Każdy musi od czegoś zacząć. Jeśli chodzi o japońskie erpegi, to pierwszym, w który zagrałem, było „Legend of Legaia”, wydana w 1998 roku na konsolę PlayStation. Wyróżniała się świetnym systemem walki, wspaniałą oprawą audiowizualną i cudownym klimatem. Choć dziś mało kto pamięta tę grę, zawsze będzie miała specjalne miejsce w moim sercu. Możliwe, że gdyby nie dzieło Prokion, nigdy tak mocno nie zainteresowałbym się takimi produkcjami.
To nie była miłość od pierwszego wejrzenia
Miałem około dziewięciu lat, kiedy znajomy zaproponował mi omawianą produkcję. Od razu podkreślił, że może mi się przydać solucja, bo dużo czytania po angielsku, a ja mogę wszystkiego nie zrozumieć. Miał sporo racji, i dość szybko złapałem odpowiedni numer magazynu „PSX Extreme”. Wydaje mi się, że opis przejścia gry napisał Tomasz „Star” Staroń, ale mogę się mylić. Niestety, nie mam już tego egzemplarza. Materiał zawierał wszystko, czego potrzebowałem, choć oczywiście z początku myślałem, że dam sobie radę bez niego. Dość szybko zrozumiałem, że mi się to nie uda. W końcu byłem smarkiem, który coś tam już rozumiał, ale nie na tyle, aby przejść ten tytuł.
„Legend of Legaia” ma dość spokojny początek. Zbyt wiele się tam nie dzieje, więc i moje zainteresowanie tą grą nie było za duże. Jakieś postaci rozmawiały, ktoś tam umarł, a podczas pierwszej walki kompletnie nie wiedziałem, co się dzieje. Potem pojawiło się kilka potworów, wielkie drzewo w wiosce ożyło, a mieszkańcy kazali mi zbawić świat. Tak to mniej więcej odebrałem. Musiało minąć trochę czasu, zanim w pełni zatraciłem się w świecie wykreowanym przez Prokion. Cieszę się, że nie odłożyłem tego tytułu na półkę, tylko szedłem w zaparte, bo z każdą godziną było tylko lepiej.
Mgła, Seru i wielka przygoda
Gra opowiada o losach trójki bohaterów — Vahn, Noa i Gala, którzy muszą uratować świat przed straszliwą mgłą. To właśnie ona zmieniła istoty znane jako Seru, dotychczas żyjące w zgodzie z ludźmi, w niebezpieczne potwory. Aby tego dokonać, należy ożywić magiczne drzewa, które są w stanie oczyścić krainę ze złych mocy. Tutaj z pomocą przychodzą Ra-Seru. Te będą towarzyszyć naszym młodym bohaterom. Nie tylko sprawią, że dane Genesis Tree rozkwitnie, ale również pomogą podczas walk z różnymi kreaturami. Choć fabuła nie jest jakaś odkrywcza, to w pełni spełnia swoje zadanie. Nie brakuje tutaj zwrotów akcji, ciekawych wątków i pobocznych historii.
Świat „Legend of Legaia” jest kolorowy i z boku może wydawać się bardzo radosny, ale to tylko pozory. W pewnych momentach gra potrafi być naprawdę mroczna. Ludzie umierają, nie są w stanie poradzić sobie z tym, co przyniosła zła mgła. Jak się pewnie domyślacie, nie wszystkich uda się uratować, a trzeba iść dalej, aby mieć pewność, że innych nie spotka podobny los. Wszystko w rękach trójki młodych bohaterów, którzy z heroizmem w sercu muszą stawić czoła niebezpieczeństwu.
Dbałość o detale i wspaniały system walki w Legend of Legaia
Jeżeli miałbym w skrócie powiedzieć, za co uwielbiam ten tytuł, to byłyby to starcia z potworami oraz oprawa wizualna. Omawiana produkcja do dziś wybija się przed szereg za sprawą nietypowego systemu, jaki posiada. Do wykonywania ataków należy używać komend: góra, dół, lewo i prawo. To właśnie dzięki nim postacie będą atakować, tworzyć combosy, a nawet całe serie potężnych akcji. Dochodzi do tego również zbieranie Seru, które potem — niczym summony z serii „Final Fantasy” — używamy podczas walk. Tych jest naprawdę sporo, a ich animacje mocno utkwiły w mojej pamięci. O ile w dziełach Squaresoft można było mówić o kilkunastu istotach, tak tutaj mamy ich dziesiątki, a każda jest unikalna na swój sposób.
Pojedynki toczą się w pełnym 3D, a każda, nawet najmniejsza zmiana ekwipunku, będzie odzwierciedlona na polu walki. Tak, w grze sprzed 20 lat założenie nowych butów, wyekwipowanie miecza i tak dalej, zostało uwzględnione wizualnie. W japońskich erpegach nawet dzisiaj nie jest to żaden standard. Dochodzą do tego różne animacje, setki różnych melodii oraz złapane Seru. Te ostatnie nie są recyklingowane. Deweloper zadbał, aby wszystkie różniły się od siebie, przez co zbieranie ich sprawia mnóstwo frajdy. Jedyne, co przeszkadza, to tempo toczonych starć. Część ruchów powinna być okrojona lub przyspieszona, ale warto na to przymknąć oko. Po prostu kiedyś tak się właśnie robiło gry.
Czy warto dziś zagrać w Legend of Legaia?
Jeżeli szukacie produkcji, która pomimo upływu tylu lat wciąż się wyróżnia i jesteście w stanie przymknąć oko na kilka rzeczy, to jak najbardziej. Wspominane walki potrafią być przydługie, grind jest dość wysoki, a niektóre lokacje naprawdę obszerne. Trzeba liczyć około 40 godzin, jeśli nie więcej, aby przejść ten tytuł. Dodatkowo należy mieć trochę gotówki w portfelu. Gra nie doczekała się wersji cyfrowej, a angielskie egzemplarze kosztują najmniej 200zł, chyba że znacie niemiecki, włoski, francuski, a najlepiej japoński. Wtedy koszt będzie o wiele niższy. Mimo to, z całego serca polecam tę produkcję. Na PS2 wyszła jeszcze „kontynuacja” pod nazwą „Legaia 2: Duel Saga”, ale moim zdaniem nie dorasta do pięt „Legend of Legaia”. Do tego pracowali nad nią już inni ludzie, co niestety widać i czuć podczas zabawy.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!