Marka Granblue Fantasy nie jest jakoś szczególnie znana w naszym kraju, chociaż cieszy się całkiem sporą popularnością na świecie. Całość rozpoczęła się od gry mobilnej, potem ukazały się dwie bijatyki, anime, a teraz pełnoprawny jRPG. Czy jednak Relink może zachwycić graczy, jeżeli musi walczyć z Final Fantasy, Personą czy Like a Dragon: Infinite Wealth? Cóż, tytuł ma kilka asów w rękawie i jeżeli zaskoczył mnie, to i z Wami może mu się udać. Składa się na to kilka czynników, o których zaraz opowiem. Nie spisujcie gry na straty, mimo tego, że mało kto o niej słyszał.
Kapitanie, czas na przygodę
Gra pozwala się wcielić w młodego chłopaka lub dziewczynę; w zależności od wyboru, będziemy kierować Granem bądź Djeetą. Wszyscy jednak — pewnie dla pewnego uproszczenia — zwracają się do nas per Kapitanie. Od początku czuć, że to nie jest pierwsza przygoda głównej postaci, lecz któraś z kolei, a całkiem niedawno doszło do dość poważnych wydarzeń. Nic dziwnego, w końcu to kolejna produkcja z serii, więc pewien chaos się wkrada, ale tytuł dość szybko wyjaśnia, co i jak. W razie czegoś mamy też do dyzpozycji opowieści, które zaznajomią nas z historiami bohaterów. Wracając jednak do historii. Ta kręci się w ogół Kapitana, młodej i tajemniczej Lyrii, a także załogi statku Grandcypher. Ich celem jest zbadanie krańca świata, gdzie szukają zaginionej krainy i nazwie Estalucia. Dochodzi jednak do pewnego incydentu, gdzie zwracają się z prośbą o pomoc potężnego Bahamuta. Ten spełnia ich życzenie, aby po chwili obrać całą paczkę na cel. Wszyscy wychodzą z tego cało, ale jak się domyślacie, to początek pewnych kłopotów, których nikt nie mógł przewidzieć.
Im dalej, tym kłopotów coraz więcej. Przeplatają się tu motywy religijne, między światowe, a także rzeczy, które najperościej określić jako mity i legendy. Wszystko jednak ma ręce i nogi, pięknie przechodzi z jednego wątku w drugi trzymając tym samym uwagę odbiorcy. Nie brakuje tu zwrotów akcji, barwnych postaci, kilku niespodzianek i takiej aury prawdziwej przygody. Udział w całej zabawie przypomina dobrze poprowadzone anime, może nie jakieś pompatyczne, ale takie rozrywkowe. Znalazało się miejsca na małe głupotki, lekko czerstwe żarty i pewne prostackie zachowania. To wszystko jednak jest świetnie poprowadzone od początku do końca. Gracz chce się dowiedzieć, co stanie się dalej, a Granblue Fantasy: Relink bez zbędnych dłużyzn czy sztucznych zapychaczy podaje całą esencję w przystępnej czasowo formie. Ktoś powie, że nieco ponad dwdzieścia godzin to za mało, a dla mnie to świetny wynik, biorać pod uwagę, że tytuł szanuję każdą poświęconą minutę. To ostatnio dość rzadkie w jRPG-ach.
Nie trzeba wymyślać koła na nowo
Omawiany tytuł w pełni udowadnia, że można połączyć elementy z innych gier, aby wyszło z tego coś interesującego. Tak właśnie jest z Granblue Fantasy: Relink. W czasie eksploracji czuć Nier Replicant, walcząc przemyka nam myśl o Tales of Arise, Final Fantasy XV, a nawet i Shadow of Colossus, w przypadku podróży powietrznych ciężko zapomnieć o Skies of Arcadia. Czuć inspiracje, ale całość ma swój własnych charakter, przez co nie ma człowiek wrażenia, że to jakaś marna kopia czy plagiat. W czasie samych starć trzeba często też pogłówkować, wykonywać konkretne manewry i mieć oczy dookoła głowy. Sam system walki jest dość prosty, ale też rozbudowany. Mamy indywidualne moce, które z czasem można wymieniać na inne. Nie zabrakło gardy, jak i uników, zaś po naładowaniu specjalnego paska można wykonać super atak rodem z Persony, gdzie udział bierze cała drużyna. Każdą z postaci gra się też inaczej i to naprawdę czuć. Rodzaje ataków, ich zasięg, nakładane efekty, buffy i wiele więcej. Nie brak tu głębi, ale też nie wymaga studiowania i lat ekspertyzy gatunku.
Jeżeli chodzi o rozwój bohaterów, to tutaj za zdobyte doświadczenie odblokowywujemy kolejne moduły zwiększające konkretne statystyki. Zyskujemy tym samym kolejne zdolności i wzmacniamy je. Ekwipunek podzielono na bronie oraz pieczęcie. Jedne i drugie można ulepszać, zyskując przy tym na sile i nie chodzi tutaj jedynie o zadawane obrażenia. Związany z tym jest system craftingu, a ten z kolei wymaga surowców. Takich, które zdobywamy w czasie wątku głównego, jak i zadań pobocznych. Opcjonalnych questów jest tu cała masa i te często oferują różnego rodzaju aktywności. Mają również kilka poziomów trudności, system ocen powiazanych z nagrodami, więc „marchewka” na gracza spisuje się w ich przypadku idealnie. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, bo cała frajda w tym, aby samemu to wszystko odkryć, ale zawartości grze nie brakuje, o czym jeszcze wspomnę.
Oprawa wizualna, która cieszy oko
Prześliczna, cudowna i wspaniała. Tak w skrócie mogę się odnieść do grafiki w tym tytule. Naprawdę, studio CyGames osiągnęło w tej materii niesamowite rezultaty. Jeżeli przez pewne podobieństwa czujecie, że to taki Tales of Arise, to po zagraniu szybko Wam to minie. Warstwa Granblue Fantasy: Relink jest inna, indywidualna i szalenie spójnia. Wszystkie krainy, obszary, lochy i inne lokacje zapierają dech w piersiach. Nie znalazłem tutaj ani jednej brzydkiej mapy. Każdy poziom został odpowiednio dopieszczony i czujemy włożony trud, nawet ponure zakamarki, gdzie jedyne co się rusza to lodowe szkielety, wypadają pozytywnie. Zresztą, to samo tyczy się wszystkich postaci, ich animacji oraz samych bitew. Twórcy nie brali jeńców i poszli na całego.
Biedne i powtarzające się sekwencje ruchów bez duszy? Nie ma ich. Przeciwnicy na zasadzie kopiuj i wklej? Tylko marginalna liczba. Bitwy powietrzne w formie współczesnej wersji Duck Hunt z opcją abordażu? Są obecne. Żaden z tych elementów nie wypadł blado, nie ma kompromisów. Jakość jest widoczna wszędzie na ekranie. Może i nie ma zbyt wielu miast w tej produkcji — ekhm, zaledwie dwa — ale te, które są, tętnią życiem, pełne są ludzi, którzy coś robią, komentują i wydają się być częścią świata, a nie tylko wypełniaczem. Granblue Fantasy: Relink nie poszło na ilość, co należy docenić. Początkowo obawiałem się, że część obszarów, które mają lekko otwartą formułę, będzie zbiorem identycznych elementów, ale na szczęście tak nie jest. Lokacje są dobrze zaprojektowane i nie wywołują uczucia déjà vu. Co do samych starć, cóż, to poezja i uczta dla oczu. Ataki, supermoce, wszystkie efekty specjalne i kluczowe pojedynki z bossami to coś pięknego. Nie jestem w stanie napisać nic negatywnego, ponieważ jako całość, ta gra ma więcej finezji i polotu niż Final Fantasy XVI. Tak, dobrze przeczytaliście.
Muzycznie czegoś zabrakło
Ścieżka dźwiękowa nie jest zła i dobrze spełnia swoją rolę. W spokojnych momentach raczy nas stonowanymi nutami, przy starciach dodaje dynamiki, a w chwilach istotnych dla fabuły buduje napięcie. Problem w tym, że za kilka lat nie będę do niej wzdychał i słuchał jej na okrągło. Zabrakło tutaj tego czegoś, co ma na przykład pierwsza Grandia, Skies of Arcadia czy NieR Replicant. Mimo sporej gamy instrumentów: piania, skrzypce, bębny, flety i wiele więcej, jedynie Vitality Primal II zapadł mi w pamięci. Trochę szkoda, bo cała reszta wypada lepiej niż dobrze, a tutaj tak bez polotu, bez ryzyka i pewnej fantazji. Ot co, przyjemna składanka i to by było na tyle.
Złego słowa nie mogę powiedzieć o wszystkich dźwiękach związanych z eksploracją, walkami czy samym dubbingiem. Tutaj jest tak, jak być powinno. Szczególnie można to docenić w czasie starć z bossami czy ważniejszych wydarzeniach z wątku głównego. Gobliny brzmi jak gobliny, wiatr przemyka przez górzyste tereny, a czary mają tę moc w sobie. Całość przeszedłem z angielskimi dialogami i nie czułem, że coś tracę, Postacie brzmią wspaniale i nie brakuj im charakteru. Aktorzy głosowi dali radę, nawet jeżeli nie mamy tutaj do czynienia z dziełem szalenie poważnym. Potrafią skraść serce i poczuć magię świata .
To nie koniec zabawy
Lubicie, gdy gra oferuje sporą zawartość mimo jej ukończenia? Świetnie się składa, gdyż Granblue Fantasy: Relink ma naprawdę rozbudowany endgame, gdzie nie tylko dowiecie się kilku ciekawych rzeczy związanych z fabułą, ale podejmiecie też nowe zadania, sprawdzicie kolejne postaci i wiele więcej. W pewnym sensie tytuł płynnie przechodzi do kolejnych wydarzeń, ale nie ma już tej presji związanej z wątkiem głównym. Można zwolnić tempo, powtórzyć wcześniejsze rozdziały w celu zdobycia brakujących przedmiotów, odblokować lepszy ekwipunek czy uporać się z potężnymi bossami. Jest tutaj tego naprawdę sporo. Nie trzeba też tego wszystkiego robić solo, tytuł pozwala na zabawę online, więc pewien aspekt z oryginalnego Granblue Fantasy udało się tu przemycić.
Czuć mocno mnogość opcji dla całej drużyny, a przecież niektóre rzeczy odblokowują się właśnie po obejrzeniu napisów końcowych. Niektóre produkcje również oferują takie rozwiązanie, ale często bazują na schemacie „zrób to, na co wcześniej nie było czasu”. Nie jest to złe podejście, ale jednak Relink robi to po prostu lepiej. To trochę tak, jakby czekał na nas dodatek z ciekawą zawartością, z tą różnicą, że nie trzeba za niego dodatkowo płacić. Można też zrobić przerwę i później wrócić, aby porwać się w wir wydarzeń. Nie ukrywam, że zabieg ten mocno zachęca do dalszej zabawy, jeżeli nie teraz, to za jakiś czas.
Zagrajcie w Granblue Fantasy: Relink
Wiem, że dopiero co odbyła się premiera Persony, na horyzoncie widać już Final Fantasy VII Rebirth, ale mimo wszystko, jeżeli nie teraz, to za jakiś czas dajcie szansę Granblue Fantasy: Relink. To naprawdę solidna produkcja, która nie zajmuje aż tyle czasu, a w razie potrzeby ma tyle dodatkowych rzeczy, że starczy na przynajmniej drugie tyle. Gra szanuje czas gracza, jest prześliczna i możecie być pewni, przeżyjecie z nią emocjonującą przygodę. To jedna z tych pozycji, którą będę polecał teraz, za rok i tak dalej. Wiem, że produkcja przekroczyła swój pierwszy milion i jest ogromna szansa na sequel. Ten od razu biorę w ciemno, bo jednak nie spodziewał się, że aż tak polubimy się z Kapitanem i całą załogą.
Gameplay
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.