Metal Gear Solid to tytuł, który miał na mnie ogromny wpływ. Co prawda swoją przygodę rozpocząłem dopiero od Metal Gear Solid 3: Snake Eater, ale od tego momentu zostałem całkowicie pochłonięty przez japońskie produkcje. Teraz, dzięki Metal Gear Solid: Master Collection Vol. 1, mogłem powrócić do świata wykreowanego przez Hideo Kojimę, i muszę powiedzieć – co to była za przygoda.
Pełny pakiet
Metal Gear Solid: Master Collection Vol. 1 to spełnienie marzeń fana przygód Solid Snake’a. Znajdziemy tutaj nie tylko odsłony od jedynki do trójki, ale także wydane na MSX oraz NES – Metal Gear. Dodatkowo dostępne są liczne cyfrowe dodatki, ścieżka dźwiękowa i powieść graficzna, a także możliwość wyboru pomiędzy europejską a amerykańską wersją. Dla najbardziej zagorzałych fanów jest nawet opcja pobrania japońskiej ścieżki audio.
Wszystko to dostępne jest z poziomu menu wybranej gry. Każdy z tytułów w pakiecie trzeba pobrać osobno, co nie jest idealnym rozwiązaniem, ale zrozumiałym. Uruchamiamy interesujący nas tytuł i mamy dostęp do jego treści. Niestety, nie wszystko jest tutaj tak wspaniałe, jak mogłoby się wydawać.
Leniwa robota
Pierwsze zachwyty psuje fakt, że pomimo ogólnego bogactwa, główne danie – czyli gry – zostały potraktowane po macoszemu. Rozgrywka nie została dostosowana do współczesnych czasów, brakuje ulepszonego sterowania. Są to zwyczajne porty, gdzie najbardziej cierpi pierwszy MGS, pamiętający czasy pierwszego PlayStation.
Rozgrywka wciąż jest wyśmienita, ale ta seria jest dość specyficzna – albo się ją kocha, albo nienawidzi. Wracając jednak do tematu, nie pokuszono się nawet o podbicie rozdzielczości. Boli ten fakt, bo pierwszy MGS doczekał się odświeżonej wersji w postaci Twin Snakes na konsole GameCube.
Dostajemy więc klasycznego MGS-a z proporcjami 4:3, wzbogaconego o ramki i menu pauzy. Jeśli zaś chodzi o odsłony z PlayStation 2, są to porty wydane kilka lat temu na PS3 i X360 w ramach HD Collection. Nie pokuszono się nawet o poprawę rozdzielczości – tytuł na PlayStation 5 działa w 1080p i stara się celować w 60 ramek na sekundę. Trochę to nie pasuje do kompilacji gier, która dumnie nazywa się Master Collection.
Miodna rozgrywka
Jeśli jednak przymkniemy oko na niedociągnięcia techniczne, otrzymamy pakiet ponadczasowych tytułów z unikalną rozgrywką nastawioną na skradanie. Produkcje wciąż są miodne, a fabuła gra pierwsze skrzypce. Dla mnie była to prawdziwa nostalgiczna podróż, którą z przyjemnością odbyłem.
Jak to jednak wygląda dla nowych graczy? Jak wspomniałem, to tytuł dość specyficzny, nawet w kategorii skradanek. Okładka dumnie przedstawia napis „Tactical Espionage Action”, a nasze możliwości taktyczne, aby nie zostać wykrytym, z każdą odsłoną coraz bardziej się poszerzały. To zupełnie inny typ skradania niż w takim Splinter Cell i warto spróbować.
Ikoniczne już stało się odwracanie uwagi wrogów przez podrzucanie im świerszczyków czy też przekradanie się będąc przykrytym kartonem. To wszystko sprawia, że MGS to unikalne doświadczenie, choć dość specyficzne.
Muzyka dla moich uszu
Wszystkie wydarzenia na ekranie podkreśla świetna muzyka. Uwielbiam soundtrack z tych gier, a szczególnie w moim sercu jest pierwsza odsłona. Jednak to nie wszystko, bo mamy tu również rewelacyjny voice-acting z Davidem Hayterem wcielającym się w Snake’a na czele. Idealnie odgrywa żołnierza, zmęczonego już życiem, który musi dokończyć swoją walkę.
Reszta obsady również daje radę. Może teraz nie zrobi to na was takiego wrażenia, ale wtedy, kiedy MGS wychodził, było to coś naprawdę imponującego. Czuło się, jakby miało się do czynienia z prawdziwą produkcją z Hollywood.
Podsumowanie Metal Gear Solid: Master Collection Vol. 1
Można odnieść wrażenie, że ta recenzja to bardziej laurka dla serii – i muszę przyznać, że tak jest. Pomijając, że według mnie to zwyczajny skok na kasę, bo mimo masy cyfrowych dodatków, są to leniwe porty. Nie zmienia to faktu, że jest to obecnie jeden z najlepszych sposobów, aby zainteresować się tą serią i wkręcić w tę niesamowitą opowieść. To dalej świetne gry i każdy powinien się z nimi zapoznać.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.