Dishonored to wśród fanów skradanek tytuł kultowy. W innych kręgach ta gra nie zrobiła może aż takiej furory, ale i tak podbiła serca wielu graczy. Bardzo ciekawy gameplay, wciągająca historia, żywy i bogaty świat, który aktywnie reaguje na nasz styl gry to jak widać przepis na wyjątkową grę. Sam miałem do niej kilka podejść. Najpierw z polecenia przyjaciela próbowałem na PC, ale ze względu na mój notoryczny problem z kończeniem gier nigdy nie doprowadziłem historii do końca. Kilka lat później na urodziny dostałem wersję na PS4, ale również jej nie ukończyłem. Dopiero niedawno, przy okazji pisania tekstu na temat skradanek, podjąłem kolejną próbę ukończenia Dishonored. I jak już mi się udało, zrobiłem to dwa razy z rzędu! Oto moje wrażenia z Walki z Backlogiem.
Człowiek bez honoru
Jedną z największych zalet tej gry jest klimat. Objęte kwarantanną z powodu plagi i popadające w ruinę Dunwall jest piękne w pewien przewrotny, nihilistyczny sposób. Budynki noszą cechy architektury gotyckiej i wiktoriańskiej, a specyficzna technologia przypominająca nieco steam-punk, widoczna na ulicach i w domach, dodaje miastu wyjątkowego charakteru. Do tego sam styl graficzny gry sprawia, że pomimo upłynięcia dekady od czasu premiery gra nadal wygląda estetycznie i zestarzała się bardzo ładnie!
No i oczywiście ogromnym plusem produkcji jest sam Corvo Attano, postać, której rolę odgrywamy. Jeszcze przed spotkaniem z Outsiderem Corvo jest jednym z najlepszych szermierzy na świecie, a umiejętności skradania się mogą mu pozazdrościć najsłynniejsi łotrzykowie. Osobisty ochroniarz Cesarzowej Jessamine Kaldwin, niesłusznie oskarżony o jej zabójstwo, następnie nieuchwytny asasyn, który praktycznie w pojedynkę dokonuje zamachu stanu wykorzystując swoje niesamowite umiejętności. Nieduży, ale imponujący wachlarz mocy nadprzyrodzonych sprawia, że Corvo staje się praktycznie półbogiem godnym pieśni i poematów. Całość uzupełnia niesamowicie efektowna maska, tworząc w efekcie jedną z najbardziej ikonicznych postaci w grach wideo drugiej dekady XX wieku.
Warto też wspomnieć, że pozostałe postacie, zarówno poboczne jak i te ważniejsze, także zostały napisane ciekawie i mają swoje wyraźne charaktery, wady i zalety. Ogromnym zaskoczeniem było dla mnie odkrycie, jak wiele znanych aktorów i aktorek użyczyło swoich głosów w tej grze! Lena Headey, Chloë Grace Moretz, Carrie Fisher, Susan Sarandon, John Slattery, Billy Lush czy Michael Madsen? Niejeden film nie miał tak doskonałej obsady, jak Dishonored!
Miasto moje a w nim
Ten tytuł zapadł mi w pamięć przez to, że dokonywane przez nas działania miały wpływ na to, jak wygląda świat przedstawiony w grze. Nic nie stało na przeszkodzie, by utopić Dunwall w krwi zarówno przeciwników, jak i niewinnych cywilów. Miało to jednak swoje konsekwencje! Większa liczba ataków oznaczała większą obecność strażników. Więcej trupów to więcej pożywki dla szczurów roznoszących zarazę. A im więcej szczurów, tym większą liczbę chorych, przypominających nieco zombie, więc i trudniej było poruszać się po ulicach miasta.
Z drugiej strony unikanie przemocy i wykrycia sprawiało, że na ulicach nie było tylu strażników, a i zaraza zdawała się postępować dużo wolniej. Wpływało to też na postacie w grze, zwłaszcza na córkę cesarzowej, Lady Emily Kaldwin. Im brutalniej graliśmy, tym bardziej bezwzględna się stawała. Jeżeli się postaraliśmy, nawet główne cele, które zlecano Corvo do zabicia, można było wyeliminować bez przelewania krwi! Co prawda, nosiło to znamiona losu gorszego od śmierci, często bardzo ironicznego i okrutnego. Niemniej, wszystko było w naszych rękach. Nawet jeśli zdecydowaliśmy się na morderstwa, to każdego można było dokonać przynajmniej na kilka sposobów.
Gra pozostawia nam naprawdę dużą swobodę działania. Nie wydaje mi się, żeby Dishonored było pierwszą grą, która zdecydowała się na taki zabieg. Mimo tego zostało to zrobione tak dobrze, że nie sposób sobie wyobrazić tej produkcji bez tego systemu moralności.
Nie lubię się czepiać, ale…
Ciężko się do czegoś przyczepić w przypadku Dishonored. Jedyną realną wadą tej gry jest jej długość – przy niewielkim wysiłku uda się ją wykończyć w sześć do ośmiu godzin. Na szczęście to tytuł, który bardzo przyjemnie przechodzi się nawet kilkukrotnie. Do każdego celu mamy kilka ścieżek. Gra posiada trzy oficjalne zakończenia, zależne od naszej żądzy krwi. Mimo tego trzykrotne przejście zajęło mi mniej, niż dwadzieścia godzin. To faktycznie mało.
Dodatkowo gracze mogą czuć się nieco przymuszeni do konkretnego stylu gry. Chcąc ukończyć grę z najlepszym zakończeniem trzeba jak najrzadziej stosować przemoc, a także unikać starć i wykrycia. Więc jeżeli chcecie poczuć się niczym anioł zagłady musicie szykować się na to, że gra Was za to (fabularnie) ukarze. Jest to trochę nieprzyjemne, gdyż wykorzystywanie magicznych mocy Corvo w walce jest szalenie satysfakcjonujące, a prawie każdą z nich można zastosować w bardzo kreatywny sposób. Wszak nic nie stoi na przeszkodzie, by zmusić przeciwnika, aby wszedł przed pocisk, który sam w nas wystrzelił!
Pozycja obowiązkowa
Niewiele znam gier, które są tak dopracowane, jak Dishonored. Tutaj bardzo ciężko zrobić coś, czego twórcy nie przewidzieli i się na to nie przygotowali. Czuć, jakby była to gra robiona przez ludzi, którzy całą swoją miłość do grania przelali w ten projekt. Gorąco polecam ją każdemu. Absolutnie każdemu. Osobiście bardzo żałuję, że przeszedłem ją tak późno. Z drugiej strony, walka z backlogiem jeszcze nigdy nie była tak przyjemna!
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!