Read Only Memories: Neurodiver – recenzja (PS5). Bolesne nurkowanie

Gra dostępna na:
PC
PS4
PS5
XONE
XSX
SWITCH
Neurodiver - grafika główna

Nie byłem fanem pierwszej części serii – 2064: Read Only Memories – ale absolutnie nie można było odmówić jej przeciekawego świata. Trafialiśmy w końcu na ulice Neo-San Francisco w roku 2064, kiedy to ludzko-zwierzęce hybrydy są na porządku dziennym, choć ludzie przechodzący gatunkową tranzycję wciąż muszą walczyć o swoje prawa. Niby można się nabijać, że była to produkcja o furrasach w wersji premium, ale pod płaszczykiem tej unikatowej historii poruszano kwestię tak bardzo bliskie naszemu społeczeństwu, jeszcze bardziej dziś, niż w momencie premiery gry. Toteż choć pierwowzór zmęczył mnie swoją przegadaną rozgrywką, to w Read Only Memories: Neurodiver zanurkowałem bez chwili namysłu.

Macka na furrasy

Polak głupi jednak po szkodzie i może gdybym przed daniem nura w fikcyjną przyszłość przystanął i zastanowił się nad swoją decyzją, nie doznałbym kilka godzin później bolesnego zawodu. Zwłaszcza że już przed zagraniem docierały do mnie głosy, że nie wszystko w tej produkcji zagrało. Zanurkowałem jednak i nic z początku nie zwiastowało katastrofy, która miała się niedługo wydarzyć. Krótki prolog przypomniał mi, czym stoi świat Read Only Memories, a przy okazji zapoznał mnie z Luną, młodą telepatką, przygotowującą się do specjalistycznych egzaminów, mających zapewnić jej stanowisko w korporacji Minerva, gdzie kilka lat później, w 2070 roku, w końcu trafiła wraz z przydziałowym neurodiverem.

Neurodiver - furras
Ludzko-zwierzęce hybrydy tym razem nie są elementem opowieści, a raczej jej tłem.

Czym są neurodivery? Cóż, to przypominające krzyżówkę dłoni z kałamarnicą stworzenia, wspomagające zdolności telepatów, pozwalając im tym samym na nurkowanie we wspomnieniach „pacjentów” celem manipulacji nimi. Oczywiście wedle regulaminu firmy pracownicy Minervy robią to – przynajmniej w teorii – tylko i wyłącznie po to, by je naprawić i pomóc ludziom w przypomnieniu sobie ważnych szczegółów z ich przeszłości. Zapotrzebowanie na nasze usługi w ostatnim czasie dodatkowo się zwiększyło przez pojawienie się Golden Butterfly – żyjącego tylko wewnątrz ludzkich wspomnień telepaty, wypaczającego je podczas swoich wizyt. Któż inny miałby go powstrzymać, jeśli nie my?

Panie, kto to panu tak…

Zarys scenariusza jawi się zatem wyjątkowo ponętnie. Całość nabiera jeszcze rumieńców, kiedy po pierwszej misji Lunę zaczynają męczyć dziwne koszmary, które nasilają się z każdym kolejnym zadanie. Miło jest też zobaczyć kilka dobrze znanych fanom pierwowzoru twarzy, a w tle całkiem przyjemnie rozwija się wątek romantyczny z towarzyszącą bohaterce w ramach eskorty Gate, będącą w zasadzie androidem z ludzkim mózgiem, a także stanowiący pokłosie wydarzeń z pierwowzoru motyw uzyskania przez roboty autonomii. Problem w tym, że w trakcie produkcji Read Only Memories: Neurodiver coś poszło wyjątkowo nie tak, bo finalny produkt jest wyraźnie nieskończony.

Neurodiver - wspomnienia
Podczas nurkowania we wspomnieniach napotkamy anomalie, które trzeba naprawić znajdowanymi poszlakami.

Najboleśniej widoczne jest to właśnie w warstwie fabularnej, czyli nomen omen rdzeniu gry. Jeżeli mielibyśmy trzymać się tu klasycznej struktury opowieści, to spokojnie można powiedzieć, że w tym przypadku zapomniano o jej rozwinięciu, pozostawiając graczy wyłącznie z początkiem i zakończeniem, bowiem w chwili, kiedy zaczyna robić się naprawdę ciekawie, Neurodiver po prostu się kończy. Co gorsza, robi to, w zasadzie nie wyjaśniając zbyt wiele i zamykając wszystkie otwarte wątki na chybcika. Naprawdę dawno już nie byłem tak mocno skonfundowany w trakcie finału, jak tutaj. Lubię, kiedy twórcy pozostawiają odbiorcom pole do własnych interpretacji, ale w tym przypadku zinterpretować należy w zasadzie wszystko, co się dzieje, nawet pomimo tego, że nie pozostawiono nam zbyt wielu poszlak.

Nic nieznaczące tło

Po macoszemu potraktowano również wszystkie wątki związane z innymi bohaterami, które ani nie mają wpływu na przebieg historii (nawet pomimo licznych opcji dialogowych i całego jednego poważnego wyboru moralnego), ani na dobrą sprawę nie rozbudowują świata przedstawionego. Ba, nawet tak ciekawy motyw, jak ludzko-zwierzęce hybrydy nie ma w Neurodiver najmniejszego znaczenia i jest niczym więcej, jak wabikiem na przedstawicieli społeczności furry. Tytuł ten pomimo swojego potencjału pozostawi Was wyłącznie z poczuciem pustki, bo nie ma tu ani trudnych pytań, ani moralnie niejednoznacznych postaci, ani nawet sensownej opowieści. Jest to o tyle problematyczne, że fabuła to jedyne, co Read Only Memories ma tak naprawdę do zaoferowania, bo rozgrywka – nie licząc dialogów – sprowadza się do kilku wyjątkowo prostych zagadek, polegających na znalezieniu paru przedmiotów i odpowiedniego połączenia ich, by naprawić wspomnienie.

Neurodiver - ulica

Retro piękno

W zasadzie jedynym naprawdę dobrym elementem gry MidBoss jest jej oprawa audiowizualna, która momentalnie ujmuje swoim pixel artem i retro muzyką. Lokacje w Neurodiver wyglądają niczym wyrwane wprost z przygodówkowych klasyków lat 90., a portrety bohaterów romansują przy okazji z estetyką anime. Prezentuje się to naprawdę kapitalnie, a i brzmi równie dobrze, wliczając w to – nie licząc pomniejszych kwestii – pełne i całkiem nieźle zagranie udźwiękowienie dialogów (tu warto zaznaczyć, że Neurodiver dostępny jest wyłącznie w całości po angielsku). W zasadzie jedynym problemem okazuje się czasem nierówny poziom głośności wypowiedzi, ale to tak naprawdę mało istotna pierdoła.

Bolesne nurkowanie

Nie wiem, co wydarzyło się w trakcie procesu produkcji Read Only Memories: Neurodiver, ale nie mogło to być nic dobrego. To mógł być naprawdę kapitalny tytuł ze świetną historią, ciekawym światem i śliczną oprawą, a finalnie dostaliśmy zamykającą się w jakichś trzech godzinach wydmuszkę. Najsmutniejsze jest to, że nawet pod względem rozgrywki wypada on całkiem dobrze. Sterowanie padem jest czasem nieintuicyjne, ale mimo wszystko wygodne. Zagadki okazują się proste, ale koncepcja naprawiania wspomnień jest nad wyraz ciekawa i miała potencjał, by rozwinąć skrzydła w dalszej części historii. Pewnie by to nawet zrobiła, gdyby twórcy w pewnym momencie nie postanowili jej nie rozwijać i po prostu posklejać na ślinie to, co już mają.


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Avatar photo
Moim ulubionym kolorem jest zielony, ale akceptuję też niebieski i czerwony. Choć preferuję siedzenie na kanapie, nie wzgardzę nawet taboretem. Staram się bowiem nie ograniczać i grać we wszystko, na wszystkim. Pasję do grania z radością łączę ze swoją drugą miłością – pisaniem.
Scroll to top