Aveline de Grandpre jest jedną z najbardziej poszkodowanych ofiar asasyńskiej nawałnicy. Teoretycznie interesująca bohaterka, będącą ciemnoskórą, acz zamożną mieszkanką Nowego Orleanu, miała olbrzymi potencjał, który jednak kompletnie zmarnowano w średnio udanym Assassin’s Creed: Liberation. Początkowo ekskluzywny dla PlayStation Vita tytuł straszył technicznymi niedociągnięciami, a nawet, kiedy przeniesiono go na duże konsole, przenośny rodowód stał się zwyczajnie uciążliwy. Statek zwany wyzwoleniem poszedł na dno, ciągnąc za sobą biedną asasynkę. O dziwo, rok później dostała ona szansę na odkupienie, obejmując główną rolę w dodatku Aveline do Assassin’s Creed IV: Black Flag.
„Ważna” misja
Akcja rozszerzenia toczy się jakiś czas po historii Connora z Assassin’s Creed III, gdy ten stopniowo odbudowuje amerykańskie bractwo. Prosi on Aveline, by ta udała się na Rhode Island i odnalazła, a potem zrekrutowała Patience Gibbs, w czym pomóc ma jej uznanie wśród niewolników. W tym miejscu w zasadzie można by skończyć rozmowę o fabule dodatku, bo w jego trakcie tak naprawdę niewiele się dzieje. Jasne, pojawia się zły Pan Templariusz, który jest równie nijaki, co złowrogi, a na swojej drodze napotkamy również tajemniczy artefakt, o którym nie wiadomo absolutnie nic, bo w sumie właśnie to robi. Nic. Historia Aveline zatacza koło i poświęcona jej kampania ponownie okazuje się całkowicie miałka, a co gorsza, tym razem zwyczajnie zbędna.
Przepraszam, a Pan to kto?
Jeżeli liczycie, że rozszerzenie jakkolwiek poszerzy Waszą wiedzę na temat przepastnego uniwersum lub chociaż pozwoli spotkać jakąś historyczną postać, to srogo się zawiedziecie. To czysta fikcja, niemająca najmniejszego znaczenia dla całości. Nawet odwiedzane Rhode Island nie wypada nazbyt interesująco. To w pełni korytarzowa lokacja, tylko momentami otwierająca się nieco bardziej, by pozwolić graczowi na pobawienie się w niewidzialnego zabójcę. Są to jednak głównie pola uprawne, w której wolności jest tyle, co za komuny. Niby coś zrobić można, ale system dość szybko wybija nam z głowy co bardziej odważne pomysły. W efekcie całość wypada tragicznie wręcz nudno – ani nie poznamy interesującej historii, ani nie poeksplorujemy.
Asasynka bez celu
Niby nie bawiłem się z Aveline źle, w żadnym razie. Czas z nią spędzony nie okazał się też jednak zbyt ekscytujący. Ot, zaliczyłem historię w niecałą godzinę i choć były w niej zarówno pościgi, jak i bitwy, to jestem przekonany, że za miesiąc będę musiał się bardzo mocno wysilić, by przypomnieć sobie, czy aby na pewno w Aveline już grałem. Jeżeli właśnie ogrywacie Black Flag lub zamierzacie się za niego zabrać w przyszłości, to możecie sprawdzić. Odświeżone edycje zawierają go w pakiecie, więc będzie to bezbolesne przedłużenie zabawy. Jeżeli jednak Black Flaga dawno już ograliście, to nie ma absolutnie żadnego powodu, by po Aveline sięgać. Zaufajcie mi, tylko zepsujecie sobie przyjemne wspomnienia.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!