Po ujrzeniu napisów końcowych w Avatar: Frontiers of Pandora nie było mi zbyt śpieszno, by powrócić na tę fantastyczną, jakby nie było, planetę. Była to bowiem produkcja dla specyficznego grona odbiorców, lubującego się w powolnym przemierzaniu świata gry, zbieraniu surowców i wytwarzaniu nowego sprzętu. Jeżeli do niej nie należeliście, to produkcja Massive Entertainment, choć ogólnie rzecz biorąc naprawdę niezła, potrafiła mocno zmęczyć. Tak stało się właśnie w moich przypadku, bo goniony zbliżającym się terminem publikacji recenzji, nie mogłem w pełni zanurzyć się w świecie Avatara. Nadciągająca premiera dodatku Łamacze Niebios okazała się zatem świetną okazją, by naprawić swoje dawne błędy i zacząć podbijać pogranicza Pandory tak, jak należy.
Ludziów jak karaluchów
Na szczęście nie musiałem robić tego na doskonale znanej mi już mapie, bo Łamacze Niebios zabierają nas do zupełnie nowego, pięknego (choć daleko mu do lasów z podstawki) regionu – górskiego i pooranego kanionami Serca Równin. To właśnie tam jakiś czas po finale Frontiers of Pandora okoliczne plemiona Na’vi przybywają, by wziąć udział w cyklicznych, międzyklanowych zawodach, testujących między innymi umiejętności jeździeckie, strzeleckie czy zwinność uczestników. Niestety sielanka nie trwa zbyt długo. Okazuje się bowiem, że Ludzie Nieba nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa, a ich niespodziewany atak przerywa braterski turniej. Pora zatem odłożyć przyjemności na bok i po raz kolejny wyruszyć w bój, by rozliczyć się z niedobitkami ZPZ.
Historia Łamaczy Niebios nie należy do zbyt skomplikowanych czy głębokich, ale zgrabnie domyka pewne wątki oryginału. Dość powiedzieć, że już w pierwszej misji ku zaskoczeniu wszystkich pojawia się chociażby pewnie niezbyt lubiana postać. Opowieść tę potraktować można zatem jako swego rodzaju epilog, nawet jeśli na horyzoncie majaczy kolejny dodatek – Tajemnice Gór Iglicowych. Należy jednak pamiętać, że o ile nie zżyliście się wyjątkowo mocno z bohaterami Frontiers of Pandora, to z dużą dozą prawdopodobieństwa Łamacze Niebios nie wzbudzą w Was większych emocji, choć wciąż czeka na Was kilka przyjemnych godzin przygody.
Turniejowe atrakcje
To przede wszystkim zasługa naprawdę świetnie poprowadzonych misji. Tych głównych mamy wprawdzie zaledwie pięć, ale każda z nich wyróżnia się w jakiś sposób na tle pozostałych. Klasycznie zabraknąć nie mogło dość wymagających szturmów na placówki ZPZ, ale część z nich odświeża nieco formułę, stawiając przykładowo na walkę powietrzną, która w pierwowzorze była tak naprawdę kompletnie pomijalna. Do tego należy dorzucić niezłą misję skradankową, w większości pozbawioną starć z przeciwnikami, a i sam początek dodatku, skupiający się wyłącznie na poznawaniu zwyczajów i historii Na’vi, robi bardzo dobre wrażenie.
Podobnież sprawa ma się z zadaniami pobocznymi, których jest całkiem sporo, a i różnorodności również odmówić im nie można. Przede wszystkim to właśnie wśród nich znajdziemy turniejowe wyzwania, które najpierw przejdziemy jednym ciurkiem, by później móc powracać do nich pojedynczo i w dowolnym momencie, by spróbować pobić czas zarówno swój, jak i pozostałych uczestników, co wcale takie łatwe nie jest. Serce Równin obfituje również w znane z podstawki znajdźki, zwiększające nasze zdrowie, przychylność klanów czy gwarantujące nam punkty umiejętności. Toteż jeżeli Łamacze Niebios spodobają Wam się na tyle, by chcieć skończyć wszystko, co mają do zaoferowania, spokojnie zajmie Wam to kilkanaście godzin. Zwłaszcza jeśli doliczyć do tego nowe przedmioty do wytworzenia.
Tak powinno być od początku
Twórcy nie próżnowali też w kontekście balansu rozgrywki i wprowadzili wraz z premierą rozszerzenia szereg zmian, niwelujących bolączki oryginału. Przede wszystkim rozwój postaci stał się o niebo mniej upierdliwy dzięki dostosowaniu poziomu znajdowanych elementów wyposażenia do naszego ekwipunku. Oznacza to mniej więcej tyle, że rzadziej trafiać będziemy na bezużyteczne przedmioty, co ogranicza konieczność mozolnego gromadzenia surowców na nowy łuk do absolutnego minimum. Punkty umiejętności możemy natomiast od teraz przeznaczyć dodatkowo na rozwój ogólnych statystyk spoza znanych już weteranom gry drzewek skilli. To oczywiście wyłącznie najważniejsze w moim odczuciu zmiany, ale tych jest więcej, bo między innymi przemodelowano też nieco jazdę konną i poprawiono balans walki.
Podróż na wyżyny
Toteż choć przed premierą Łamacze Niebios nie wzbudzali we mnie większych emocji, to po zagraniu ze sporymi nadziejami patrzę w przyszłość, oczekując jesiennej premiery Tajemnic Gór Iglicowych. Pierwszy dodatek okazał się bowiem naprawdę dobry i solidnie wykonany (napotkałem tym razem całe zero błędów), pozwalając w końcu rozkwitnąć potencjałowi Frontiers of Pandora. Pewne bolączki wciąż pozostały, bo nadal nie można rozkładać przedmiotów na surowce, a jazda konna, choć poprawiona, wciąż jest zbędna, ale wprowadzone poprawki czynią grę zdecydowanie przyjemniejszą. Do tego kompetentna historia ze świetnymi misjami i ładnym światem, a to w połączeniu z całą resztą to wystarczający powód, by rozważyć powrót na Pandorę.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.
Kup Avatar: Frontiers of Pandora (PS5)