UFO: Enemy Unknown (lub, jak wolą Amerykanie, X-COM: UFO Defense) z 1994 roku to absolutna legenda branży, która położyła podwaliny pod obecne strategie. Wpływ tego niemalże trzydziestoletniego klasyka widać nie tylko w najświeższych XCOM-ach, ale także w masie naśladowców, jak chociażby seria UFO (wbrew tytułowi nie jest ona bezpośrednio związana z dziełem MicroProse), Xenonauts, czy Phoenix Point. Absolutnie nie można mu zatem odmówić zasług, ale jeżeli jesteście młodszymi graczami, to zetknięcie z UFO: Enemy Unknown może stanowić dla Was nie lada przeprawę. Wiem to, bo mówię z doświadczenia.
X-COM? To jakaś choroba?
Fabularnie mamy tu do czynienia z klasyką gatunku. Ziemia staje się celem ataków kosmitów, siły zbrojne pojedynczych krajów ponoszą porażkę za porażką, więc światowi przywódcy na spotkaniu w Genewie decydują się połączyć siły, by utworzyć Extraterrestrial Combat Unit, w skrócie X-COM, czyli organizację paramilitarną, specjalizującą się w walce z kosmicznym najeźdźcą. Jej celem jest przy tym nie tylko zabicie wroga, ale też zbadanie go w celu pozyskania wiedzy o pozaziemskim życiu i technologii. To w zasadzie tyle, bo UFO: Enemy Unknown wykwintną fabułą z pewnością poszczycić się nie może, ale nadrabia to w innym aspekcie – narracji emergentnej.
Twórcy postanowili oddać graczowi olbrzymią dowolność w podejmowaniu decyzji. To od nas zależy, gdzie założymy bazę (a w późniejszych etapach gry bazy), w jakie technologie zainwestujemy i jakie badania zlecimy pracującym dla X-COM naukowcom. Naszym jedynym ograniczeniem są fundusze, przelewane na nasze konto przez poszczególne kraje wraz z początkiem każdego miesiąca. Im bardziej zadowoleni są z naszej pracy, tym więcej środków do nas trafi. Adekwatnie, im częściej dajemy ciała, tym więcej krajów wycofa się z finansowania przedsięwzięcia. Trzeba zatem grać tak, by odeprzeć jak najwięcej ataków, ale już to, jak to zrobimy, zależy tylko i wyłącznie od nas.
Stwórz własną opowieść
Emergentną narrację dużo wyraźniej widać w warstwie taktycznej, do której przechodzimy, kiedy nasze myśliwce zestrzelą wrogi statek lub zostaniemy zaalarmowani o pojawieniu się tzw. „Terror Site”, czyli zmasowanego ataku kosmitów na konkretne miasto. UFO: Enemy Unknown to zatem w zasadzie dwie gry w jednej. Z jednej strony mamy tu do czynienia ze strategią ekonomiczną, z drugiej ze strategią taktyczną. Oba te elementy świetnie się przy tym zazębiają – sposób rozwoju naszej bazy ma bezpośredni wpływ na nasze możliwości bojowe, a poczynania żołnierzy (w tym ich permanentna śmierć) na placu boju przekładają się na możliwości finansowania kolejnych badań i zakupu nowego sprzętu.
To ostatnie jest o tyle ważne, że choć w trakcie zarządzania bazą nic nam nie grozi, tak już pole walki to bardzo często fabryka śmierci. UFO: Enemy Defense to produkcja wymagająca nawet na najniższych poziomach trudności (aczkolwiek weźcie poprawkę na to, że jestem beznadziejnym taktykiem), co dodatkowo potęgowane jest przez fakt, że rzeczy takie jak układ odwiedzanej lokacji oraz rozmieszczenie przeciwników i ich liczebność są losowe. Nie można zatem nauczyć się misji na pamięć dzięki filmowi na YouTube, by później odtworzyć te same ruchy. Tutaj każda gra jest inna i wymaga od nas ciągłego planowania o kilka kroków wprzód. W efekcie zabawa jest nie tylko diabelnie ekscytująca, ale też pozwala nam budować swoje własne historie o karkołomnych i wręcz nierzeczywistych akcjach, których dokonaliśmy pomimo przewagi liczebnej wroga. Gwarantuje to, że pomimo braku sensownej fabuły, UFO: Enemy Unknown zapewni Wam dużo bardziej osobiste doświadczenie.
Na sam widok łamie w krzyżu
Wszystko byłoby świetnie, gdyby nie wiek produkcji, który niestety w tym przypadku męczy wyjątkowo mocno. UFO: Enemy Unknown zestarzało bardzo kiepsko i o ile podstawy rozgrywki wciąż sprawiają mnóstwo frajdy, to spora liczba graczy odbije się od archaicznych rozwiązań i absolutnie nieczytelnego z perspektywy dzisiejszego gracza interfejsu. To jedna z tych gier, do których należy podchodzić z otwartą na telefonie instrukcją, bo inaczej czekać Was będzie kilka godzin ciągłego skonfundowania. Zdecydowanie zbyt długo zajęło mi zrozumienie, że ekwipunek wojskowych ukryto pod ikoną ludzika, a opcję zapisu stanu gry i ustawienia oznaczono samolotem.
Sporo problemów sprawia również oprawa graficzna, która ze względu na rok wydania straszy potężnymi pikselami. Na obrazkach i filmach nie wygląda to źle, ba, śmiem twierdzić, że styl UFO: Enemy Unknown ma swój urok. Problem pojawia się jednak wtedy, gdy próbujemy zlokalizować na planszy przeciwnika i – zwłaszcza na początku – nie jesteśmy pewni, czy to, na co właśnie patrzymy, to czyhający na życie naszych podopiecznych kosmita, czy jedynie porośnięty kolorowymi kwiatami krzak. Po najechaniu kursor zmienia wprawdzie kolor, jeśli prawdziwą okaże się ta pierwsza opcja, ale na dłuższą metę potrafi to ostro zmęczyć, zmuszając gracza do jeżdżenia po całym ekranie myszką. Można się do tego przyzwyczaić, a sam po jakimś czasie w końcu wytrenowałem swój mózg do rozpoznawania pikselowych kształtów, lecz – znów – spora część nowych graczy prawdopodobnie szybko się zniechęci.
To Wy tak wtedy graliście?
Dlatego też wszystkim głodnym polowania na kosmitów przy jednoczesnym zarządzaniu swoją bazą polecałbym raczej sięgnąć po remake z 2011 roku, czyli XCOM: Enemy Unknown (pięknie łączący amerykański i angielski tytuł oryginału, tak swoją drogą). To w zasadzie ta sama gra, ale zdecydowanie bardziej przystępna dla współczesnych graczy. Nie zrozumcie mnie jednak źle, UFO: Enemy Unknown to dla lubującego się w strategiach fana klasyki pozycja obowiązkowa. Gra zachwyca mrocznym, wspieranym przez świetną muzykę klimatem, gwarantuje niezapomniane i często unikalne dla każdego gracza przeżycia, a przy tym – o ile przetrwamy trudne początki – wciąż jest niesamowicie grywalna. Problem w tym, że potrzeba mnóstwo samozaparcia, by UFO: Enemy Unknown w obecnych czasach docenić.