Kącik Retro: Banjo-Pilot (GBA). Czy misie śnią o podniebnych bitwach?

Gra dostępna na:
GBA
Banjo-Pilot - grafika główna

O Banjo-Kazooie słyszał – jak mi się wydaje – praktycznie każdy mocniej związany ze światem gier. Legendarna produkcja o misiu i zniewolonym w jego plecaku ptaszku podbiła serca milionów graczy na całym świecie i choć obecnie marka ta jest już w zasadzie martwa, to co rusz natrafić można na domagających się jej powrotu graczy. W końcu ileż to emocji sprawiło pojawienie się tej zwariowanej dwójki w Super Smash Bros. Ultimate. Czy wiedzieliście jednak, że Banjo i Kazooie mieli w trakcie swoich przygód romans nie tylko z motoryzacją (na wspomnienie Nuts & Bolts wielu fanów do dziś krzywi się z odrazą), lecz również z awioniką? Wydane w 2005 roku Banjo-Pilot pozwoliło bowiem graczom wcielić się w ulubionych bohaterów i zasiąść za sterami samolotów, by w iście „mariokartowym” stylu zmagać się o pierwsze miejsce na podium.

Misie ponad małpy

Historia powstania tej odsłony jest dość interesująca. Pierwotnie miał to być sequel Diddy Kong Racing z Nintendo 64. Wyjaśnia to przede wszystkim, dlaczego u licha bohaterowie gry pilotują samoloty, a nie, jak każda normalna człekokształtna maskotka, śmigają gokartami. Diddy Kong Pilot, jak pierwotnie nazywano projekt, nigdy się jednak nie ukazał. Powód jest prozaiczny – Rare straciło prawa do bohaterów gier Nintendo, więc zwyczajnie zastąpiono ich postaciami z hitowej serii należącej do twórców gry. Sama produkcja również przeszła pewne zmiany, choć ogólne założenia pozostały w zasadzie identyczne. Wciąż mamy tu zatem do czynienia z klonem Mario Kart ze zbieraniem broni ze skrzynek na czele. Ciekawostki pokroju sterowania przy pomocy wbudowanego w kartridż żyroskopu wprawdzie wyleciały, ale wciąż samoloty mogą płynnie zmieniać pułap lotu, a także wykonywać beczki i korkociągi, celem uniknięcia nadlatujących pocisków.

Banjo-Pilot - miś
Lokacje będą dla fanów serii wyglądać bardzo znajomo.

Patrząc na oceny ówczesnych recenzentów, można odnieść wrażenie, że Banjo-Pilot okazało się raczej średnio udaną produkcją. Niezachwycająca średnia na Metacriticu wynika jednak głównie z tego, że tytuł ten nie wniósł do gatunku zbyt wiele nowości, a że był to okres obfitujący we wszelakiego rodzaju klony Mario Kart, Banjo-Pilot mocno za powściągliwość swoich twórców oberwał. Zabawa z retro ma jednak to do siebie, że możemy na konkretne produkty spojrzeć w swego rodzaju izolacji, nie musząc zbytnio przejmować się ówczesnymi trendami branżowymi. Można o nich napomknąć, sam to robię, ale brak innowacji po niemalże dwudziestu latach od premiery nie ma najmniejszego znaczenia.

Rozrywka wysokich lotów

Dobra gra jest po prostu dobrą grą, a tak się składa, że Banjo-Pilot naprawdę jest cholernie dobre. Piszę to z niemałym zaskoczeniem, bo kompletnie nie spodziewałem się, że pochłonie mnie on równie mocno. Serię Banjo-Kazooie bardziej szanuję, niż lubię, a i gokarty grzeją mnie raczej tak sobie. Tymczasem od Banjo-Pilot naprawdę nie mogłem się oderwać. Sterowanie okazuje się wyjątkowo „frajdogenne”, grafika kolorowa i przyjemna, rozgrywka zaskakująco płynna jak na grę pseudo-3D z GameBoya Advance’a, a i poziom trudności okazuje się odpowiednio zbalansowany. Świetnym dodatkiem są powietrzne bitwy z bossami, wieńczące każde wygrane zawody. Ich mechanika jest wyjątkowo prosta, bo przypomina raczej klasycznego SHMUP-a. Nie musimy martwić się o zakręty, wystarczy strzelać i unikać pocisków oponenta. Prosta rzecz, a cieszy.

Banjo-Pilot - zakręt

Sporo, jak na tak małą produkcję, jest również zawartości. Głównym trybem jest oczywiście składające się z dwóch mistrzostw (podzielonych dalej na cztery puchary po cztery wyścigi każdy) Grand Prix z możliwością odblokowania dwóch bonusowych. Do tego doliczyć należy klasyczne szybkie wyścigi, czasówki, a także moduł Jiggy Challenge, w którym celem jest skompletowanie w trakcie wyścigu sześciu puzzli (czyli właśnie Jiggych). W trakcie zabawy zbieramy przy okazji punkty, które możemy wydać w sklepie Cheato na chociażby nowych bohaterów (każdy o zróżnicowanych statystykach) czy odblokowanie tras do szybkich wyścigów. Mało tego, jeżeli macie kumpla z cable linkiem, to możecie razem porywalizować w trybie sieciowym.

Czy misie śnią o podniebnych bitwach?

Zabawy jest tu co niemiara, a przecież to zaledwie poboczna odsłona cyklu na konsolę przenośną. Banjo-Pilot przeszedł moje najśmielsze oczekiwania, serwując mi kilka godzin kapitalnej zabawy i przy okazji pozwolił przekonać się po raz kolejny (ubiegł go niestety Juiced: Eliminator), że wyścigi na handheldach jak najbardziej mają sens. Należy mieć jednak na uwadze, że jest to produkcja przede wszystkim dla fanów klasyki. Jeżeli wolicie współczesne produkcje, to nie da Wam ona nic ponad to, co serwuje Mario Kart 8 czy Crash Team Racing: Nitro-Fueled, aczkolwiek i tak uważam, że bawilibyście się przy niej naprawdę dobrze. Problemem może być jedynie dostępność – trzeba mieć nie tylko grę, ale i konsolę.


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Avatar photo
Moim ulubionym kolorem jest zielony, ale akceptuję też niebieski i czerwony. Choć preferuję siedzenie na kanapie, nie wzgardzę nawet taboretem. Staram się bowiem nie ograniczać i grać we wszystko, na wszystkim. Pasję do grania z radością łączę ze swoją drugą miłością – pisaniem.
Scroll to top