Jusant – recenzja (PS5). Podróż na szczyt

Gra dostępna na:
PC
PS5
XSX
Jusant - grafika główna

Już od dłuższego czasu Don’t Nod Entertainment nie ma zbyt dobrej passy. Jest w tym oczywiście pewna przesada, bo w żadnym razie nie można im zarzucić tworzenia kiepskich gier, ale trudno jest przy tym nie zauważyć, że Life is Strange, którym studio zasłynęło, zawiesiło poprzeczkę tak wysoko, że ich niemalże każda kolejna produkcja ma problem z jej dosięgnięciem. Na każde Life is Strange przypada Vampyr, na każde Tell Me Why z kolei Twin Mirror. Jusant na całe szczęście okazuje się jedną z lepszych produkcji w ich portfolio, przy okazji wyróżniając się spośród niego obraną formułą.

Okruchy życia

Produkcja poniekąd wymyka się standardowym ramom gatunkowym. Jasne, można byłoby określić ją zręcznościówką lub symulatorem chodzenia, ale byłoby to zbyt duże uproszczenie. To raczej gra o podróży, wirtualne przeżycie, mające na celu wprowadzenie gracza w refleksyjny nastrój i wywołanie w nim swego rodzaju katharsis. Tak, główną mechaniką Jusant jest wspinaczka, mocno przypominającą tę z Grow Home, ale absolutnie nie wymaga żadnej zręczności. Wręcz przeciwnie, jest powolna, metodyczna, wymuszająca niekiedy zwolnienie tempa i odpoczynek, by pozwolić zmęczonym rękom bohatera na regenerację. Twórcy nie pośpieszają, ani nie pchają gracza do przodu, pozwalając mu dowolnie eksplorować napotkane lokacje w poszukiwaniu listów ich dawnych mieszkańców, zapisanych w muszlach odgłosów ich życia czy po prostu kupek kamieni, do których możemy dołożyć również swoją „cegiełkę”.

Jusant - wieloryb
Widoki pomimo uproszczonej oprawy potrafią zachwycić.

Przeszkody na drodze

Don’t Nod Entertainment zadbało oczywiście o to, by każdy z sześciu rozdziałów stawiał przed nami nowe wyzwanie. W jednym na naszej drodze stanie porywisty wiatr, utrudniający wspinaczkę, a w innym napotkamy wędrowne kamienie, których złapanie wymaga odpowiedniego wyczucia czasu. Jednak to nie mechanika czyni Jusant grą wyjątkową, a jej fenomenalny klimat i zdolność do pełnego zanurzenia gracza w swoim świecie. Wspinaczka nie opiera się wyłącznie na trzymaniu jednego przycisku niczym w Assassin’s Creed czy Zeldzie, lecz wymaga manualnego operowania rękoma bohatera, by łapać się kolejnych fragmentów ściany. Jest to przy tym wykonane na tyle zgrabnie, że brak tu koślawości znanej z wykorzystujących podobne rozwiązania symulatorów, a całość okazuje się przy tym niesamowicie przystępna, jednocześnie wciąż pozwalając odczuć zmęczenie bohatera we własnych dłoniach.

Magiczne miejsca, cudowne widoki

Siegając po ten tytuł należy jednak mieć na uwadze to, że tytuł ten nie opowiada tak naprawdę żadnej historii, a przynajmniej nie robi tego w bezpośredni sposób. Cel podróży protagonisty nie jest jasny i trzeba się go domyślić samemu, łącząc poszlaki znalezione w rozsianych po lokacjach listach i notatkach. Nie jest to wprawdzie zbyt trudne, ale mimo wszystko satysfakcja z odkrywania losów dawnych mieszkańców tego pozbawionego wody świata jest nad wyraz przyjemna. Zazwyczaj nie jestem fanem tego sposobu narracji, ale w Jusant perfekcyjnie współgra to z relaksującą rozgrywką. Zresztą sam świat, pełen fantazyjnych budowli i fantastycznych zwierząt, jak chociażby składające się całkowicie z wody stworzonko, które towarzyszy bohaterowi przez całą podróż (nie tylko wydaje przesłodkie odgłosy i daje się głaskać, ale też pomaga w niektórych fragmentach wspinaczki), zwyczajnie chce się poznawać.

Jusant - wspinaczka

Olbrzymia w tym też zasługa przepięknej oprawy audiowizualnej. Don’t Nod Entertainment uderzyło w kierunku, z którego jest najlepiej znany, prezentując świat w pastelowych, przypominających malunek barwach. Modele, choć uproszczone, współgrają z nim perfekcyjnie, a całość prezentuje się po prostu świetnie. Zapomnieć nie można też o muzyce, której przez większość gry zwyczajnie nie ma. Zazwyczaj towarzyszą nam odgłosy otoczenia i postękiwania wspinającego się bohatera, ale już, kiedy w głośnikach pojawia się instrumentalna ścieżka dźwiękowa Guillaume’a Ferrana, emocje przejmują kontrolę i momentami trudno powstrzymać oczy od zaszklenia się.

Podróż na szczyt

Zdecydowanie nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Moje nastawienie do Jusant było z początku pozbawione optymizmu. Wspinanie się dla samego wspinania raczej nie jest czymś, co lubię. Z czasem jednak, kiedy z notatek zaczynał wyjawiać się coraz jaśniejszy obraz świata, wspinaczka stawała się dla mnie naturalna, moim oczom ukazywały się przepiękne lokacje i krajobrazy, a uszy koiła przepiękna muzyka – zrozumiałem, że przeżywam właśnie wyjątkową podróż. Nie będzie to gra, która przypadnie do gustu każdemu, ba, może się też okazać, że choć lubicie tego typu produkcje, nie jest to na Jusant odpowiedni moment. Ja trafiłem na nią w chwili, gdy całkowicie zawalony byłem tekstami do napisania i wszelakimi innymi życiowymi zobowiązaniami. Te kilka godzin z Jusant okazały się tak bardzo potrzebną chwilą zwolnienia, a choć ukończyłem go kilka dni temu, wciąż nie mogę wyrzucić go z głowy.


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Za dostarczenie gry do recenzji dziękujemy firmie Don’t Nod Entertainment.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.

Avatar photo
Moim ulubionym kolorem jest zielony, ale akceptuję też niebieski i czerwony. Choć preferuję siedzenie na kanapie, nie wzgardzę nawet taboretem. Staram się bowiem nie ograniczać i grać we wszystko, na wszystkim. Pasję do grania z radością łączę ze swoją drugą miłością – pisaniem.
Scroll to top