Ciężko jest zacząć pisać o Baldur’s Gate bez odwoływania się do nostalgii. Jest to tytuł legendarny i mający rzeszę oddanych fanów na całym świecie. Zasłużenie wymieniany jest też jako jedna z najlepszych gier w gatunku. W chwili, gdy to piszę, 25 lat później ma miejsce premiera trzeciej części serii i jest to spełnienie najskrytszych marzeń wielu graczy, w tym także i moich. Nie zliczę, ile godzin mi zeszło zwiedzając Wrota Baldura, miasteczko Beregost czy oczyszczając z bestii nawiedzone kopalnie Nashkel.
Rozdział I: Pierwszy krok w nieznane
Baldur’s Gate był grą, która przytłoczyła mnie ogromem możliwości. Muszę szczerze przyznać, że jako młody gracz nie zdawałem sobie sprawy z tego, że w grze nie ograniczało mnie zupełnie nic. Wcześniejsze tytuły, z którymi obcowałem, bazowały na prostych zasadach: ukończ poziom, przejdź z punktu A do B, pokonaj przeciwników. I tu, nagle, na moim komputerze pojawiają się Wrota Baldura, które dosłownie przez krótki moment prowadzą mnie za rękę i porzucają gdzieś w leśnej głuszy. Z miejsca poczułem się zagubiony zupełnie jak mój bohater i nie wiedziałem, w którą stronę powinienem się udać. Skutki, jak można się domyślać, były katastrofalne. Choć pilnie słuchałem się dziennika, moja postać ginęła raz za razem, a ja szybko do samej gry się zniechęciłem. Teraz, z perspektywy czasu wiem, że byłem za młody.
Do Baldur’s Gate wróciłem rok później dzięki mojemu starszemu koledze, który pokazał mi jak w to grać. I mój mózg eksplodował. Okazało się, że nie tylko mogę podróżować po różnych rejonach mapy, ale też POWINIENEM to robić. Eksploracja i wykonywanie zadań zapewniało dodatkowe punkty doświadczenia potrzebne do zdobywania kolejnych poziomów doświadczenia. Banał, ale wtedy, dla kogoś takiego jak ja, było to coś niesamowitego. Gra nagle zyskała nowego wymiaru, stała się bardziej spójna i żywa. Każde nieodkryte miejsce było przygodą, każdy loch stanowił wyzwanie, a każde zadanie to historia dokładającą cegiełkę do świata przedstawionego.
Rozdział II: Opowieść z Wybrzeża Mieczy
Historia w Baldur’s Gate tylko pozornie nie należy do tych skomplikowanych. Jako przybrane dziecko czarodzieja Goriona szykujemy się do wyprawy, której cel objęty jest tajemnicą. Wiadomo jedynie, że ktoś kilkukrotnie czyhał na nasze życie. Musimy więc pożegnać się z przyjaciółmi i zostawić rodzinny dom za sobą. W trakcie wspomnianej podróży zostajemy jednak napadnięci, a Gorion poświęca życie i ginie w walce z odzianym w stalowy pancerz mężczyzną. Pozostawiony sam sobie bohater lub bohaterka rusza w dalszą drogę, opierając się jedynie na enigmatycznych wskazówkach swojego ojca. Z czasem pozna nie tylko tajemnicę własnego pochodzenia, ale też odkryje spisek zagrażający całemu Wybrzeżu Mieczy.
Choć jak na dzisiejsze standardy fabuła Wrót Baldura nie wydaje się zbytnio oryginalna, to sama opowieść zasługuje na pochwałę za to, jak sprawnie lawiruje wokół postaci gracza. Tutaj to historia dopasowuje się do tempa przygody, nie odwrotnie. Początkowo bohater to przysłowiowy gołowąs, którego nikt nie traktuje poważnie i takie też przyjdzie mu wykonywać zadania. Gdy on rozwiązuje tajemnicę zaginionego kotka, w tle majaczy kryzys związany z brakiem żelaza. Kiedy próbuje ukrócić wspomniane braki w dostawach żelaza, w tle majaczy już widmo wojny. Stawka zwiększa się stopniowo, lecz do końca pozostaje bardzo osobistą historią bohatera.
Urzeka też sam ton opowieści. Momentami bywa niezwykle poważny, ale znajdzie się tam sporo miejsca na luz i humor. Ponownie posłużę się przykładem. Raz przyjdzie nam ścigać się z czasem żeby uratować chłopca osaczonego przez wilki, by innym odczarować czarodzieja, który pomylił zaklęcia i zamienił się w kurczaka. Dialogi często bywają okraszone żartami, w podobnym zresztą tonie prowadzone są zapiski w dzienniku zadań.
Rozdział III: Od zera do bohatera
Wszystko w Baldur’s Gate podlane jest swojskim, dość przyziemnym klimatem. W grze nie znajdziemy ogromnych, epickich lokacji wypełnionych przedziwnymi ruinami czy przekombinowanymi ustrojstwami zasilanymi magią. Więcej tutaj otwartych przestrzeni, pól, lasów i małych miejscowości. Nasza drużyna wszędzie podróżuje na piechotę, nocuje w karczmach, a awanturnicze przygody w głównej mierze ograniczą się do pomocy lokalnym społecznościom. Co więcej, do wszystkich miejsc musimy dojść „z buta”, przechodząc na skraj mapy, z którą druga lokacja sąsiaduje. Dopiero wtedy otwiera nam się możliwość szybkiej podróży do odkrytej miejscówki. Daleko nam do legendarnych bohaterów ze świata Zapomnianych Krain, a omawiana tutaj mikroskala jest wręcz odświeżająca.
Wraz z nabywanym doświadczeniem odblokowujemy kolejne poziomy zaawansowania naszego bohatera. Niestety, nie mamy zbyt wielkiego wpływu na rozwój postaci. Gra losuje liczbę punktów życia, dodaje parę ulepszeń statystyk i to by było na tyle. Jedyna ingerencja gracza polega na przydzieleniu pojedynczego punktu biegłości, który otrzymujemy co parę poziomów doświadczenia. W dzisiejszych czasach nie jest to zbyt widowiskowy sposób, by zaangażować odbiorcę, i dla nowych graczy może stanowić nie lada rozczarowanie.
Rozdział IV: Miłe dla ucha, gorsze dla oka
Chciałbym napisać, że w dzisiejszych czasach prezentacja audiowizualna Baldur’s Gate nadal stoi na wysokim poziomie. Wciąż bowiem podoba mi się styl gry w rzucie izometrycznym, rysowane tła rozbudzają wyobraźnię, a animacje bohaterów robią na mnie wrażenie. Muszę jednak przełknąć dumę, pogonić nostalgię i przyznać szczerze: ja do takiej prezentacji rozgrywki jestem przyzwyczajony. Czy w dzisiejszych czasach ktoś będzie w stanie przeboleć przestarzałą grafikę i wyruszyć w podróż po Wybrzeżu Mieczy? Z przykrością stwierdzam, że wątpię. Baldur’s Gate to tytuł, w który trzeba było zagrać w czasach, gdy miał swoją premierę. Dziś tytuł trąci myszką.
Tym, co się jednak w ogóle nie zestarzało, to miła dla ucha ścieżka dźwiękowa, której po dziś dzień słucha się z przyjemnością. Szczególnie na pochwałę zasługuje polski przekład gry. O to, co napisałem jakiś czas temu na Pograne:
„Gdy myślę o polskim dubbingu, z miejsca do głowy przychodzą mi Wrota Baldura. Kogo tam nie było: Piotr Fronczewski, Gabriela Kownacka, Jan Kobuszewski, Wiktor Zborowski, Marian Opania, Krzysztof Kowalewski oraz wielu, wielu innych. Czy uboga / umowna jak na dzisiejsze standardy grafika pomagała aktorom? Myślę, że po części tak. Polska wersja gry była przyzwoicie zagrana i przetłumaczona, ale również nadawała całości własnego Ja, nie dającej się opisać indywidualności, którą po dziś dzień ciężko jest przebić. Polscy artyści nie tylko pokazali kunszt własnego warsztatu aktorskiego, ale zdołali tchnąć w grę coś więcej. Tchnęli w nią życie, dali jej duszę i dzięki temu będę pamiętał o Baldur’s Gate do końca życia”
I zdanie swoje podtrzymuję.
Rozdział V: Nowe szaty króla
W 2012 roku Beamdog wydał remaster Baldur’s Gate, który miał na celu zoptymalizować grę pod nowszy sprzęt i systemy operacyjne. Tytuł otrzymał nie tylko wsparcie wyższych rozdzielczości, ale też szereg usprawnień, w tym nowy interfejs. I choć niezwykle cieszę się z tego, że gra otrzymała nowe życie, to nie jestem fanem zmian, jakie zostały dokonane chociażby w kwestii filmów wprowadzających. Owszem, proste i już dość sztuczne przerywniki należało w jakiś sposób zmodernizować. Z tym, że tutaj zrobiono to w jeden z najgorszych możliwych sposobów. Zastąpiono je statycznymi, rysowanymi tłami i płaskimi rysunkami bohaterów. Rozwiązanie dobre dla gry niezależnej, ale nie dla tak legendarnego tytułu jakim jest Baldur’s Gate. Co gorsza, wspomniane filmy nagrane są tylko po angielsku, gdzie w starej wersji gry przerywniki posiadały polski dubbing. Tutaj musimy raczyć się spolszczeniem w postaci kinowej.
Enhanced Edition oferowało również trochę nowej zawartości. Mianowicie gracz mógł zrekrutować czterech dodatkowych członków drużyny, z których każdy miał własne zadania poboczne oraz interakcje. Jednak ponownie, jak w przypadku nowych filmików i tutaj zdecydowano się tylko na przekład w wersji kinowej (dodatkową zawartość tłumaczyli fani). Grając w polską wersję Baldur’s Gate można odczuć pewien dysonans, gdy zdecydujemy się przyjąć do drużyny nowe postaci. Starzy bohaterowie będą mówić do nas w języku polskim, nowi jedynie po angielsku. Przyznam, że mocno gryzie się to w odbiorze całości. Ale cóż, lepiej tak, niż wcale. Dostępne był także nowy dodatek, w którym walczyliśmy na arenach.
Warto również wspomnieć, że w 2019 roku ta sama firma odpowiadała za konwersję gry na konsole PS4, Xbox i Nintendo Switch. Screeny, które tutaj widzicie, pochodzą właśnie z portu na konsole Xbox. Gra posiada wszystkie elementy z PCowego pierwowzoru i nic nie zostało z niej wycięte. Ogromne brawa należą się Beamdog za to, jak sprytnie uwspółcześnili sterowanie tak, by dało się grać w ten tytuł przy pomocy pada. Czy jest idealnie? Nie, bo nic nie zastąpi myszki i klawiatury. Do samego sterowania należy się zresztą przyzwyczaić, bo momentami bywa nieintuicyjne. Samo zarządzanie ekwipunkiem, czarami czy dziennikiem kosztuje nas parę stuknięć w padzie więcej, niż na klawiaturze. Mimo to, kawał dobrej roboty, Beamdog – chylę czoła.
Epilog: Tako rzecze mędrzec Alaundo
Wszyscy grają teraz w trzecią odsłonę Baldur’s Gate, a ja myszkuję sobie po lokacjach z pierwszej części. I czuję taką samą frajdę jak wtedy, gdy mając tych ledwie paręnaście lat odpakowałem grę i włożyłem ją pierwszy raz do czytnika. Powrót do Candlekeep ekscytuje mnie tak samo jak zawsze, podobnie przytłacza pierwsze wejście do tytułowych Wrót Baldura. Dla mnie Baldur’s Gate to jeden z najcenniejszych skarbów w growej bibliotece. Święty Gral, do którego lubię wrócić raz na parę lat. A czy wy powinniście? To zależy. Jeśli graliście kiedyś, myślę, że tak. Chcecie spróbować po raz pierwszy? Bez bagażu nostalgii może być ciężko. Ale jeśli jesteście w stanie pokonać przedpotopową grafikę, lubicie klasyczne cRPGi, to powinniście spróbować. Nie oczekujcie tylko zbyt wielu lochów czy smoków. No, ale może traficie na jakąś małą Wiwernę?