Wirtualna rzeczywistość, choć wciąż przez wielu traktowana po macoszemu, na dobre zadomowiła się w naszych salonach. Współczesne gry VR dostarczają zdecydowanie bardziej kompleksowych przeżyć, niż te, które pojawiały się u początków tej technologii. Wiedzieć o tym mogę wyłącznie z zachwytów innych graczy, bo jedyne gogle, które posiadam, to pierwsza iteracja PlayStation VR. Długo leżały na półce, obrastając kurzem, więc stwierdziłem, że może nadeszła pora, by spróbować ponownie złapać VR-owego bakcyla. Na promocję trafił akurat Batman: Arkham VR, więc chwyciłem kontrolery, założyłem – całkiem dosłownie – maskę nietoperza i ruszyłem na ratunek Gotham.
Interaktywne doświadczenie
No dobra, przyznam się, powyższą narrację stworzyłem wyłącznie na potrzeby wstępu. VR kręci mnie już od dłuższego czasu, choć faktycznie moje jedyne doświadczenia z nim to PlayStation VR, a po samego Batmana sięgnąłem tak naprawdę z ciekawości, kompletnie spodziewając się, że tytuł ten raczej nie powali mnie na kolanach. Dla wielu bowiem było to w momencie premiery olbrzymie rozczarowanie. Gra piękna i nęcąca możliwością wcielenia się w kultowego bohatera, ale pod względem samej rozgrywki bliższa raczej VR-owemu doświadczeniu, aniżeli pełnoprawnej grze, co wówczas zdawało się być niestety pewnym standardem.
Samo doświadczenie jest jak najbardziej przyjemne. Dostajemy do zabawy kilka gadżetów – zestaw batarangów, linkę z hakiem i skaner otoczenia – które na przestrzeni kolejnej godziny (tak, tyle trwa cała przygoda) pomogą nam odnaleźć zaginionych Robina i Nightwinga. Na swojej drodze spotkamy przy tym kilku klasycznych złoczyńców, aczkolwiek nie należy spodziewać się żadnej fabularnej głębi. Godzina to zdecydowanie zbyt mało, by sensownie rozwinąć opowieść, a i ona sama, choć zapowiada się intrygująca, urywa się drastycznie, pozostawiając gracza raczej z domysłami, niż definitywnymi odpowiedziami. Zmarnowano tu potencjał między innymi powracających w swoich rolach Kevina Conroya i Marka Hamilla. Cóż bowiem z tego, że bohaterowie brzmią świetnie, jeśli nie mają na tyle czasu antenowego, by móc się wykazać.
Przygodówka, nie mordobicie
To, co jednak zawarto, wypada natomiast całkiem nieźle. W odróżnieniu od innych Batmanów autorstwa Rocksteady Arkham VR nie jest akcyjniakiem, lecz przygodówką. Prowadzimy zatem śledztwo, skanując otoczenie i analizując zrekonstruowany przebieg akcji przeszłych wydarzeń w danej lokacji, a niekiedy trafi się jakaś prosta zagadka do rozwiązania. Paradoksalnie pokazuje to też zmarnowany potencjał produkcji. Tego wszystkiego mogłoby być po prostu więcej, a już za karygodne uznaję pokazanie nam w grze Batmobilu i Batwinga bez możliwości wskoczenia za ich stery. Wystarczyłaby nam prosta sekwencja pędzenia po autostradzie i omijania ruchu drogowego, a cieszyłbym się jak głupi, nawet jeśli operowanie nim przy pomocy kontrolerów Move (gra wymaga do rozgrywki dwóch sztuk) byłoby najpewniej koślawe.
Szybka przygoda z nietoperzem
Batman: Arkham VR przypomina raczej wersję demonstracyjną ambitniejszej i większej gry, której niestety nigdy nie dostaliśmy. Po ukończeniu głównego wątku wprawdzie możemy zagrać jeszcze raz, tym razem z możliwością rozwiązania trzydziestu zagadek Enigmy, ale to wciąż produkcja rozczarowująca pod względem zawartości. To typowy „promocyjniak”. Świetnie wyglądający, zwłaszcza pod kątem panoramy Gotham (choć i postacie prezentują się zacnie), ale który warto sprawdzić na sporej przecenie, ale nie za tyle, ile normalnie woła sobie za niego wydawca. Toteż choć bawiłem się całkiem nieźle, Rocksteady pozostawiło mnie z poczuciem nie stania się na moment Batmanem, a raczej rozczarowania.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!