Często przeglądam internet w poszukiwaniu smacznych kąsków do zrecenzowania. No dobra. Może nie tak często jakbym chciał, ale staram się być na bieżąco. Gdy tylko zauważyłem grafikę reklamująca Arise: A Simple Story od razu stwierdziłem, że jest to tytuł, który muszę sprawdzić. W związku ze zbliżającą się premierą tej gry na Switcha to właśnie tę wersją przedstawię Wam dzisiaj. Na chwilę jednak usunę się w cień i pozwolę historii opowiedzieć się samej.
Nie liczy się cel
Ostatnie co pamiętam to ja, leżący na stosie wśród płomieni i uczucie ciepła. Nie było to gorąco od ognia. Porównałbym to do ciepła po przytuleniu ukochanej osoby. Potem nie było nic, aż obudziłem się w tym pięknym miejscu. Nieopodal zobaczyłem rozświetlony krąg, którego blask zapraszał do siebie. Gdy tylko do niego podszedłem, przeniosłem się do czasów swojego dzieciństwa. To tam się wszystko zaczęło. Tak właśnie wyglądało moje wczesne dzieciństwo. Posąg na końcu drogi wysłał mnie z powrotem do krainy bieli. Tam kolejny krąg przyciągnął mnie swoim blaskiem. Tym razem przeniosłem się do świata zabaw, pluskania w wodzie i uganiania się u Jej boku za latawcami. W ten sposób przebrnąłem przez całe moje życie po to, by…
Piękna droga w Arise: A Simple Story
Może powyższy akapit nie jest szczytem prozy, ale jakoś nie potrafiłem napisać o fabule zwyczajnie. Nawet teraz w moim oku kręci się łezka i piszę te słowa jak przez mgłę. Mało jest tytułów, które w tak niesamowity sposób pokazują śmierć, stratę, tęsknotę czy nadzieję. Pomimo bardzo minimalistycznego podejścia bardzo łatwo wychwycić wszystko, co twórcy chcieli przekazać. Brak dialogów ani trochę nie przeszkadza w zrozumieniu tego, co się dzieje. Wspaniała szata graficzna oraz udźwiękowienie tylko potęgują każde doznanie. Grafika nie jest bardzo szczegółowa, ale jej stylistyka cieszy oko. Każdy poziom jest pełen ślicznych widoków, które aż się proszą o użycie photo mode. Muzyka jest świetnie zgrana z tym, co dzieje się na ekranie i pogłębia uczucia rodzące się w nas podczas rozgrywki.
Po drugiej stronie
Jak dla mnie samo połączenie fabuły, wyglądu oraz muzyki wystarczyłoby do polecenia Arise: A Simple Story. Nie każdy jednak zadowoli się takim koktajlem i potrzebuje od gry jakichś mechanik, aby ta nie była nudna. Z wielką radością mogę powiedzieć, że i tego nie zabrakło. Podczas podróży przez każde z dziesięciu wspomnień, możemy dowolnie manipulować czasem — zarówno cofać, jak i pchać go do przodu. Tylko tak możemy wpływać na otoczenie i kontynuować swoją przygodę. Nie chcę za bardzo zdradzać jaki efekt manipulacja ma w poszczególnych planszach, ponieważ odkrywanie tego jest jednym z przyjemniejszych doświadczeń. Powiem tylko, że za każdym razem byłem miło zaskoczony, a kilka razy zbierałem szczękę z podłogi.
Główny bohater Arise: A Simple Story
Na dodatkową pochwałę według mnie zasługuje projekt oraz animacja głównej postaci. Mimo że nie posiada on twarzy w normalnym tego słowa znaczeniu, nadal jest w stanie przekazać mnóstwo emocji. Czujemy, kiedy jest smutny, a kiedy wesoły. Wiemy, kiedy mu zimno, a kiedy najchętniej porwałby się do tańca. Nawet lądowanie jest animowane inaczej w zależności od tego, z jakiej wysokości był upadek. Samo sterowanie tez jest idealnie zaimplementowanie. Jeżeli gdzieś nie udało mi się przeskoczyć, to w 99 procentach wina leżała po mojej stronie. Punkty odrodzenia są tak rozmieszczone, że chwilowa porażka nie zmusza nas do powtarzania długich segmentów poziomu.
Wersja na Switcha
Bardzo cenię w konsoli Nintendo możliwość grania w każdym miejscu. Jednak tym razem okazało się to zgubą. Tytuł wciągnął mnie tak bardzo, że ukończyłem go w jeden wieczór, leżąc w łóżku. Przez to nie wyspałem się i następnego dnia byłem marudny, ale warto było. Fajną opcją jest też możliwość sterowania czasem dzięki żyroskopowi. Co prawda trochę to przeszkadza w oglądaniu widoków, ale próba wykorzystania możliwości Switcha zasługuje na pochwałę. Wiem, że w przypadku Switcha różnie też bywa z ilością klatek. Niestety i tutaj zdarzały się spadki, ale były tak sporadyczne, że praktycznie o nich zapomniałem. Tak dla pewności pierwszą planszę ukończyłem ponownie w trybie telewizyjnym i zachowanie było podobne.
Dodam jeszcze, że Aries posiada możliwość rozgrywki dwuosobowej. Jeden gracz steruje bohaterem, a drugi przejmuje kontrolę nad czasem. Jedna z lepszych gier kooperacyjnych, w jakie dane mi było zagrać od czasu “It Takes Two”.
Arise: A Simple Story dla każdego
Nie wiem, czy pamiętacie film “Między piekłem a niebem” z Robinem Williamsem w roli głównej. Bohater umiera i ma nadzieję, że w niebie czeka na niego żona. Gdy dowiaduje się, że trafiła do piekła, wyrusza na jej ratunek. Oczywiście fabuła Arise nie jest taka sama, ale o pierwszych kilkunastu minutach od razu trafiło mnie to skojarzenie. Nie dość, że temat tych projektów jest podobny, to uważam, że każdy powinien obu spróbować. Recenzując niektóre gry, zaznaczam, że produkcja jest dobra, ale tylko dla fanów gatunku. W przypadku Arise uważam, że każdy powinien w nią zagrać, bo jest to piękna przygoda pełna uczuć i tematów, które tak rzadko poruszamy. Uważa też, że drużynie z Piccolo Studio należą się ogromne brawa za tak niesamowity tytuł.