Za dość uroczy uważam fakt, że w latach osiemdziesiątych stosunkowo często odwoływano się do mało prestiżowych, acz niezaprzeczalnie potrzebnych zawodów i wokół nich budowano hitowe produkcje. Mario zaczynał jako cieśla, po czym przebranżowił się i został hydraulikiem, w Tapperze wcielaliśmy się w barmana, a w Paperboy rozwoziliśmy po prostu gazety. To niespecjalnie emocjonujące zawody, lecz gry, które na nich oparto, nierzadko okazywały się hitami. Nic dziwnego zatem, że i Jeff Minter postanowił odwołać się tego trendu, tym samym na bohatera Rat Mana wytyczając pracownika firmy zwalczającej szkodniki.
It’s raining rats
To niestety jedyna rzecz, która łączy ten tytuł z Mario Bros. czy Tapperem. Rat Man okazuje się bowiem boleśnie topornym doświadczeniem, które ma się ochotę zakończyć tuż po jego rozpoczęciu. Zamysł – jak to zazwyczaj bywa w stricte arcade’owych produkcjach – jest prosty. Naszym celem jest rozpaćkanie przy pomocy młotka spadających z sufitu szczurów. Każdy martwy gryzoń to dodatkowe piętnaście punktu, ale trzeba uważać, by żaden nie spadł nam na głowę. Skończy się to bowiem naszą śmiercią. Na oku należy mieć również pojawiające się w podłodze dziury. Jeśli szczur w takową wpadnie, przemieni się w demonicznego gryzonia, który co rusz dźgać będzie w podłoże włócznią z nadzieją, że śmiertelnie dziabnie nas w tyłek. Na późniejszych etapach z nieba spadają też strzały, więc dość szybko robi się gorąco.
Potencjalnie mogła to być zatem naprawdę niezła i angażująca produkcja, ale wszystko rozbija się o mechanikę. Rat Man jest niestety okrutnie powolny, a każdy ruch wykonywany jest z pewnym opóźnieniem. Szybkie nawigowanie po planszy w pogoni za szczurami przy jednoczesnym unikaniu niebezpieczeństw jest zatem trudne, ale nie w ten przyjemny, pozwalający uczyć się na własnych błędach sposób. W końcu, jaką naukę można wyciągnąć w momencie, gdy zginęliśmy w momencie respawnu po utracie życia, bo przypadkowo znaleźliśmy się nad szczurzym diabełkiem dźgającym akurat miejsce, na którym się pojawiliśmy?
Szczur bezbarwny
Rat Man niespecjalnie zachwyca również grafiką. Same szczury i ich diabelne odmiany wprawdzie wypadają całkiem nieźle, ale już tytułowy bohater wygląda i porusza się tak, jakby cierpiał na poważne i nieuleczalne problemy z kręgosłupem. Fakt, nie jest to najważniejsza rzecz w arcade’owej produkcji, ale w tym przypadku mógłby to być jedyny pozytywny aspekt gry. Tymczasem Rat Man to jak dotąd najsmutniejsza produkcja w dorobku Mintera. Ani to ciekawe wizualnie, ani przyjemne mechanicznie, ani nawet na tyle złe, by odpalić go dla śmiechu. Ot, niezły pomysł zaprzepaszczony fatalnym wykonaniem.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.