Znajdujesz się pośrodku długiego korytarza. Nie wiesz, kim jesteś, gdzie jesteś, ani jak tam się znalazłeś. Znasz tylko swój cel: wydostać się z labiryntu identycznych korytarzy. 3D 3D!, wydane w 1981 roku na komputer ZX81 przez Jeffa Mintera, z dzisiejszej perspektywy jawi się absolutnie nieatrakcyjnie i nie ma się w tej kwestii co oszukiwać. Pamiętajmy jednak, że tytuł ten powstał w czasie, kiedy trójwymiarowa grafika wciąż pozostawała pieśnią dalekiej przyszłości, nawet jeśli na rynku dostępny był już atarowski Battle Zone, a 8 lat wcześniej pojawił się pionierski Maze War. W tym kontekście 3D 3D! Mintera, oferujące symulowaną grafikę – nie zgadniecie – 3D, mogło zachwycić.
Można pomylić z prawdziwością
Przynajmniej wizualnie, bo pod względem rozgrywki tytuł ten był bliźniaczo wręcz podobny do wspomnianego powyżej Maze War, korzystając z najprostszego możliwego sposobu symulowania trzeciego wymiaru – przedstawienia szkieletowego. Na środowisko składał się szereg linii, określających krawędzie ścian i podłogi. Całość wypada więc prymitywnie, ale faktycznie pozwala poczuć się, jak gdybyśmy przemierzali trójwymiarowe lokacje. Trudno jednak nazwać oprawę 3D 3D! ładną. Ze względu na ograniczenia poza ścianami i podłogą nie ma tutaj absolutnie niczego, więc przygoda nie jest ani interesująca wizualnie, ani łatwa w nawigacji. W labiryncie bliźniaczych korytarzy wyjątkowo łatwo jest się zgubić, a dodatkowo nie pomaga fakt, że poruszamy się nie tylko horyzontalnie, lecz również wertykalnie.
W konkretnych miejscach mapy znajdziemy bowiem windy, pozwalające przemieścić się na wyższe bądź niższe piętro (tych jest w sumie dziewięć). Nie jesteśmy jednak pozostawieni samymi sobie. Nawigację nieco ułatwia prosty kompas oraz mapa, na której dodatkowo możemy podświetlić sobie rozmieszczenie wind. Użycie tej drugiej skutkuje jednak karą punktową do wyniku końcowego, na który składa się liczba postawionych kroków oraz wspomniane kary właśnie. Zatem jeżeli chcemy wykręcić najlepszy wynik, musimy nie tylko dojść do wyjścia bez ani jednego zbędnego ruchu, ale też zrobić to kompletnie na czuja. Skutecznie wydłuży to rozgrywkę, którą z mapą da się ukończyć dosłownie w kilka minut. Będzie to jednak doświadczenie dużo bardziej frustrujące, więc osobiście polecałbym postawić na balans.
Ograniczenia sprzętowe
Nie obyło się też bez masy trapiących grę problemów, co nie powinno dziwić, zważywszy, że była to pierwsza gra Mintera. Przede wszystkim kłopotliwa okazała się kultura działania 3D 3D!. ZX81 nie wyrabiał z „zaawansowaną” grafiką gry, co w połączeniu z faktem, że każdy jej ekran musiał zostać narysowany przez komputer linia po linii, sprawiało, że po każdy kroku należało odczekać od kilku do kilkudziesięciu (!) sekund, zanim będzie można postawić kolejny. Czas ten dodatkowo wydłużał się, jeżeli gracz postanowił włączyć „ładniejszy” tryb graficzny z czarnymi ścianami. Nie muszę chyba dodawać, jak dużym było to problemem w grze o eksploracji labiryntu, okraszonej do tego mało intuicyjnym sterowaniem, prawda?
Współczesne wydanie, dostępne w ramach Llamasoft: The Jeff Minter Story, skutecznie rozprawia się z zarówno z mozolnym wyświetlaniem grafiki, jak i kiepskim sterowaniem, więc w 3D 3D! spokojnie można grać bez gryzienia pada z frustracji. Nie oznacza to jednak, że pozbyto się wszystkich problemów, ponieważ odpowiadający za proceduralne generowanie labiryntów silnik gry wciąż potrafi wrzucić nas do takiego, z którego wyjść się po prostu nie da przez prowadzące donikąd windy oraz blokujące przejście ściany. Pal sześć, jeśli na blokadę trafimy niedługo po rozpoczęciu zabawy, gorzej, gdy ta pojawi się tuż przed dotarciem do wyjścia.
Labirynt i nic więcej
Ocenianie 3D 3D! mija się jednak z celem. To po prostu zła gra, która obecnie nie jest niczym więc, niźli ciekawostką. Gdyby stworzył ją ktokolwiek inny, niż Jeff Minter, z pewnością przepadłaby w mrokach dziejów. Pewnym paradoksem jest bowiem fakt, że ze względu na problemy techniczne 3D 3D! było mało smakowitym kąskiem już w 1981 roku, a teraz, kiedy uporano się z trapiącymi ów tytuł bolączkami, pozostaje nim z zupełnie innego powodu – niezbyt interesującej rozgrywki. Imponująco, zważywszy na kontekst historyczny, wypada oprawa, ale i to po latach trudno nazwać jakimkolwiek atutem. W końcu dawno już zdążyliśmy się nauczyć, że grafika, choć ważna, nie jest najważniejsza.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.