To niesamowite, jak jedna gra potrafi wpłynąć na obraz branży i dosłownie zdefiniować całą dekadę. Myśląc o latach 90., niejako z automatu do głowy przychodzą mi klasyczne pierwszoosobowe strzelanki, które wyrosły jak grzyby po deszczu po premierze Dooma, oferując przy tym rozrywkę naprawdę wysokiej jakości. Jedną z nich jest niejako już nieco zapomniany (przynajmniej przez młodszych graczy) Heretic, stworzony w 1994 roku przez Raven Software pod czujnym okiem Johna Romero.
Zagłada heretyków
Złośliwcy mogliby powiedzieć, że to w zasadzie tylko i wyłącznie paczka nowych map do pierwszego Dooma i w sumie mieliby w pewnym sensie rację. Heretic działa bowiem na id Tech 1, czyli na tym samym silniku, co DOOM, więc rozgrywka w obu tych produkcjach nie różni się praktycznie w ogóle. Dzieło Raven Software to jednak nie tylko pakiet map, ale pełnoprawna produkcja, bo choć wciąż całość opiera się na mordowaniu przeciwników podczas przemierzania labiryntów w poszukiwaniu otwierających wyjście z poziomu kluczy, to tytuł ten jak najbardziej posiada własną tożsamość oraz kilka unikalnych dla siebie mechanik.
Tym, co od razu rzuca się w oczy po uruchomieniu Heretica (albo chociaż spojrzeniu na okładkę), to drastycznie różny od pierwowzoru klimat. Raven Software na prośbę wydającego grę id Software osadziło jej akcję w klimatach średniowiecznego fantasy. Co za tym idzie, zamiast piekielnych demonów naprzeciw nas stają nieumarli, magowie i mityczne stwory, które wyrzynać będziemy już nie przy pomocy strzelb i karabinów, a różdżek, kusz i tego typu „prymitywnego” oręża. Pod względem mechaniki nie ma tutaj jednak większych zmian. Nowy wygląd potworów i broni nie wpływa na ich działanie, więc weterani Dooma odnajdą się tutaj dość szybko, widząc w różdżce pistolet, a w kuszy strzelbę.
Diabelskie czary
Nowością jest natomiast fakt, że Heretic pozwala na wykorzystywanie czarów i różnorakich przedmiotów, które po zebraniu trafiają do naszego ekwipunku. Na ziemię możemy zatem rzucić czasowe bomby, na palec włożyć pierścień nieśmiertelności lub użyć nietoperza (w jaki sposób już nie wiem i nie wnikam), by zyskać na chwilę zdolność latania. Na papierze brzmi to jednak dużo fajniej, niż jest w rzeczywistości. Heretic z perspektywy czasu wciąż jest bardzo prymitywną strzelanką, więc do ukończenia go wystarczy nam zaledwie spluwa i zapas amunicji. Niemniej przedmioty te wciąż okazują się przydatne w trakcie bardziej wymagających starć, przy okazji odświeżając odrobinę formułę.
Miodno, trudno, pikselowo
Warto też zaznaczyć, że Heretic w moim odczuciu jest od Dooma nieco trudniejszy, zwłaszcza na początku każdego z trzech epizodów (lub pięciu, jeżeli posiadamy wersję z dodatkiem Shadow of the Serpent Riders, ale w tym tekście skupiam się wyłącznie na pierwotnym wydaniu), kiedy to amunicji jest jak na lekarstwo, a przeciwników jak starych bab w kolejce do lekarza. Dodatkowo same poziomy są zdecydowanie bardziej poplątane i pełne ukrytych przejść oraz odsłaniających je przycisków. Sprawia to, że pierwszy kontakt z Hereticiem może się okazać absurdalnie wręcz chaotyczny i nie zdziwcie się, jeżeli przez dobrych kilkanaście minut będziecie biegać w kółko po korytarzach, szukając nieodkrytego jeszcze przejścia lub brakującego klucza. Z czasem się do tego przyzwyczaicie, ale projekty lokacji zdecydowanie nie należą do plusów Heretica.
Na całe szczęście sama walka jest już równie miodna, co w Doomie. Równanie z ziemią całych zastępów przeciwników i oglądanie jak rozpaćkują się w widowiskowy sposób po śmierci, daje masę frajdy, zwłaszcza w przypadku sporadycznych walk z bossami. Należy mieć jednak na uwadze, że tytuł ten ma już na karku niemalże trzydzieści lat i nie został otoczony taką samą opieką, jak dzieło id Software, na którym bazuje. W efekcie odpalając grę dzisiaj, należy przygotować się na wybitnie wręcz niską rozdzielczość (idzie się do niej przyzwyczaić, ale w pierwszych minutach ma się wrażenie, że pękają oczy) oraz mechaniczne głupotki. Ot, dostęp do ekwipunku jest średnio wygodny, a z jakiegoś powodu nie da się też wyłączyć sterowania myszą, co mocno utrudnia nawigację po kładkach lub klifach.
Herezja stara jak świat
Niemniej biorąc się za barki z tak leciwą produkcją, zawsze trzeba mieć to na uwadze i nastawić się do tego, jako do historycznych ciekawostek lub przynajmniej zacisnąć zęby. Heretic jak najbardziej jest tego wart. To wciąż diabelnie grywalna produkcja, nawet jeśli pod względem technologicznego zaawansowania czy fabularnego rozmachu (omówienie fabuły pominąłem, bo w samej grze praktycznie nie istnieje i można ją streścić jako „idzie elf i mści się na złych czarodziejach”) nie jest w stanie dorównać produkcjom nawet o kilka lat od niej młodszych. Nie ma to znaczenia, bo Heretic nie potrzebuje ani jednej z tych rzeczy, by sprawiać radość. To frajda w najczystszej postaci.
Jeżeli nadal nie jesteście, to koniecznie przesłuchajcie recenzję Heretic w TrójKast #057 – Ostatni, posolony.
Gameplay
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!