferrari Racing Legends - wypadek
Wypadki, choć fizyka lubi zachowywać się niekiedy niekonwencjonalnie, każdorazowo są widowiskowe.

Spory wpływ na poziom trudności ma niestety samochód, który prowadzimy. Oczywiście kompletnie logiczne jest to, że wspomagany różnorakimi asystami komputerowymi bolid z XXI wieku prowadzi się zdecydowanie łatwiej, niż jego pięćdziesięcioletniego przodka, ale niektóre z aut sprawiają wrażenie, jakby żyły własnym życiem i to wyłącznie od ich kaprysu, a nie naszych umiejętności zależy, czy próba skorygowania toru jazdy nie pośle nas w barierki. Sprawia to, że choć sam model prowadzenia u podstaw jest naprawdę dobry, co czuć właśnie w przypadku późniejszych dzieł Ferrari, to notorycznie ma się wrażenie, że nasza pozycja w wyścigu uzależniona jest w olbrzymiej mierze od szczęścia. Próbowałem kontrować to nawet asystami, ale tych nie możemy dowolnie modyfikować, a jedynie ustawić ich moc, więc raczej przeszkadzają, niż ułatwiają zabawę.

Go crazy! Go stupid!

Nie pomaga też niestety szalejący silnik fizyczny, który co rusz płata figle. Już pal to licho, że po przydzwonieniu w barierki samochód potrafi dostać ataku padaczki lub wystrzelić w powietrze. Bardziej irytują te momenty, kiedy jedziemy po torze w prostej linii, a mimo to gra dostaje głupawki i nagle wywraca samochód do góry kołami. To samo zresztą notorycznie dzieje się w przypadku kontaktu z pojazdami oponentów, zwłaszcza kiedy prowadzimy bolid Formuły 1. Nawet przebolałbym to, gdyby do kraksy faktycznie doszło z mojej winy, ale rywale lubią sobie w nas wjechać sami z siebie. Z racji, że nie mamy tutaj możliwości cofania czasu, a jedynie zresetowania pozycji samochodu, tego typu figle zazwyczaj skutkują przykrym widokiem wyprzedzających nas przeciwników.

Ferrari Racing Legends - kokpit
Kokpity prezentują się prześlicznie, a nawet jeśli obserwujemy samochód z trzeciej osoby, to każdy posiada unikalny dla siebie prędkościomierz.

Klasyką przez świat

Na szczęście, kiedy już odrobinę oswoimy się z modelem jazdy i zaczniemy jeździć głównie nowszymi brykami, zaczynamy w końcu czerpać z jazdy przyjemność. Możemy poczuć, ile pracy włożyli w twórcy w sprawienie, by każdym z samochodów jeździło się kompletnie inaczej, co czuć, zwłaszcza gdy z takiego zwinnego jak diabeł Ferrari F2008 przesiądziemy się do Modeny Spyder, którą nagle steruje się niczym łodzią. Fenomenalnie prezentują się również same trasy – łącznie 39 – zabierające nas w podróż nie tylko po świecie, ale i w czasie.

Ot, chociażby taki Silverstone zjeździmy zarówno w wersji z 2009 roku, jak w tych z lat 1959 i 1975. Nie zabrakło przy tym wielu innych klasyków – są tu dostępne Monza, Spa-Francorchamps, Nurburgring Nordschleife i cała masa innych, wzbogacona o parę autorskich tworów, jak choćby kręty Misty Loch. Żal jedynie, że zabrakło tu wyścigów nocą czy nawet zmiennych warunków pogodowych, które urozmaiciłyby rozgrywkę, zwłaszcza w przypadku złotej ery, podczas której śmigamy w zasadzie po pięciu torach na krzyż.

Ferrari Racing Legends - zakręt

Podziwiając krajobrazy

Całość prezentuje się przy tym naprawdę ślicznie, przynajmniej jak na możliwości ówczesnych konsol. Nie jest to może poziom Forzy Motorsport 4, ale Test Drive: Ferrari Racing Legends nie ma się czego pod względem oprawy wstydzić. No, może poza muzyką w trakcie wyścigów, bo mimo wszystko odrobinę mi jej brakowało. Większym problemem okazuje się jednak kultura działania, chociaż absolutnie nie jest to nic karygodnego. Niemniej boli fakt, że na większych trasach pokroju Spa-Francorchamps lubią zaliczyć spadek z zazwyczaj stabilnych 30 FPS. Sporadycznie natrafić można też na graficzne glitche, a gdzieniegdzie zauważyć da się doczytujące się dalsze fragmenty toru. Nie jest to jednak nic, co psułoby wrażenia z rozgrywki.

Splamiona czerwień

Uważam, że Test Drive: Ferrari Racing Legends jest smutnym przykładem produkcji, która miała potencjał być czymś naprawdę fenomenalnym. Pięćdziesiąt pięknych samochodów Ferrari, 39 różnorodnych tras z różnych lat, niezła oprawa audiowizualna (auta ryczą aż miło), a także naprawdę dobry model jazdy, kiedy akurat fizyka nie płata figli. No ale właśnie, problemy z silnikiem fizycznym i diabelnie nierówny poziom trudności sprawiają, że rozgrywka zdecydowanie zbyt często frustruje. Poza kampanią dla pojedynczego gracza nie ma tu też zbyt wiele do roboty. Ot, możemy przejechać sobie szybki wyścig, wykręcić czasówkę lub pooglądać modele samochodów. Teoretycznie jest też tryb sieciowy, ale na tę chwilę zagrać można w niego wyłącznie lokalnie. Szkoda, bo mieliśmy szansę dostać piękny list miłosny do Ferrari, a zamiast tego marka Test Drive trafiła na złomowisko.


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Avatar photo
Moim ulubionym kolorem jest zielony, ale akceptuję też niebieski i czerwony. Choć preferuję siedzenie na kanapie, nie wzgardzę nawet taboretem. Staram się bowiem nie ograniczać i grać we wszystko, na wszystkim. Pasję do grania z radością łączę ze swoją drugą miłością – pisaniem.
Scroll to top