Lata 90. to jeden z najciekawszych momentów w historii gier wideo, o ile nie najciekawszy. Gry dawno już przestały być przejściową modą, jak niegdyś wielu uważało, na stałe zadamawiając się w popkulturze. Rozwój technologii pędził przy tym na złamanie karku, a hitem mogła stać się zarówno produkcja całego zespołu, jak i taka zaprojektowana pokątnie przez fanatyków. Był to zatem idealny moment w czasie, by móc pozwolić sobie na eksperymenty. Jednym z najciekawszych, choć nieco już zapomnianych dzieci tego okresu jest MDK. Ten akronim, oznaczający „Murder, Death, Kill”, wręcz tryska pomysłowością.
Gulasz węgierski
Kapitalne wrażenie wciąż robi chociażby unikalny klimat, łączący w sobie mroczne i nieco postapokaliptyczne science-fiction z momentami dość abstrakcyjną i rubaszną komedią. Dość powiedzieć, że protagonistą MDK jest Kurt Hectic, woźny na dowodzonym przez dr Fluke’a Hawkinsa statku Jim Dandy, który to po odkryciu szykującej się do ataku na Ziemię rasy obcych, zostaje przez doktora wyposażony w światowej klasy kombinezon bojowy i wbrew swojej woli wysłany do walki z najeźdźcą. Wsparcia udziela mu przy tym Max, czyli humanoidalny, czteroręki pies-robot, stworzony przez Hawkinsa. Kurta z pewnością pociesza natomiast fakt, że w zamian za dołączenie do załogi otrzymał miskę gulaszu węgierskiego.
Fabuła, choć pocieszna, w samej grze nie odgrywa ani drugich, ani trzecich, ani w zasadzie żadnych skrzypiec. O wszystkim tym przeczytać musicie w instrukcji, bo MDK od razu rzuca nas do walki w trakcie widowiskowej (jak na swoje czasy, oczywiście) sekwencji swobodnego spadania ze statku kosmicznego na powierzchnię Ziemi. Fabularne braki absolutnie jednak nie przeszkadzają, co jest zasługą cudownie miodnej i kreatywnej, choć raczej mało wymagającej, rozgrywki. MDK na pierwszy rzut oka to standardowo strzelanka TPP, lecz kiedy tylko przyjrzymy się jej nieco uważniej, w mig zauważymy, że twórcy zaimplementowali w niej masę bajerów, które w momencie premiery można było uznać nawet za innowacyjne, a i dziś potrafią sprawić mnóstwo radości.
Kombinezon do zadań specjalnych
To głównie zasługa kombinezonu Kurta, który w założeniu miał być w pełni samowystarczalnym pancerzem ofensywno-defensywnym. Dla gracza najważniejsze jest natomiast to, że wyposażono go w ogromne, strzelające ogniem ciągłym działo z nielimitowaną amunicją, odnawialny spadochron, umożliwiający na przemierzanie krótkich odległości w powietrzu, a także charakterystyczny hełm z wizjerem, który po podłączeniu do niego działka zamienia się z karabin snajperski zdolny do stukrotnego przybliżenia obrazu i wystrzeliwania nie tylko zwyczajnych pocisków, ale też rakiet i moździerzy. Obsługa tego cuda techniki jest przy tym bajecznie wręcz prosta, by nie powiedzieć prostacka, więc na polu walki korzysta się ze wszystkiego tego absolutnie intuicyjnie.
Walka w MDK zdecydowanie nie należy do najtrudniejszych, ba, przechodzi się wręcz sama. Wystarczy nie spuszczać palca ze spustu i nie zatrzymywać się na dłużej, a wrogowie padać będą przed Wami pokotem. Na szczęście trudno tu o nudę. Strzela się wyjątkowo przyjemnie, a mordowanie kosmitów uatrakcyjnia szereg gadżetów, jak chociażby dmuchane ludziki, odwracające ich uwagę, czy – mój faworyt – najmniejsza bomba atomowa na świecie. Przeciwnicy są przy tym całkiem różnorodni, więc śmierć z naszych rąk poniosą nie tylko szeregowi obcy, ale również bardziej zaawansowani żołnierze, gigantyczne czołgi i statki kosmiczne, nie mówiąc już nawet o bossach.
Mały, ale wariat
Największym minusem MDK bez dwóch zdań jest jego długość. Twórcy zaimplementowali w nim zaledwie sześć poziomów, które ukończyć można w niecałe trzy godziny. Całość ponadto może odrzucać ich raczej schematycznym projektem. Każdy składa się bowiem z szeregu aren oraz długich korytarzy, mających za zadanie, jak mniemam, pozwolenie komputerom na doczytanie reszty etapu. Na całe szczęście większość aren wita gracza jakimś twistem, raz stawiając na walkę, innym razem na proste segmenty platformówkowe, a niejednokrotnie zaskakuje prostą zagadką czy nową mechaniką, jak choćby możliwość przelecenia się nad przeciwnikami przejętym bombowcem. Moim absolutnym faworytem jest natomiast zjazd z góry na desce surfingowej przy jednoczesnym ostrzeliwaniu się z goniącymi nas kosmitami.
Industrialny urok
Interesująco wypada również oprawa, która poszczycić może się przepięknie industrialnym klimatem. Trudno mówić dzisiaj o MDK jako o produkcji ze śliczną grafiką, ale uważam, że nawet po latach wciąż wypada całkiem nieźle. Produkcja Shiny Entertainment jest pod względem artystycznym niezwykle charakterystyczna, na czele z animowanym w technice motion capture głównym bohaterem, który dość mocno wyróżnia się na tle pozostałej części gry. Muzyka z kolei pozostaje raczej niezauważalna, skupiając się na budowaniu klimatu w tle, a nie zagrzewaniu do walki. Wyjątkiem jest finałowy utwór autorstwa grupy Billy Ze Kick, wkręcający się w uszy niczym laryngolog na kwasie, a przy okazji współtworzący jedno z najbardziej absurdalnie unikatowych zakończeń w historii gier.
Skromnie, acz kreatywnie
Zwieńczeniem każdego tekstu o produkcji retro musi być pytanie o to, czy warto po ów tytuł sięgać dzisiaj. W przypadku MDK odpowiedź nigdy nie była prostsza. Gdyby występowało w Mam Talent, usłyszałoby trzy razy „tak”, a Małgorzata Foremniak zalałaby się łzami. To wciąż kapitalna, pomysłowa strzelanka z masą uroku, do tego działająca na współczesnych systemach w zasadzie perfekcyjnie, nie licząc dwóch wyrzutek do pulpitu i problemów z celowaniem myszą, wymagających edycji plików gry. Jeżeli nigdy nie graliście, możecie sięgać śmiało. Nie pożałujecie.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!