Przyznam, że wydany rok wcześniej oryginał nie rozkochał mnie w sobie nad wyraz mocno, więc sięgając po Matrix: Gridrunner 2 nie spodziewałem się, by cokolwiek się w tej materii zmieniło. To w końcu z grubsza identyczne produkcje, stworzone z myślą o tych samych platformach. Cóż więc miałoby mnie zaskoczyć? Tymczasem okazało się, że Matrix: Gridrunner 2 wessało mnie na dobre i nie pozwoliło odejść od konsoli do momentu, aż nie ukończyłem wszystkich dwudziestu poziomów.
Zwiększona mobilność, wyższy poziom trudności
Żeby nie było, zmian nie ma tutaj jakoś niesamowicie wiele. Podstawa rozgrywki pozostała niezmieniona, więc ponownie zasiadamy za sterami statku z zadaniem odparcia atakujących Ziemię droidów, starając się przy okazji uniknąć wystrzeliwanych bocznych i dolnych laserów. Niemniej to, co zostało dodane do rozgrywki, sprawia, że jest ona nieco głębsza i angażująca. Pierwszym, jak z pewnością zauważycie, co poprawiono, jest zwiększenie mobilności przeciwników. O ile poprzednio poruszali się wyłącznie w czterech kierunkach, o tyle tym razem wrogie jednostki nauczyły się latać po ukosie. Czyni to ich ruch zdecydowanie mniej przewidywalnym. Kolejną ciekawą nowością jest również od czasu do czasu pojawienie się u góry ekranu zdrajcy, który swoją obecnością poprawia celność laserów, umożliwiającym im strzelenie w nas, kiedy tylko znajdziemy się na linii ognia.
Rozgrywka stała się zatem wyraźnie trudniejsza, zwłaszcza kiedy liczba przeciwników na ekranie może wywołać oczopląs. Żeby nie było, również my dostaliśmy kilka pomocnych nowości, odrobinę wyrównujących nasze szanse na placu boju. Pierwszą z nich jest dalszy zasięg statku, pozwalający na wysunięcie się bliżej górnej granicy ekranu, dający nam tym samym większe pole do manewru. Drugą jest natomiast fakt, że w niektórych poziomach pojawiają się z kolei odbijające pociski paletki, żywcem wyjęte z Deflexa. Można zatem posłać na rakietę tak, by ta odbiła się w kierunku pędzącego horyzontalnie przeciwnika, ale należy przy tym uważać, by przypadkiem nie trafić samego siebie, co – przyznają ze wstydem – zdarzyło mi się parokrotnie.
Wszędzie te wielbłądy!
Dodatkową ciekawostką jest natomiast powrót znanych z Attack of the Mutant Camels (fakt bonusowy: w Stanach Matrix: Gridrunner 2 wydano właśnie pod takim tytułem) wielbłądów, które zostały porwane przez najeźdźców i teraz posyłane są przeciwko nam wraz z droidami. Niby ich pojawienie zwiększa prędkość robotów. Same w sobie nie posiadają jednak żadnych zdolności ofensywnych, a nakładane na pozostałe jednostki przyśpieszenie jest raczej nikłe, więc traktować należy je raczej jako źródło dodatkowych punktów, aniżeli faktycznie zagrożenie.
Małe zmiany, duże efekty
Reszta pozostała już natomiast bez większych zmian. Ponownie nie należy spodziewać się zatem żadnej muzyki poza odgłosami wystrzałów, a oprawa wizualna pozostaje równie ascetyczna i raczej mało zachwycająca (zwłaszcza w wersji na Commodore VIC-20), co w oryginale. Nie zmienia to jednak faktu, że w Matrix: Gridrunner 2 gra się po prostu super przyjemnie. Warto ponadto nadmienić, że wersji dołączonej do Llamasoft: The Jeff Minter Story udostępniono możliwość cofania czasu, co okazuje się momentami wyjątkowo przydatne, w szczególności, jeśli chcemy po prostu zobaczyć wszystkie dwadzieścia poziomów. Jest to przy tym kompletnie opcjonalne, więc prawdziwi hardkorzy mogą zatracić się w oldskulowym biciu rekordów tak, jak Pan Minter przykazał.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.