Nie wiedziałem do końca, czego spodziewać się po dodatku Echa Upadłych. Nie śledziłem zbytnio zapowiedzi ani tego, co z Final Fantasy XVI działo się po premierze. Od momentu moich przygód w Valisthei minęło już pół roku, a zmęczenie intensywnością, widowiskowością i niestety powtarzalnością kolejnych potyczek wciąż było we mnie silne. Miałem jednak nadzieję, że kiedy już ponownie wskoczę w buty Clive’a Rosfielda, będę po raz kolejny mógł zatopić się w tym fascynującym świecie, zwiedzić nowe, zapierające dech w piersiach lokacje i skopać tyłki kilku potężnym bossom. Do pewnego stopnia tak też się właśnie stało, ale trudno było mi nie odnieść wrażenia, że Echa Upadłych zaprzepaściło drzemiący w nim potencjał.
Intrygujące, ale skromne
Zaznaczmy od razu, że jest to raczej skromnych rozmiarów dodatek, w którym zabrakło miejsca na rozległe lokacje i rozbudowujące historię świata zadania poboczne. To skromna, bo trwająca zaledwie 2-3 godziny opowieść, zabierająca nas do wnętrza Iglicy Mędrców, czyli budzącego wizualne skojarzenia z Babylon’s Fall (to akurat plus, naprawdę) gigantyczną wieżą tytułowych Upadłych, prawdopodobnie skrywającą w swoim wnętrzu zapomniany Matczyny Kryształ. Fakt, fabuła poprowadzona jest całkiem sensownie i nie zabrakło kilku ciekawych motywów, ale mimo wszystko zawartość rozszerzenia sprowadza się wyłącznie do nowego dungeona z kilkoma niezłymi bossami, choć zdecydowanie odstającymi od poziomu tych z podstawki (możecie zapomnieć o walkach Eikonów).
Miło, choć mało
Żeby nie było, Iglica Mędrców jest naprawdę kapitalną, nawet jeśli mocno zamkniętą, lokacją, co rusz zmuszającą gracza do przystanięcia i podziwiania widoków. Co więcej, nie jest ona monotematyczna i przez całą przygodę żongluje wizualnymi motywami. Babilońskie zigguraty mieszają się z tu z pełnymi technologii komnatami oraz dosłownie żyjącymi korytarzami. Żałuję jednak, że twórcy nie poszli za ciosem i nie wykorzystali pełnego potencjału wieży. Zdecydowanie nie obraziłbym się za jakąś bazę wypadową w jej środku, z której wyruszać moglibyśmy na kolejne wyprawy po wnętrzu monumentalnej budowli. Dałoby to też możliwość dorzuceniu kilku zadań pobocznych lub znajdziek do zebrania.
Ich brak nie jest problemem samym w sobie, bo w ciągu tych 2-3 godzin bawiłem się naprawdę nieźle, ale z pewnością bawiłbym się lepiej, gdybym czuł, że faktycznie eksploruję to niezwykłe miejsce, a nie tylko prę do przodu, by pokonać bossa i wyłączyć grę. Byłoby to miłe zwłaszcza dlatego, że samo odblokowanie zawartości dodatku jest może nie tyle skomplikowane, co niezbyt oczywiste. Echa Upadłych wymagają bowiem nie tylko dotarcia do finału Final Fantasy XVI (a przynajmniej do momentu tuż przed wyruszeniem na finałową walkę), ale też wykonania dwóch linii zadań pobocznych, dzięki którym Jill i Joshua przyłączą się na stałe do naszej ekipy. Niby to tylko cztery questy, ale rozszerzenie niezbyt jasno je wskazuje.
Echa potencjału
Toteż trudno jest nie czuć pewnego rozczarowania, kiedy po tych wszystkich przygotowaniach całość rozgrywa się w sumie tak, jakby mogła się obejść i bez nich, a sam dodatek kończy się niedługo po jego rozpoczęciu (już pomijam, że przynajmniej pół godziny zajmuje samo dojście do wieży). Miło, że poza nową lokacją otrzymujemy ekskluzywny motyw przewodni do kryjówki i miecz Clouda Strife’a z Final Fantasy VII, ale zdecydowanie wolałbym, gdyby Echa Upadłych pozwoliły mi, jako graczowi, na nieco więcej swobody w eksploracji i poznawaniu tajemnic Iglicy Mędrców. Mogło to być naprawdę świetne rozszerzenie, a jest tylko niezłe, choć wyraźnie słychać w nim echa potencjału.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.
Kup Final Fantasy XVI (PS5)