Metal: Hellsinger – recenzja (XSX). Koncert z piekła rodem

Metal Hellsinger

Festiwal Steam Next zwykle nie bardzo mnie interesował. Jasne, jest to doskonała okazja, by sprawdzić wersje demo wielu potencjalnie fantastycznych tytułów, ale kto ma na to czas? Pewnie nawet bym nie zauważył kolejnej edycji festiwalu, gdyby ktoś na Twitterze nie udostępnił informacji o Metal: Hellsinger.

Koncept mnie zaintrygował. Pobrałem demo, włączyłem grę. To była miłość od pierwszego zagrania! Nie mogłem doczekać się premiery. Chciwie łaknąłem wszystkie informacje, które pojawiały się w Internecie, aż do newsa, że gra pojawi się od razu w Game Passie. I wiecie… czasami takie intensywne oczekiwania mogą spowodować, że ostatecznie gra nie dorasta do obrazu, który sami wykreowaliśmy sobie w wyobraźni. Śpieszę poinformować, że nie w tym przypadku!

Dobrymi chęciami piekło wybrukowane

kadr z gry Metal: Hellsinger
Motyw rytmu jest usprawiedliwiony fabularnie! Nie, że jakoś mocno się nad tym wysilono…

Fabuła – choć jest całkowicie zbędna do czerpania przyjemności z Metal: Hellsinger – prezentuje się całkiem nieźle. Wcielamy się w Niewiadomą (ang. Unknown), pół-demonicę, pół-człowieka, która pała żądzą zemsty wobec Czerwonej Sędziny. Czym ta jej tak podpadła? Ukradła jej głos. W teorii jest ciut więcej głębi w całej historii, coś o przepowiedni, o konszachtach nieba i piekła… ale to tak naprawdę tylko i wyłącznie wymówka do tego, żeby pchnąć nas do kolejnego z ośmiu piekieł.

Widzicie, zazwyczaj nie lubię narracji, bo to dość prosty i nudny sposób prowadzenia historii, ale tutaj jednak pasuje. Co daje jej dodatkowego kopa, to sam głos narratora. Jest głęboki, hipnotyzujący, z południowym akcentem. Wielu z graczy na pewno go rozpozna już po pierwszym słowie – bo to nie kto inny, a Troy Baker, legenda w branży gier. Historia jest prowadzona w lekki sposób, podszyta odrobiną humoru, przez co nie tylko nie przeszkadza, a nawet bawi.

Bij, aż w piekle będzie słychać

Patrząc na Metal: Hellsinger nie sposób oprzeć się wrażeniu, że gra ma wiele wspólnego z Doomem. Demony, piekło, strzelanie w obszarach, które przypominają nieco zamknięte areny… Główna różnica polega jednak na tym, że tu daleko nie zajdziemy bez poczucia rytmu. Wszystkie ataki, uniki, a także i egzekucje należy wykonywać w odpowiednim momencie, w rytm muzyki. Mocnej muzyki metalowej, warto dodać. Jasne, możemy próbować robić wszystko po staremu, byle jak, bez ładu i składu, ale zapomnijcie wtedy o oszałamiających sukcesach, a także i o jakiejkolwiek frajdzie z gry.

Metal: Hellsinger jest zbudowany dookoła mechaniki rytmu. Trafiasz z ciosem w rytm? Niewiadoma jest skuteczniejsza, zadaje większe obrażenia, przez co ostateczna punktacja jest też o wiele wyższa. Niezależnie od rodzaju broni (a tych jest sześć) można, a nawet trzeba dbać o rytm. Zresztą, po krótkiej chwili nawet oddychać będziecie do rytmu muzyki, tak bardzo to wciąga!

Muzyka się w niebie urodziła, a w piekle mieszka

Taki styl mają przerywniki między misjami. Widać, że przy wysokim budżecie na muzykę gdzieś trzeba było zaoszczędzić.

Zresztą, jeżeli gracie w ten tytuł również dla muzyki (a nie wiem, czy da się inaczej), po prostu MUSICIE utrzymywać jak najlepszy rytm. Tylko osiągając maksymalny mnożnik usłyszycie pełny utwór. Jeżeli nie idzie wam najlepiej, zapomnijcie o wokalu, utwór będzie brzmiał gorzej, a im bliżej jesteście śmierci, tym gorzej będzie go słychać. Uwierzcie, działa to niesamowicie motywująco, a każdy nietrafiony w rytm strzał będzie zgrzytał w uszach. Dosłownie – nawet broń brzmi inaczej, gdy nie trafimy w odpowiedni moment.

Żeby nie było jednak zbyt łatwo, im dalej, tym pojawia się więcej przeszkadzajek. Przeciwników jest coraz więcej, jest ich też więcej rodzajów, a każdy kolejny jest potężniejszy od poprzedniego. Późniejsze etapy momentami zamieniają się w bullet hell… co jest nawet adekwatne, patrząc na motyw przewodni gry. Spróbujcie zachować tempo ataków, celność i do tego jeszcze nie dać się trafić żadnej z kilkudziesięciu pędzących na nas kul ognistych. To dopiero wyzwanie!

Ciekawość to pierwszy stopień do piekła

Niejaką wadą tego tytułu jest jego długość – osiem głównych etapów, z których każdy trwa może do dwudziestu minut… Grę spokojnie można skończyć poniżej czterech godzin, jeżeli dobrze nam idzie. Niejako jego żywotność wydłużają dodatkowe zadania, które odblokowujemy po każdym etapie. Warto je robić, bo poza rozrywką dostarczają nam pewne bonusy, które znacznie ułatwią dalszą grę.

Dodatkowo każdy z poziomów można rozegrać ponownie w dowolnym momencie. W trakcie walki zdobywamy punkty, więc chętni mogą próbować śrubować własne wyniki. Twórcy zadbali o dodatkowy motywator i po zakończeniu etapu mamy porównanie do innych graczy… Jak na razie mój najlepszy wynik sprawił, że znalazłem się aż w TOP7000 graczy.

Kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera

Z innych wad tylko jeden raz udało mi się wpaść gdzieś pod tekstury. Gra działa płynnie nawet na przeciętnym sprzęcie i nie zdarzały mi się zauważalne spadki płynności, co w takiej grze byłoby niemile widziane. Ewentualnie mogę się przyczepić do bossów, którzy to wszyscy wyglądają niemal tak samo i walczy się z nimi bardzo podobnie. Oczywiście, każdy ma jakiś swój mały myk, że nieco różni się od poprzedniego, ale trochę to trąci lenistwem.

Mimo tych drobnych wad gra wydaje mi się niemalże doskonała. Rzecz jasna, muzyka zasługuje na największą pochwałę, bo przecież zatrudniono jednych z najlepszych muzyków metalowych do współpracy z ekipą Two Feathers, którzy tworzyli muzykę już chociażby do Aragami, Warhammer: Vermintide 2 czy League of Legends. Metal: Hellsinger dostarczył mi tylu emocji, co chyba żadna inna gra w ostatnich latach. Nie wiem, czy do końca roku ma szansę pojawić się coś, co zrobi na mnie większe wrażenie. Jeżeli macie możliwość sprawdzić tę grę, czy to w formie wersji demo, czy też korzystając z Game Passa, zaklinam Was! Spróbujcie! I niech mnie piekło pochłonie, jeżeli Wam się nie spodoba!

Gameplay

Avatar photo
Czołem, na imię mam Kamil! Kocham gry miłością bez wzajemności, ale staram się nie brać ich za bardzo na poważnie. Najlepiej czuję się w taktycznych strzelankach, ale chętnie próbuję wszystkiego, co się da. Odkąd tylko pamiętam, zawsze chciałem pisać o grach, a tutaj mogę nareszcie spełniać to marzenie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Scroll to top