Seria Utawarerumono, poza tym, że roztacza przed graczem wizję zawiłej i intrygującej fabuły, może się też pochwalić równie niesamowitą historią swojego wydawniczego żywota. W momencie w którym przez ekran przewijały się napisy końcowe części pierwszej – Utawarerumono Prelude to the Fallen – podjąłem decyzję, która zaowocowała stronami zapełnionymi setkami tysięcy znaków, niezliczonymi godzinami poświęconymi na zebranie i weryfikację materiałów, niespotykanym dotychczas ożywieniem na moich kontach w social mediach, oraz błyskawicznym roztrwonieniem mojego funduszu emerytalnego. Wszystko to w jednym celu – przybliżenia polskim graczom serii wyjątkowej, która na zachodnim rynku przeszła bez większego echa, a na naszym rodzimym poletku, praktycznie nie istnieje. Przygotowując jednak materiały i przeglądając notatki, uświadomiłem sobie, że specyficzna sytuacja wydawnicza tej serii, ma ogromny wpływ na odbiór poszczególnych części. Dlatego też, zanim przejdziemy do właściwej recenzji części pierwszej, powstał niniejszy wstęp.
Od początku – czym jest Utawarerumono?
Gra Utawarerumono (bez żadnego podtytułu) to owoc miłości japońskiego studia Leaf (będącego częścią Aquaplus). Pierwsze wydanie pochodzi z 2002 roku i ukazało się wyłącznie na komputery klasy PC (na astronomicznej ilości 3 płyt CD, co w kolejnym wydaniu, rok później, zamieniono na 1 płytę DVD). Była to gra z gatunku eroge – czyli zawierająca ilustracje erotyczne – co jest dość charakterystycznym elementem sceny VN w Japonii. Wersja ta – nazwijmy ją nieocenzurowaną – nigdy nie została wydana poza Krajem Kwitnącej Wiśni – kwestię tę zgłębimy w jednym z kolejnych materiałów. Lata dwutysięczne to jednak czas prężnie rozwijających się grup maści wszelakiej, tłumaczących dzieła japońskiej kultury popularnej np. na język angielski i dostarczających owoce swojej pracy miłośnikom tejże. Nie muszę wspominać, że była to oczywiście ogromna szara strefa pod względem praw autorskich, ale właśnie dzięki jednej z takich grup – Mirror Moon – mogliśmy zapoznać się z pierwowzorem recenzowanego tu tytułu.
Fanowskie tłumaczenie jest do dzisiaj dostępne w sieci, więc jeżeli jesteśmy w posiadaniu samej gry – nic nie stoi na przeszkodzie, aby cofnąć się te 18 lat wstecz (w ramach ciekawostki – gra bez problemu instaluje się na Windows 11, mimo oczywistych problemów z kodowaniem znaków w instalatorze, oraz bez najmniejszego problemu działa). Prawie dwie dekady to jednak sporo czasu, a seria nie do końca leżała w tym czasie odłogiem. Niestety doprowadziło to do dziwnej sytuacji pod względem wydawniczym.
W 2006 roku światło dzienne ujrzała edycja na konsole PlayStation 2 – tym razem nosząca już tytuł Utawarerumono Chiriyuki Mono he no Komoriuta. Względem oryginału zaszło kilka zmian – dodano pełny voice acting, kilka dodatkowych wątków oraz usunięto elementy eroge. Ponownie jednak nie zdecydowano się na wydanie tego tytułu na zachodzie (stąd ww. zapis tytułu). Wersja z PS2 jest jednak ważnym elementem, bo to właśnie ona stała się podstawą do wydania na zachodzie wersji remasterowanej w 2020 roku. Zanim jednak do tego doszło, powstały dwie kolejne części serii – Mask of Deception, wydana w Japonii w 2015 roku, oraz Mask of Truth, wydana rok później, w 2016. Obie te części zostały oficjalnie zlokalizowane i wydane na zachodzie w 2017 roku – była to więc pierwsza okazja do zapoznania się z serią przez szerszy krąg odbiorców. Szybki rzut oka na daty, ujawnia jednak zasadniczy problem – lwia część graczy rozpoczęła swoją przygodę od części drugiej i trzeciej, a dopiero kilka lat po poznaniu zakończenia trylogii, mogli zaznajomić się z jej początkiem. Ten fakt ma zasadniczy wpływ na odbiór każdej z części.
Chaos wydawniczy
Niestety na tym nie koniec zawirowań. Niespodziewanie w styczniu 2021 roku wydania cyfrowe Mask of Deception i Mask of Truth zostały usunięte ze sklepu PlayStation. Tłumaczono to wówczas utratą praw przez wydawcę, jednak w rezultacie – do dnia dzisiejszego – użytkownicy konsol Sony nie są w stanie zaopatrzyć się w oba te tytuły, chyba że uda się im upolować wydanie fizyczne (praktycznie już niedostępne). W sklepie PSN pozostał jedynie remaster części pierwszej – z którego recenzją niedługo będzie się można zapoznać na łamach pograne.eu. Obecnie jedyną platformą oferującą całą trylogię jest Steam. PC otrzymało swoje wydania najpóźniej i, jakimś zrządzeniem losu, jest ostatnią nadzieją dla nowych graczy, zainteresowanych serią. Jest w tym jakaś nutka ironii, że Utawarerumono rozpoczęło swój żywot na PC i tam też, w pewnym sensie, go „kończy”. Dostępności poszczególnych części jest też poświęcony jeden z przygotowywanych obecnie materiałów – jeżeli więc moje recenzje zachęcą Cię do zgłębienia uniwersum Utawarerumono, znajdziesz w nim kompleksową informacje „jak, skąd i za ile” można się zaopatrzyć w poszczególne części.
Tym sposobem dochodzimy do pewnych założeń, które powziąłem zasiadając do serii tekstów związanych z marką Utawarerumono. Jako że miałem przyjemność zapoznania się z trylogią w sposób „prawidłowy” (Prelude to the Fallen – Mask of Deception – Mask of Truth), w moich kolejnych recenzjach będę zwracał uwagę na fabularne powiązanie pomiędzy poszczególnymi odsłonami, a tych jest bardzo, bardzo dużo. Dla osoby rozpoczynającej trylogię „od środka”, naprawdę wiele elementów albo nie będzie niosło ze sobą żadnego znaczenia, albo wręcz będzie się wydawało bezsensownymi. Perspektywa osoby znającej część pierwszą ma ogromny wpływ na odbiór dwóch pozostałych – co oczywiście będzie szczególnie istotne w przyszłej recenzji Mask of Deception i Mask of Truth.
Jednocześnie chcę, aby teksty te pozostały wolne od spoilerów, więc niektóre opisy mogą się wydawać nadto ogólnikowe – jest to zabieg celowy, gdyż głównym motorem napędowym opisywanej serii jest właśnie doskonała historia, której nie chciałbym w żaden sposób zdradzać. Wyjątkiem od tej reguły będzie materiał odnośnie „cenzury” w pierwszej części trylogii. Jego celem nie jest jedynie dywagacja na temat „czemu usunęli z mojej gry seks”, ale wskazanie czy i jak ta zmiana wpłynęła na całą historię, a to wymagało wskazania konkretnych zmian w odniesieniu do postaci i ich wzajemnych relacji.
Drogi Czytelniku, mam głęboką nadzieję, że lektura kolejnych materiałów będzie nie tylko przyjemnością, ale zaowocuje również ciekawością i chęcią własnoręcznego zapoznania się z historią Utawarerumono – tych, o których śpiewano legendy.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!