Hellboy nigdy nie miał łatwego życia, szczególnie jeśli mówimy o growych adaptacjach. A było ich aż trzy, łącznie z dzisiejszą omawianą produkcją. Pierwsza to wydana na komputery osobiste i pierwsze PlayStation pokraczna produkcja, wydana 2000 roku o tytule Hellboy, o której zapomniał świat, a druga, jeszcze bardziej nieznana, to Hellboy: Web of Wyrd, wydana w 2008 roku na konsole ósmej generacji.
Web of Wyrd to tytuł, na który fani piekielnego chłopca czekali, ale niekoniecznie dlatego, że zapowiadało się dobrze. Zwyczajnie nie było nic innego. Nie mam zamiaru udawać, że jest to gra dobra. Bo popełnia dla mnie jeden z największych błędów, jakie tylko można w przypadku gier: jest zwyczajnie nudna.
Dobre, złego początki
Pierwsze co nam się ukazuje to cudowna grafika, niemal wyjęta z kart komiksów. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Jest mrocznie i klimatycznie, dokładnie tak jak powinno być. Pojawia się tutaj jednak po chwili jeden problem, grafika jest zwyczajnie monotonna i nudna, pozbawiona szczegółów. Niestety nie jestem w stanie stwierdzić, czy to wina budżetu, czy czyjeś wizji.
Całości nie pomagają oszczędne przerywniki filmowe. Gdy rozmawiamy z postacią niezależną, to cała akcja staje i przeskakuje pomiędzy nowymi pozami. Jak można się też spodziewać, postaci nie ruszają nawet ustami. Jak bardzo to ograniczenia, a w jakim stopniu decyzja projektowa, aby upodobnić grę do komiksu, nie wiem, ale w przypadku gry wideo prezentuje się to bardzo nijako.
Zresztą według mnie ta grafika zwyczajnie po dłuższym czasie męczy, tym bardziej że nawet papierowy pierwowzór nie jest dziełem sztuki. To bardzo specyficzna kreska, którą udało się perfekcyjnie odtworzyć, gorzej, że w ruchu źle się na nią patrzy. Szczególnie że część animacji jest wykonana poklatkowo, a inne już zwyczajnie. \
O chodzi w Hellboy: Web of Wyrd?
Sam pomysł był w założeniach ciekawy. Web of Wyrd o rogulite beatem’up z losowo generowanym lokacjami. Trafiamy do tajemniczego domostwa nazywanego The Butterfly House, będącego naszym hubem do kolejnych światów i miejscem, w którym możemy rozwinąć naszego bohatera zarówno permanentnie, jak i tymczasowo. Samo ulepszanie to standard znany dla tego gatunku, broń oraz amulety, a także wzmocnienie ciosów czy punktów życia. Nic czego byśmy nie znali z podobnie gatunkowo gier.
Generowane losowo lokacje, czyli tytułowy Wyrd, też nie zachwycają. Lokacje są do siebie bliźniaczo podobne, zlewając się w jedno między innymi przez korytarzową konstrukcję i małą różnorodność. Nasz wachlarz ruchów to też sprawa dyskusyjna, Hellboy porusza się jak wielki ociężały kloc, nie ma tu miejsca na dynamiczną wymianę ciosów, a raczej wszystko jest takie dość powolne.
Czuć wprawdzie wagę uderzeń, ale pomimo tego system walki zupełnie mnie nie zachwycił. Jako rogalik miejscami jest zwyczajnie zbyt łatwy, kiedy wpadniemy w odpowiedni rytm uderzeń i nikt z wyjątkiem największych twardzieli nie jest w stanie nas powstrzymać. Cała ta walka wydawała mi się nieco zbyt prosta w swoich założeniach, a przez to kompletnie mnie nie kupiła. Czyniło to kolejne starcia raczej przykrym obowiązkiem niż przyjemnością. Jedynie walki z bossami jakoś się broniły, ale to i tak w mojej ocenie za mało w kontekście całej gry.
Co ja tu robię?
Musicie wiedzieć, że choć nie jestem wielkim fanem Hellboya, jego komiksy i historie są mi znane. Tym bardziej nie potrafię zrozumieć, dlaczego było mi z początku tak trudno połapać się w warstwie fabularnej Web of Wyrd. Na papierze wszystko powinno było działać, gdyż przy tworzeniu gry pomagał sam Mike Mignola, czyli ojciec komiksów z Hellboyem, ale coś ewidentnie poszło nie tak.
The Butterfly House to nasza wypadowa do pięciu biomów Wyrd i nasze zadanie jest banalne, uratować jednego z agentów. To tyle i aż tyle, oczywiście pod koniec to wszystko nabiera rumieńców i odpowiedniego tempa, jednak jeśli chodzi o samą grę, już jest wtedy za późno, aby fabuła w jakikolwiek sposób gracza zainteresowała.
Zacznijmy od tego, że jeśli nie wiecie, kim jest tytułowy bohater, a nazwa BPRD jest dla was obca, to gra niczego nie wyjaśnia. Zakłada więc z góry, że jesteście fanami serii i wszystko wiecie, i tutaj już, moim zdaniem, mamy pierwszy błąd. Niestety pomimo dwóch filmów, za które odpowiadał mistrz Guillermo del Toro, a w rolę Diabła wcielił się sam Ron Perlman, Hellboy to dalej niszowa postać. Chłodno przyjęty reboot z 2019 ze znanym ze Stranger Things Davidem Harbourem niewiele zmienił w tej kwestii. Hellboy nadal nie jest tak rozpoznawalny jak Batman czy Spider-Man, więc wypadałoby objaśnić podstawowe zasady rządzące tym, jakby nie patrzeć, ciekawym światem.
Muzyka jest obecna
Uwierzcie mi, te trzy słowa z nagłówka są największą pochwałą, jaką mogę dać temu tytułowi. Podczas rozgrywki oczywiście przygrywa nam muzyka, ale dawno nie słyszałem tak nienatchnionej muzyki rockowej podobnej do wszystkiego. Najlepiej jej charakter oddaje określenie mianem generycznej.
Głosy postaci nie zachwycają, i o ile z reguły potrafię przymknąć oko na dość średni voice-acting, tutaj jest zwyczajnie okropnie. Nie pomaga fakt, że pod samego Hellboya głosu podkłada świętej pamięci Lance Reddick. Tutaj zaprezentował się zwyczajnie przeciętnie i naprawdę szkoda, że to była jedna z jego ostatnich ról.
Podsumowanie
Chciałbym tutaj napisać, że Hellboy: Web of Wyrd to nie jest wcale aż tak zły tytuł. Niestety dla mnie był i ciężko było mi z nim obcować. To produkcja, która broni się jedynie swoją warstwą wizualną i klimatem. Roguelike z tego dość przeciętny, jeśli miałbym go komuś polecić to tylko zatwardziałym fanom tego gatunku, no i fanom Hellboya. Chociaż tutaj też jest zgrzyt, bo osobiście nie znalazłem tutaj zbyt wiele, z czego mógłbym czerpać przyjemność.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.
Kup Hellboy: Web of Wyrd (PC)