Persona 4 Golden – recenzja (XSX). Czyste złoto

Persona 4 - grafika główna

Może się zatem okazać, że twardy i sprawiający problemy rozrabiaka tak naprawdę zmaga się z własną seksualnością. Z kolei szkolna cicha myszka ze świetlaną przyszłością czuje się w Inabie niczym uwięziona księżniczka, więc jej dungeon składać się będzie z niezliczonych zamkowych komnat i korytarzy. Odkrywanie ukrytych pragnień i obaw każdego z bohaterów nie tylko świetnie pogłębia ich charakterystykę, ale też zwyczajnie intryguje, tym samym po prostu bawiąc. Dodatkowo zabieg ten pozwala zdecydowanie lepiej zrozumieć ich motywacje i bardziej się z nimi zżyć.

Przyjaciele, których poznajemy po drodze

Jest to o tyle ważne, że ponownie powraca aspekt towarzyski, który na tę chwilę jest z serią Persona w zasadzie tożsamy. Persona 4 doprowadziła go przy tym niemalże do perfekcji. Scenarzyści spisali się na medal, pisząc bohaterów w taki sposób, że naprawdę wydają się prawdziwymi ludźmi, którzy mogliby istnieć naprawdę. Na uwagę zasługuje przede wszystkim paczka przyjaciół głównego bohatera, z którą zwyczajnie trudno jest się nie zżyć. Ich interakcje ze sobą i codziennie rozmowy napisano w taki sposób, że autentycznie czuć, jak bardzo są dla siebie ważni. Trudno więc było mi nie uronić łezki, kiedy po prawie 70 godzinach zabawy, musiałem opuścić Inabę i wrócić do Rzeszowa. Super zamiana…

Persona 4 - wenus
Nie pytajcie.

Po raz kolejny budowanie przyjaźni i pracowanie nad rozwijaniem cech głównego bohatera (tym razem jest ich pięć: wiedza, odwaga, charyzma, empatia i pracowitość) w czasie wolnym od szkoły lub zwiedzania wnętrza telewizora przekłada się bezpośrednio na nasze zdolności w telewizyjnym świecie. Lepiej rozwinięte cechy osobowości pozwalają bowiem na wzniesienie przyjaźni między poszczególnymi bohaterami na wyższe poziomy, a im wyższy poziom każdej z nich, tym mocniejsze persony będziemy w stanie wytworzyć.

Ciekawa otoczka, standardowe jRPG

Mógłbym w tym miejscu jeszcze dorzucić, że zarówno bohaterowie, jak i persony powiązane są ze sobą przy pomocy przypisanych do nich kart tarota, ale tylko mąci to już i tak mocno abstrakcyjny koncept. Uspokajam jednak, brzmi to zdecydowanie bardziej zawile niż w rzeczywistości. U podstaw Persona 4 to bowiem klasyczny i niezbyt skomplikowany jRPG, w którym przebijamy się przez kolejne poziomy lochów, walcząc z przeciwnikami w trakcie turowych starć. Każda persona (te poza wytworzeniem możemy również zdobyć za wygrane starcia) stanowi natomiast swego rodzaju pokemona z szeregiem różnorakich ataków specjalnych oraz słabych i mocnych stron. Sztuka polega na tym, by nauczyć się przełączać między nimi tak, by jak najlepiej dopasować się do stojącego naprzeciw nas przeciwnika.

Czyste złoto

Ten dziwaczny misz-masz powieści wizualnej i klasycznego jRPG-a działa zaskakująco dobrze, a całość – choć dość kuriozalna – pasuje do siebie wręcz idealnie. Pod względem rozgrywki Persona 4 zdecydowanie nie jest najbardziej odkrywczą produkcją, ale też nie musi być. Wystarczy, że po prostu bawi, a kolejne godziny zdają się przy niej znikać, choć skłamałbym mówiąc, że pod koniec nie czułem już lekkiego znudzenia. Gra spokojnie mogłaby być 10-20 godzin krótsza, ale nawet w obecnej formie trudno jest mi jej nie polecić. Jest tu trzymająca w napięciu historia, kapitalni bohaterowie i genialny kierunek artystyczny (przepiękne portrety bohaterów, kreatywne lokacje i fantastyczna ścieżka dźwiękowa).

Persona 4 Golden wzbogaca natomiast już i tak pełną zawartości grę o dodatkowych kilka godzin zabawy, oferując zupełnie nowy dungeon oraz rozszerzony epilog. Wystarczy tylko pamiętać, by do 24 grudnia w grze ukończyć wątek Marie, czyli nowej mieszkanki Inaby. Łatwo to przeoczyć, a szkoda byłoby musieć powtarzać kilkadziesiąt godzin tylko po to, by nadrobić ten wątek. Aczkolwiek wciąż byłoby warto, bo to naprawdę fajna historia z unikatowym mechanicznie lochem, którego grzech jest nie zwiedzić. Zresztą tak samo, jak nie poznać Persony 4.

Jeżeli wciąż nie jesteście przekonani, koniecznie sprawdźcie też pierwszy oraz drugi felieton Darka, a także przesłuchajcie recenzję gry w TrójKast #036 – Sadzenie Marchewek.

Za dostarczenie gry dziękujemy firmie better. gaming agency.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.

Avatar photo
Moim ulubionym kolorem jest zielony, ale akceptuję też niebieski i czerwony. Choć preferuję siedzenie na kanapie, nie wzgardzę nawet taboretem. Staram się bowiem nie ograniczać i grać we wszystko, na wszystkim. Pasję do grania z radością łączę ze swoją drugą miłością – pisaniem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Scroll to top