Kącik Retro: Tomb Raider IV The Last Revelation (PC). Krok do przodu i dwa w tył

Gra dostępna na:
PC
PSONE
DC
Okładka gry Tomb Raider IV: The Last Revelation

Nie pamiętam dokładnie, kiedy ostatni raz grałem w jedną ze starszych odsłon gier z udziałem Lary Croft. Na pewno było to dość dawno, na tyle, że wielu rzeczy z nich nie pamiętam. Mocno więc liczę na odświeżoną trylogię, która w przyszłym miesiącu pojawi się na rynku. Wcześniej jednak uznałem, że nadrobię Tomb Raider IV: The Last Revelation, którego nigdy w pełni nie przeszedłem, podobnie jak Chronicles i Angel of Darkness. Była to ciekawa przygoda i mocne zderzenie ze ścianą, o czym zaraz dokładniej opowiem. Czy jednak żałuję, że zabrałem się za czwórkę? Nie, ale uświadomiłem sobie, dlaczego nie jest ona tak dobra, jak trzy wcześniejsze części.

Tomb Raider IV i Amulet Horusa

Fabuła gry rozpoczyna się w 1984 roku od pewnej ekspedycji. Dokładniej mówiąc, celem jest kompleks świątynny Angkor Wat. To właśnie tam młodziutka Lara i jej mentor, Werner Von Croy, poszukują tajemniczego artefaktu. Duet mimo pewnych przeszkód zdobywa upragniony przedmiot. Niestety, chwilę potem dochodzi do pewnych niepożądanych zdarzeń. Panienka Croft uchodzi z życiem, ale akcja kończy się uwięzieniem słynnego archeologa w ruinach.

W pogoni za prawdą
W pogoni za prawdą

Akcja następnie przenosi gracza do roku 1999. Lara znajduje się w Egipcie i eksploruje Świątynię Seta. Nasza bohaterka odnajduje legendarny Amulet Horusa, ale jednocześnie spotyka samego Boga Seta. Teraz, musi rywalizować z nim i jeszcze jedną personą o pewne artefakty, które powstrzymają nadciągającą zagładę, albo przyczynią się do niej.

Niby klasyk, ale jakiś inny

Początek gry nie zwiastował większych zmian względem poprzedniczek. Ot co, klasyczna Lara, specyficzne sterowanie, proste błędy kończące się śmiercią i kamera, która kocha zbliżenia na panią Croft, a nie na scenerię. Wszystko w klimatach egipskich, więc piramidy, pustynie, artefakty i tym podobne. Do pewnego momentu szło dość gładko, ale im dalej, tym coraz mniej elementów zaczęło się zazębiać. Seria słynęła z tego, że pewnych rzeczy trzeba było się domyślać. Mimo to zawsze w odpowiedni sposób sugerowała lub podpowiadała na tyle, abyśmy w, chociaż w lekkim stopniu czuli, co robić dalej. Gdzieś od połowy Tomb Raider IV coś takiego nie miało już miejsca.

Lara chyba tego nie schowa do plecaka, prawda?
Lara chyba tego nie schowa do plecaka, prawda?

Czułem się jak w labiryncie i nie bez przyczyny. Gra ma aż 35 poziomów, czyli prawie dwa razy więcej niż w TR3, ale są one mniejsze. Często trzeba zrobić coś w jednym, wrócić do poprzedniego, aby ostatecznie popchnąć akcję do przodu w jeszcze innym, który otworzy drzwi w tym pierwszym. Mało w tym logiki i jakiegoś ładu. Fakt, w innych odsłonach zdarzało się gdzieś zatrzymać, ale tutaj cały design jest o wiele gorzej przemyślany. Nie ma też takiego balansu między zagadkami a samą walką. Tej drugiej jest zdecydowanie za mało. Łamigłówek niby nie brakuje, ale przez to, że są one dość topornie zaprojektowane, nie bawią tak, jak w początkowej fazie gry. Trochę szkoda, bo to mocno zniechęca i zmusza do sprawdzania każdego milimetra gry, aby czegoś nie przegapić.

Gdzie są bronie?

Spodziewałem się, że w Tomb Raider IV znajdę nowe i ciekawe uzbrojenie, ale zamiast tego otrzymałem kubeł zimnej wody na głowę. MP4, MP5, podwójne magnumy, czy wyrzutnia rakiet poszły w zapomnienie. W ogóle samych broni nie ma jakoś dużo, a z nowości do gry trafiła kusza z trzema rodzajami bełtów i rewolwer. W przypadku tej pierwszej pomocne są jedynie te bełty, który mają przyczepiony ładunek wybuchowy, innych użyłem może z raz? Co do drugiej pukawki, cóż, kopa ma, ale amunicji mało, więc człowiek oszczędza i korzysta sporadycznie. Nic, co sprawiłoby nieco więcej frajdy. Wymiana ognia z przeciwnikami z reguły nie trwa zbyt długo, a samych adwersarzy czy potworów w grze aż tyle nie ma, aby nieco się pobawić. Ponownie, zabrakło w tym wszystkim balansu.

Kto ma ochotę na małą strzelaninę?
Kto ma ochotę na małą strzelaninę?

Stagnacja techniczna

Czwórka ma w sobie ten urok starych przygód Lary Croft i chociaż w dniu premiery pewnie gracze oczekiwali jakiego skoku w kwestii oprawy, to w sumie otrzymali to, co wcześniej. Poziomów jest mnóstwo, wiele mocno różni się od siebie, ale brakuje tutaj takich miejsc, które zapadają w pamięci. Trochę szkoda, bo na pewno dało się tutaj coś więcej zrobić, ale strzelam, że termin gonił, a wydawca liczył na pokaźne sumy. W końcu pani archeolog była kochana przez wszystkich, więc trzeba było dostarczyć jej kolejną grę. W ten sposób, na rynek ukazała się produkcja, którą można określić jako „więcej, ale tego samego, co wcześniej”.

Poziom z pociągiem w Tomb Raider IV
Bilet w jedną stronę?

Niby dodaną realistyczną jak na swoje czasy mechanikę bujania się na linie, czy opcję sprintu pod dedykowanym przyciskiem, ale to jedynie małe dodatki, niżeli prawdziwe zmiany. Na te fani musieli jeszcze długo poczekać. Muzycznie niby jest dobrze, ale największe ciarki miałem przy głównym motywie znanym z pierwszej odsłony. Same dźwięki, wybuchy i tym podobne to ten sam poziom, co poprzedni. No mogło być lepiej, co tu dużo mówić.

Nie żałuję

Gra mnie trochę wymęczyła, szczególnie w drugiej połowie. Przeciwnicy, których normalnie nie da się zabić, tylko trzeba ich wysadzić, to mało trafiony pomysł. Zbyt wiele główkowania, za mało wskazówek, akcji też mogłoby być więcej. Sporo narzekam, ale nie czuję, abym zmarnował swój czas. To nadal klasyczny Tomb Raider z jego wadami i zaletami. Fabularnie wypada lepiej, a to trochę za mało, patrząc na całość i oczekiwania względem legendarnej trylogii. Jeżeli ktoś nie lubił serii wcześniej, to czwórka nie zmieni jego zdania. Ja natomiast się cieszę, że mam odhaczoną kolejną pozycję z backlogu, która wybitna może i nie jest, ale potrafi sprawić wystarczająco dużo frajdy.


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Kup Tomb Raider IV The Last Revelation (PC)

Reklama produktu w GOG.com

Artur Janczak
Cześć! Mam na imię Artur i uwielbiam gry wideo niezależnie od platformy. Mimo 30 lat na karku cały czas sprawiają mi radość i liczę, że to się nie zmieni.
Scroll to top