Sięganie po taktyczne strzelanki sprzed dwudziestu lat zawsze będzie obarczone sporym ryzykiem. Wynika to z ich kompleksowości, skutkującej do szybszego starzenia się poszczególnych mechanik. O ile w dzisiejszych czasach bez problemu można sięgnąć po takie produkcje jak DOOM czy Hexen, tak już pierwsze odsłony Rainbow Six, Ghost Recon czy serii S.W.A.T. mogą okazać się boleśnie nieintuicyjne. Toteż odpalając Rainbow Six 3: Raven Shield, miałem pewne obawy, zwłaszcza że moja styczność z serią ograniczała się w zasadzie wyłącznie do oryginału oraz mocno niedocenionego Future Soldier. Okazało się jednak, że niepotrzebnie. „Trójka” wprawdzie co rusz przypomina graczowi o swoim wieku, lecz nadal pozostaje nad wyraz przyjemnym, taktycznym doświadczeniem.
Ulubiony kierunek niemieckich turystów
W Raven Shield – przynajmniej tym komputerowym, bo wersja na konsole to w zasadzie osobna gra – zabiera nas do Ameryki Południowej, gdzie jako członkowie elitarnej jednostki specjalnej Rainbow Six staniemy do walki z ugrupowaniem przestępczym, mającym najprawdopodobniej powiązania z Trzecią Rzeszą. Historia, jak przystało na taktyczną strzelankę, raczej nie podbije Waszych serc, ale stanowi przyjemny pretekst do chwycenia za broń i odwiedzenia kilku egzotycznych lokacji. Większość czasu spędzimy w Brazylii, Argentynie i na Kajmanach, lecz zahaczymy również o nieco bliższe nam rejony, jak choćby Londyn czy góry gdzieś w Szwajcarii.
Nie łudźcie się jednak, że czeka Was wirtualna turystyka. Lokacje, choć wizualnie zróżnicowane, mają tutaj funkcję wyłącznie utylitarną. Toteż podczas swoich wypraw nie będziemy się rozbijać po plażach i dżunglach, a raczej infiltrować zamknięte pomieszczenia budynków. Nie ma jednak mowy o nudzie. Red Storm Entertainment może nie ma pod względem projektu poziomów podjazdu do Irrational Games i ich S.W.A.T. 4, ale wymyśliło kilka naprawdę udanych i zróżnicowanych scenariuszy. Znalazło się tu zatem miejsce na ciasne korytarze londyńskiego banku, nieco bardziej wertykalne klify w szwajcarskich górach, ale też pełne okien i dachów uliczki Rio de Janeiro lub nieco bardziej otwarte przestrzenie lotniska na Kajmanach.
Najpierw plan…
Każda misja wymaga zatem odmiennego podejścia, więc przed jej rozpoczęciem warto spędzić chwilę na doborze zespołu, wybraniu odpowiedniego ekwipunku i stworzeniu planu akcji, który później będziemy realizować krok po kroku – zarówno my, jak i towarzyszące nam w trakcie akcji drużyny sterowane przez komputer (warto zaznaczyć, że nic nie stoi na przeszkodzie, by błyskawicznie przełączać się między nimi w trakcie rozgrywki). Misje w zamkniętej przestrzeni wręcz domagają się wzięcia ze sobą strzelby, przy obecności zakładników warto rozważyć wytłumienie broni, a jeśli wiemy, że będziemy musieli rozbroić bombę, nie zaszkodzi zabrać specjalisty od materiałów wybuchowych, który upora się z nią zdecydowanie szybciej.
…potem akcja
Jeżeli jednak nie kręci Was planowanie, to spokojnie można wybrać plan akcji przygotowany przez twórców i skupić się wyłącznie realizowaniu jego założeń. Nie ma w tym żadnego wstydu. Interfejs planowania jest bowiem niezbyt przyjemny w użytkowaniu, a plany twórców w każdej chwili można zmodyfikować, więc osobiście podczas swojej przygody z Rainbow Six 3 dość szybko postanowiłem skupić się na akcji. Rozgrywka jest przy tym na tyle wymagająca, że wciąż będziecie musieli adaptować przygotowaną strategię do tego, co dzieje się na ekranie.
Odpowiada za to kilka czynników. Przede wszystkim układ przeciwników na mapie jest do pewnego stopnia losowy, więc nigdy nie można być pewnym, czy za kolejnymi drzwiami nie czai się zły pan z giwerą wycelowaną w naszym kierunku. Dodatkowo zarówno przeciwnicy, jak i my sami nie stanowimy bynajmniej gąbek na pociski, więc nierzadko jedna kula pośle nas do piachu. Gra się zatem powoli, metodycznie przeczesując kolejne fragmenty mapy, starając się wywołać jak najmniej hałasu, by zaskoczyć wroga i wyeliminować go, zanim jeszcze zda sobie sprawę z tego, że do niego celujemy. Sprawia to masę satysfakcji, a już zwłaszcza wtedy, kiedy misja poszła bardzo źle, zginęli wszyscy nasi towarzysze, a na placu boju pozostaliśmy już tylko my, przedzierający się do celu niczym John McClane – ranni i na z góry przegranej pozycji.
Ależ głupi ci tęczanie
Psikus polega na tym, że tego typu sytuacje zdarzać będą się stosunkowo często i to głównie nie z naszego powodu. Sztuczna inteligencja w Rainbow Six 3: Raven Shield jest bowiem absolutnie fatalna, więc kierowani przez komputer towarzysze notorycznie pchać będą się pod lufę (naszą lub przeciwnika) i ginąć, jak gdyby byli nie świetnie przeszkolonymi specjalistami, a zgarniętymi z ulicy „ochotnikami”. Z początku nie będzie to stanowiło większego problemu, ale w późniejszych misjach kampanii, kiedy projekty lokacji staną się bardziej skomplikowane, a przeciwnicy zyskają na liczebności i zaawansowaniu ich uzbrojenia, może się okazać, że w niektóre zadania powtarzać będziecie częściej, niż byście tego chcieli. W końcu w trakcie misji nie przewidziano punktów kontrolnych, więc każda porażka wymaga rozpoczęcie jej od nowa. Tyle dobrego, że czas ich przejścia to zazwyczaj kilka minut. Nie boli to zatem aż tak bardzo, lecz wciąż pozostaje frustrujące.
Nie dla współczesnych komputerów
Technicznie trudno jest mi cokolwiek Rainbow Six 3: Raven Shield zarzucić. Gra zestarzała się naprawdę godnie. Oprawa graficzna może nie wypada spektakularnie pięknie – w końcu mowa o 21-letniej produkcji – ale wciąż może się podobać. Jedynym mankamentem są tak naprawdę tekstury i fakt, że menu gry nie obsługuje rozdzielczości 16:9. Na szczęścia sama gra spokojnie śmiga już w FullHD. Problemem może jednak okazać się kompatybilność z nowoczesnymi systemami. Jeśli posiadacie Raven Shield na płycie, to nie uruchomicie jej na Windowsie 10. Jedynym rozwiązaniem jest kupno wersji cyfrowej w sklepie Ubisoftu. Jest na szczęście dość tania, a w zestawie dostaniecie też dodatek Athena Sword i gwarancję braku problemów z działaniem. Szkoda tylko, że sterowanie wciąż pozostaje wyjątkowo kuriozalne i nieintuicyjne, ale to już można sobie dowolnie pozmieniać w samej grze.
Neonaziści na Kajmanach
Wszelkie tego typu problemy to jednak norma w przypadku starszych produkcji i sięgając po nie, trzeba mieć to na uwadze. Jednak nawet z nimi Rainbow Six 3: Raven Shield wciąż oferuję kilka godzin kapitalnej zabawy, którą dodatkowo można wydłużyć sobie, sięgając po tryb wieloosobowy – zarówno kompetytywny, jak i kooperacyjny. Warstwa taktyczna sprawia mnóstwo frajdy, strzelaniny są trudne, ale satysfakcjonujące, a różnorodność map sprawia, że jest się każdorazowo ciekawym, gdzie twórcy rzucą nas dalej. Nawet warstwa fabularna ma kilka ciekawych motywów, choć raczej nie jest to najbardziej intrygująca z growych historii. Niby tytuł ten wyszedł w 2003 roku, ale wciąż warto go odpalić również dzisiaj.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!