Kiedy zapytałem Artura, mojego redaktora naczelnego i słońce Pograne.eu, czy może byłaby szansa, by – pomimo długiego czasu od premiery – zrecenzować Pokemon Snap, ten odpowiedział mi – tu cytuję – „Konradzie, ale przecież mamy Pokemon Snap wśród kluczy recenzenckich. Chwilę później wręczył mi karteczkę z pieczołowicie zapisanym fontem Arial kodem na Pupperazzi. No, dobra, nie do końca tak było. Sam zgłosiłem się do recenzji switchowej wersji gry Sundae Month, bo absolutnie zakochałem się w pomyśle na zabawę. Cykamy fotki pieskom. Co mogło pójść źle?
O, jaki słodki piesek!
Odpowiedź brzmi: wydawałoby się, że nic! Wprawdzie wiele rzeczy mogło pójść lepiej, ale Pupperazzi okazał się dokładnie tym, czego oczekiwałem – słodką grą o robieniu zdjęć słodkim pieskom. Pupperazzi to jedna z tych produkcji, przy których wystarczy rozłożyć się wygodnie na wersalce, by dzięki niezobowiązującej i niezwykle relaksującej rozgrywce już po chwili poczuć błogie odprężenie. Brak tu zbędnych rozpraszaczy czy fabularnych zakrętasów. W zasadzie nie ma tutaj żadnej historii, ani nawet jej strzępów. Jedynym, co napędza nas w naszej fotograficznej przygodzie to zlecenia od innych psiaków oraz robotów, stworzonych do opieki nad czteronogami, a co jakiś czas także od ojca głównego bohatera. Ten, swoją drogą, jest humanoidalnym aparatem.
Kuriozalne sytuacje, w których znajdujemy psiaki, niezmiennie bawią, bo jak tu nie uśmiechnąć się na widok szalejących na jeżdżącej po mieście betoniarce psów-rozrabiaków, grupy psich fanatyków wędkarstwa lub grającego dość ironicznie kocią muzykę zespół czworonożnych gwiazd rocka? Każdego psiaka można przy tym pogłaskać, a także ubrać w przeróżne ubranka, wliczając w to czapeczki, kubraczki, buciki, a nawet okulary. Słodycz dosłownie wylewa się tu z ekranu, podkreślana pastelową paletą barw i raczej prostymi, acz przyjemnymi dla oka (i obiektywu) modelami.
Jak to nie zna żadnych sztuczek?
Niestety, Pupperazzi daleki jest od ideału i staje się to jasne zdecydowanie zbyt prędko. Grze brakuje chociażby sensownego systemu progresji. Teoretycznie kolejne części mapy odblokowujemy wraz z rosnącą liczbą obserwujących na wcale-nie-Instagramie, ale dostęp do wszystkich lokacji można spokojnie uzyskać w godzinę. Sytuacji nie poprawia fakt, że nasz fotograficzny kunszt i kreatywność nie ma większego wpływu na przyrost obserwujących. Do tego stopnia, że spokojnie możemy wrzucić serię identycznych zdjęć i nikt się o to nie obrazi. Musimy jedynie pamiętać, że na każde odwiedziny konkretnej lokacji możemy wysłać maksymalnie osiem zdjęć. Więcej strona nie przyjmie, ostrzegając nas przed spamem.
Brzmi groźnie, ale nie ma to absolutnie żadnego znaczenia. Wystarczy bowiem wyjść z lokacji i ponownie do niej wrócić, by licznik się zresetował. Równie dziwną decyzją twórców jest ograniczenie liczby zdjęć w kliszy do ośmiu. Po ich wypstrykaniu, podobnie jak w poprzednim przypadku, musimy opuścić lokację i ponownie do niej wrócić. Z pomocą przychodzi automat sprzedający, w którym za specjalne, złote kości nabędziemy ulepszenia w postaci nowych obiektywów, typów klisz, czy zwiększenia ich pojemności. Bardzo to fajne, ale również kompletnie zbędne – fotki strzelane przy pomocy nowych obiektywów i klisz nie wpływają na liczbę obserwujących, a powiększona klisza to próba załatania bezsensownego problemu, który stworzyli sami twórcy.
Uwaga, chrupiący pies!
Wersja na Nintendo Switch dość średnio wypada również od strony technicznej. Jasne, jest to zaskakujące niczym śnieg w grudniu (aczkolwiek powoli to powiedzenie zaczyna się dezaktualizować), ale miałem nadzieję, że tak prosta zarówno graficznie, jak i technicznie produkcja, będzie działać przynajmniej przyzwoicie. Tymczasem stało się to, co można było przewidzieć – Pupperazzi na Switchu momentami klatkuje tak mocno, że określenie „gra fotograficzna” nabiera zupełnie nowego znaczenia. W mniejszych, leśnych lokacjach gra działa płynnie, lecz wystarczy udać się do miasta, by zrozumieć, dlaczego tak wielu ludzi marzy o domku na wsi. Miasta w Pupperazzi to istny koszmar, przez który gra zamiast relaksować, potrafi mocno sfrustrować. To, czy gramy na telewizorze, czy na ekraniku Switch, nie ma najmniejszego znaczenia.
Niesforny psiak
Pupperazzi to nieco zagubiona produkcja, którą – mam wrażenie – nie do końca przemyślano. Wciąż jednak jest to pozycja jak najbardziej warta uwagi, zwłaszcza jeśli poszukujecie niezobowiązującej i lekkiej gierki do pogrania przed spaniem. W moim przypadku trafiła do mnie w perfekcyjnym momencie. Ostatnie kilka dni zmagałem się z przeziębieniem, więc możliwość wylegiwania się w łóżku i robienia zdjęć słodkim pieskom w czapeczkach powitałem z otwartymi ramionami. Uważam zatem, że jak najbardziej warto Pupperazzi sprawdzić, mając na uwadze, że prawdopodobnie szybko o niej zapomnicie. Aha, jeżeli tylko macie taką możliwość, grajcie na czymkolwiek, byle nie na Switchu.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.