Niezwykle słodkie jest to, jak niektóre produkcje z dawnych lat upychały na swoich poziomach wszystko, co tylko przyszło twórcom do głowy. Nie zawsze, oczywiście, ale bywały momenty, w których kuriozalność inwencji twórczej programistów sprawiała, że trudno było się nie złapać za głowę. Spójrzcie no tylko na taki Rubicon w wersji na Commodore 64 (port na Amigę i Atari ST drastycznie się od oryginału różni), w którym teoretycznie mamy do czynienia z mrocznym sci-fi, ale na naszej drodze do celu obok śmigłowców bojowych stają smoki, pomniki Buddy czy latające gałki oczne. Brzmi jak okrutny bad trip, ale cały ten absurd okazuje się wyjątkowo ujmujący.
No, ruskie, wiadomo
Fabule tak naprawdę zbyt wiele miejsca poświęcać nie trzeba, bo jest ona – jak przystało na gatunkowe standardy tamtych czasów – pretekstowa. Jest ZSRR, jest nuklearna katastrofa i broń tego samego typu, są mutanty. Ot, tyle. Może jedynie fakt, że całość dzieje się w odległej przyszłości, to jest w 2011 roku. Więcej do szczęścia nie jest potrzebne, mamy mieć wyłącznie motywację, by ruszyć do boju przeciwko armii dziwacznych stworzeń i dobrze się przy tym bawić.
Gra jak cep
Rubicon to produkcja wyjątkowo nieskomplikowana, nawet jak na standardy przedstawicieli gatunku strzelanek run and gun. Metal Slug czy Contra (do tej mu zdecydowanie bliżej ze względu na wiekowość platformy) to to zdecydowanie nie jest. Rozgrywka ogranicza się do ciągłego parcia w prawo z kilkoma przystankami na walkę z bossami w każdym z pięciu poziomów. Nasz zakres ruchu jest przy tym dość ograniczony. Jeżeli marzą Wam się fikołki z Contry, to w Rubicon co najwyżej podskoczycie i kucniecie, a i strzelać będziecie mogli wyłącznie przed siebie. Mocno utrudnia to walkę z licznymi przeciwnikami lub plującymi pociskami bossami.
Bardziej stik, niż dżojstik
Zwłaszcza jeżeli grać będziecie na klasycznym dżojstiku. Ja ze względu na swój wiek z tym typem kontrolerów zbyt wiele doświadczenia nie posiadam, więc nie ukrywam, że dodatkowo obniżało to mój już i tak niezbyt wysoki poziom umiejętności (aczkolwiek coś niecoś potrafię!). Grę na szczęście ogrywałem na The C64 Mini, więc dość szybko podłączyłem do „konsolki” kompatybilny z nią pad od The A500 Mini. Wciąż jest trudno, ale w takiej konfiguracji nauczenie się gry staje się zdecydowanie przyjemniejsze, nawet jeśli z „oryginalnym” doświadczeniem ma to niewiele wspólnego. Nie powiem też, możliwość zapisywania stanu gry okazała się niezwykle przydatna.
Na dżojstik musiałem przerzucić się jednak na sam koniec, kiedy to jedna z mechanik wymaga szybkiego machania w lewo i prawo, co na krzyżaku jest w zasadzie niemożliwe, a ten element rozgrywki sam w sobie jest wykonany w taki sposób, że nawet przy użyciu drążka zaliczenie go zajęło mi dłużej, niżbym chciał. Na całe szczęście nie jest to jedyne urozmaicenie zabawy. Są też bardziej frajdogenne mechaniki, jak chociażby dostępny w jednym z poziomów jetpack, który jakimś sposobem przeoczyłem, oraz dinozaur (lub coś mocno go przypominającego), stający się na jeden etap naszym wierzchowcem. Żal jedynie, że nie dorzucono broni innych niż podstawowa, choć należy przyznać, że pod koniec zyskujemy możliwość naładowania „mega strzału”.
Śliczna oprawa w szaroburej kolorystyce
Rubicon najciekawiej wypada pod względem oprawy. Czytając w ramach „riserczu” opinie osób, które miały do czynienia z tym tytułem w okolicach premiery, nietrudno natrafić na pochwały grafiki. Faktycznie, duże sprite’y przeciwników prezentują się wyjątkowo ślicznie, ale całość w dół ciągnie niestety nieustająca szarość otoczenia, sprawiająca, że każdy poziom w zasadzie zlewa się ze sobą. Niezła jest również muzyka, nawet jeśli swoją wesołością odrobinę kontrastuje z niezbyt radosnym tłem fabularnym i depresyjnym otoczeniem.
Ładne, trudne, nieskomplikowane
Cóż, nie powiem, by Rubicon jakkolwiek skradł moje serce. Bawiłem się wprawdzie całkiem nieźle, ale prostacko wręcz nieskomplikowana rozgrywka, monotematyczne tła i momentami frustrująco wysoki poziom trudności sprawiają, że raczej nieprędko będę chciał podejść do niej ponownie, a będąc stuprocentowo szczerym, pewnie nigdy się to nie wydarzy. Z perspektywy współczesnego gracza tytuł ten nie ma bowiem zbyt wiele do zaoferowania, aczkolwiek trudno jest nie docenić jego abstrakcyjnego i jednocześnie zaskakująco spójnego klimatu.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!