Dobra, teraz się trzymajcie, bo ta historia to przepiękny absurd. Jeżeli kojarzycie bardzo popularne Centipede wydane przez Atari na automaty (a później także na szereg konsol), to nie jest to to Centipede, o którym właśnie czytacie. To znaczy, trochę jest, ale nie do końca. Jeff Minter, tworząc swoją wersję gry na ZX81, nie tylko nie otrzymał autoryzacji od Atari, ale też nigdy nie grał w oryginał i w trakcie pracy opierał się wyłącznie o opisy i zdjęcia, przez co obie produkcje diametralnie się od siebie różnią. Jakim cudem Atari nie dobrało mu się za sprzedawanie podrobionej wersji ich gry do tyłka? Tego nie wiem.
Jeff Minter? Pierwsze słyszę
Sprawa nie okazała się na tyle głośna, by zapisać się na kartach historii, ale jeżeli miałbym podejrzewać, to Minterowi pomóc mogło kilka czynników – przestarzała definicja praw autorskich, inny i mniejszy rynek zbytu, a także fakt, że Centipede na ZX81 po prostu nie było zbyt udaną produkcją. Brytyjski komputer zwyczajnie nie mógł równać się z mocą przerobową automatów, więc wystarczy zaledwie jeden rzut oka na oryginał i jego kopię, by zrozumieć, że dzieło Mintera stanowiło zaledwie lichy cień gry amerykańskiego giganta.
Oryginalne Centipede było szybką, płynną i naprawdę śliczną produkcją, cieszącą oczy masą kolorów na ekranie. ZX81 zaprojektowano natomiast jako budżetowy komputer domowy (kupić można było go za 49 funtów) z monochromatycznym wyświetlaczem i brakiem jakichkolwiek możliwości dźwiękowych. W efekcie Centipede od Llamasoft porzucił kolory na rzecz czerni i bieli, a wszelakie odgłosy zostały zastąpione absolutną ciszą. Toteż o ile wydane przez Mintera w tym samym roku 3D 3D! mogło jako tako imponować sposobem prezentacji grafiki, jego Centipede pod kątem audiowizualnym stanowiło olbrzymi regres.
Ograniczone, upierdliwe
Zmiany poszły jednak o wiele dalej, zarówno za sprawą nieznajomości oryginału przez twórcę, jak i ograniczone możliwości ZX81. Cel pozostał wprawdzie ten sam – odpieranie kolejnych fal kosmicznych stonóg przy pomocy mobilnej bazy – ale poruszać mogliśmy się już wyłącznie w lewo i prawo (oryginał pozwalał na ruch w każdym kierunku), przeciwnicy potrafili od teraz ostrzeliwać nas z odległości, a liczba stojących na ich drodze przeszkód została zredukowana do zaledwie kilku.
Jak najbardziej czuć w tym wszystkim głęboko ukryty potencjał (w końcu oryginał nie bez powodu stał się hitem), ale ograniczenia komputera sprawiły, że granie w tę wersję Centipede jest zwyczajnie męczące. Nawet strzelanie do przeciwników jest upierdliwe, a ich trafienie niekiedy graniczy z cudem, zwłaszcza kiedy odstrzelimy im parę odnóży, czyniąc ich tym samym znacznie mniejszym celem lub sprawiając, że ten rozdzieli się na dwie osobne stonogi. Najgorzej wypada to, kiedy na ekranie pozostanie już w zasadzie sama główka, która potrafi notorycznie omijać nasze pociski, traktując je jak zwykłe przeszkody i tym samym zmieniając kierunek ruchu przy trafieniu. Ubicie jej wymaga olbrzymiej precyzji w grze, w której pojęcie to praktycznie nie istnieje.
Niewyraźna kalka
Centipede na ZX81 to produkcja bez żadnych, nawet najmniejszych pozytywnych aspektów, w którą grać nie warto było w 1982 roku i tym bardziej nie warto jest obecnie. Był to oczywiście krok milowy dla samego Mintera, stanowiąc pierwszy komercyjny produkt Llamasoft, otwierający przed nim drogę do wielu późniejszych produkcji. To jedyny powód, dla którego minterowskie Centipede nie przepadło w mrokach dziejów – jest to bowiem tylko i aż ciekawostka w długiej historii gier komputerowych.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.