Ghostwire: Tokyo – recenzja (XSS). Egzorcysta praktykant

Ghostwire Tokyo recenzja

Posiadacze Xboxów — Series S/X — musieli czekać ponad rok, aby zagrać w Ghostwire: Tokyo. Czy warto było wykazać się cierpliwością? Mam nadzieje, że moja recenzja rozwieje wasze wątpliwości. Szczególnie, że sam czekałem na tę produkcję z powodu dawnego zamiłowania do kraju kwitnącej wiśni.

Ghostwire Tokyo Shibuya

Pasażer na gapę

Poznajemy naszego głównego bohatera, Akito, gdy jedzie odwiedzić swoją siostrę w szpitalu. Niestety, chłopak ulega wypadkowi drogowemu, a w Tokio pojawia się mgła. Ta sprawia, że mieszkańcy znikają, a na ich miejsce pojawiają się duchy. Z tego powodu w ciele naszego protagonisty zamieszkał duch o imieniu KK. Teraz to od naszego duetu będzie zależeć los całego Tokio oraz uratowanie siostry głównego bohatera.

Niestety, historia pomimo początkowego zachwytu staje się nudna, choć pod koniec znowu przyspiesza. Całość składa się z 6 rozdziałów, tylko że przez pierwsze trzy w zasadzie nie robimy nic poza bieganiem z punktu do punktu za głównym złym. Zaryzykuję stwierdzenie, że historia za późno się rozkręca, abyśmy umieli się nią przejmować.

Nawet duet KK i Akito nie ratują za bardzo sytuacji, przez to, że bardzo szybko zaczynają się dogadywać i współpracować. Kilka mniejszych złośliwości rzuconych od czasu do czasu nie ratuje tej relacji, która miała zdecydowanie większy potencjał. Co innego jest z zadaniami pobocznymi. Te są interesujące i nie raz traktują o samych yokai. Szczególnie w pamięć utkwiła mi misja o duchu człowieka chorego na zbieractwo, przez to jak ciekawie została poprowadzona w obrębie małego mieszkania.

Ghostwire Tokyo misja ze zbieraczem

Puste Tokyo

Trudno mi powiedzieć coś więcej o Ghostwire: Tokyo, czego już mogliście nie wiedzieć. To produkcja Tango Gameworks, odpowiedzialnych za The Evil Within, a jednym z producentów była legenda branży — Shinji Mikami, człowiek, który dał światu Resident Evil. Niech ten dość oryginalny rodowód was jednak nie zmyli, bo produkcja nie jest horrorem. Chociaż jest kilka momentów, gdzie serce może zabić nieco szybciej, to jest to gra akcji pełną gębą.

To, co robi największe wrażenie to klimat opustoszałego Tokio, opanowanego przez duchy i potwory z japońskiego folkloru. Wielbiciele yokai będą tutaj wręcz zachwyceni, bo Ghostwire: Tokyo z szacunkiem podchodzi do japońskich wierzeń i przekazuje je w bardzo przystępnej formie.

Zresztą nie tylko yokai są tutaj potraktowani z należytym szacunkiem. Dzielnica Shibuya, w której dzieje się akcja gry, także została odzwierciedlona bardzo wiernie. Osobiście jako dawny fan wszelakich mang oraz anime możliwość chodzenia po tych wszystkich uliczkach była świetnym doświadczeniem, porównywalnym zresztą do tej z serii gier Yakuza.

Ghostwire Tokyo chaos walki

Egzorcysta praktykant

Produkcja nie odkrywa koła na nowo, jest to kolejna gra z otwartym światem i masą znaczników. Zamiast broni palnej czy innych wynalazków Akito może “tkać” magię trzech żywiołów: wiatru, wody oraz ognia. Wszystko to można porównać do ataku zwykłą bronią palną, wiatr to standardowy atak, woda jest potężna na bliski dystans, a ogień, choć powolny, to jest bardzo potężny.

To wszystko sprawia wrażenie obcowania z czymś nowym i świeżym, szczególnie że każdy atak ma swoją wersję szybką oraz silną, którą ładujemy przez przytrzymanie przycisku. Z biegiem rozgrywki bohater będzie zdobywał nowe umiejętności i bronie, jednak w moim odczuciu są to dość standardowe ułatwienia, jak przedmiot, który paraliżuje wrogów.

Ghostwire Tokyo, dzielnica Shibuya prawie jak Silent Hill

Shibuya, moja dzielnica

Nie będę odkrywczy, jeśli powiem, że gra jest śliczna. Na pierwszy plan wychodzi klimat współczesnej stolicy Japonii, ale również mgła, czy świetne i pomysłowe modele naszych przeciwników, budzące niepokój, a nawet i grozę. A na szczególną pochwałę zasługują efekty cząsteczkowe podczas walki, czy szalenie satysfakcjonujące wyrywanie rdzeni z przeciwników, którzy staną na naszej drodze.

Jeśli zaś chodzi o muzykę, to jest tutaj nieco gorzej, nie mogę sobie przypomnieć żadnego charakterystycznego utworu. Całość tworzy klimat i jest miejscami niepokojąca, ale ścieżka dźwiękowa nie wybija się ponad pewien standard. Dodam jeszcze, że tytuł posiada pełną polską lokalizację i ta jest wykonana świetnie. Co prawda, może zabijać to nieco klimat, ale mi osobiście to nie przeszkadzało.

Ghostwire Tokyo, klimatyczne miejsca

Duch zawładnął moim padem

Wydawać by się mogło, że jestem Ghostwire zachwycony, bo tak też jest. Niestety, mam jeden ogromny zarzut do tej produkcji, a jest nim walka, która na początkowych etapach gry jest bardzo męcząca.

Cały czas brakuje nam “amunicji”, przez co nieraz pojedynek sprowadzał się do uciekania czy też gorączkowego szukania zasobów, aby znów móc efektywnie eliminować przeciwników. Nie pomaga w tym wszystkim dość męczące celowanie, przez co nie raz pudłowałem, choć nie wydawało się to moją winą.

Gorączkowe poruszanie się, potrzeba blokowania i jednoczesnego atakowania połączona z bogatymi efektami wizualnymi sprawia, że walka jest nieco chaotyczna i wymaga przyzwyczajenia się. Być może brak “amunicji” był zamierzonym zabiegiem, aby zmusić gracza do żonglowania dostępnymi zdolnościami, jednak nie tędy droga.

Dodajmy do tego doniesienia o nienajlepszej płynności i mamy obraz gry, gdzie lepiej tej walki unikać. Ogrywałem tytuł w trybie jakości na Xbox Series S i sam nie zauważyłem większych spadków czy problemów z grą. Nie neguje, że problemu nie ma. Wydaje mi się, że jestem mniej na takie rzeczy wyczulony. Tytuł w moich testach działał poprawnie.

Podsumowanie

Ghostwire: Tokyo to tytuł, w którym wszystko na pierwszy rzut oka wydaje się świetnie wykonane. Od pierwszych chwil produkcja zachwyciła mnie swoim klimatem, aby później nieco obniżyć swój lot i pokazać kilka niedoskonałości. Z jednej strony mamy dość średni wątek główny, przeplatany jednak świetnymi zadaniami pobocznymi. Świetny pomysł na walkę magią okazał się chaotyczny i nieco męczący. Mimo wszystko, świetnie bawiłem się w dzielnicy Shibuya, uwalniając ją od wszelkiej maści duchów i demonów.

Gameplay

YouTube player

Za dostarczenie gry do recenzji dziękujemy firmie Bethesda Polska.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.

Avatar photo
Jakub, człowiek, dla którego nigdy nie ma problemu. Próbował już w życiu wszystkiego: aktorstwa, żonglowania, gotowania, pisanie to jego najnowsza pasja, w której ma nadzieje się spełnić. Gra od kiedy pamięta, na początku na komputerze, później głównie na konsolach. Fan nietuzinkowych produkcji z kraju kwitnącej wiśni. Uwielbia wszelkiej maści komiksy o superbohaterach. Zawsze powtarza, że nie liczy klatek woli po prostu grać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Scroll to top